Zanim stał się znany w Europie, wywołał skandal na lotnisku. Potrafił obronić karnego Ronaldinho, by zaraz puścić fatalną szmatę. Przeszedł słynne testy w Wiśle, ale nie podpisał kontraktu. Dziś Marcelo Moretto jest chyba największą gwiazdą Arki. Przynajmniej na papierze. A na pewno – jej najbardziej medialną postacią.
Fanom “Białej Gwiazdy” nie trzeba go przedstawiać. Odetchnęli z ulgą, kiedy w listopadzie 2009 przyjechał na testy. W końcu pojawił się ktoś, kto – przynajmniej z pozoru – miał pojęcie o piłce i niezłe CV, a w porównaniu z innymi kandydatami – kapitalne. Bo jeśli facet grał w Benfice i AEK, to nie był chyba kolejnym ogórkiem, który dostał się na testy tylko dlatego, że jest wysoki i ma własne rękawice.
Kontraktu nie podpisał, a kilka miesięcy po tym jak opuścił Kraków, w mediach poszła fama, że na czas testów Wisła ulokowała go w hotelu dwugwiazdkowym. Dziś wiemy, że rozpowszechniając tę plotkę, ktoś chciał klubowi zaszkodzić. – Spałem w Novotelu i warunki były bardzo dobre – dziwi się w rozmowie z Weszło Moretto, z którym Wisła kontaktowała się aż trzy razy. Zawsze brakowało jednak porozumienia finansowego.
– Trener chciał ocenić moje umiejętności na żywo i już po dwóch treningach widział mnie w swojej drużynie. Klub zaproponował mi warunki umowy, poleciałem do Brazylii, ale po powrocie, gdy usiedliśmy do rozmów, okazało się, że była to kwota brutto. Nie mogłem jej zaakceptować – wspomina dziś Marcelo, który wiele od Wisły nie żądał. Według mediów – 150 tysięcy euro rocznie.
Decyzja klubu zaskoczyła Jacka Kazimierskiego, byłego trenera bramkarzy “Białej Gwiazdy”: – Moretto to ciekawy gracz. Bardzo spodobał mi się w jednym ze sparingów. Ale to nie ja za niego płacę. W jego przypadku został popełniony błąd.
Teraz to tylko gdybanie – wiadomo -, ale czy nie byłoby dla Brazylijczyka lepiej przyjąć ofertę Wisły? Jakoś ciężko nam uwierzyć, że teraz Arka zaproponowała więcej. Łatwiej za to odnieść wrażenie, że Moretto jest mistrzem podejmowania błędnych decyzji. Albo po prostu pechowcem…
Cofnijmy się w czasie do stycznia 2006 roku… Z samolotu relacji Sao Paulo – Lizbona wychodzi w towarzystwie prezydenta Benfiki, Luisa Filipe Vieiry. Zaraz po nich wyłania się Vitor Dinis, który wdaje się w dyskusję z ochroniarzami wynajętymi przez Benfikę, po czym… dostaje “z liścia” od jednego z nich.
Jak się później okazało, był to rewanż za incydent z lotniska w Sao Paulo. Tam Vieira spotkał się z agresją kilku Brazylijczyków, którzy mieli wybić mu z głowy pomysł ściągnięcia bramkarza do Benfiki. Portugalskie media twierdzą, że za “usługę” zapłaciło FC Porto, które też było nim zainteresowane. A transferu miał dopilnować właśnie Dinis.
Po drugiej (tym razem udanej) próbie wyjścia z sali bagażowej, podzielił się z dziennikarzami kilkoma ciekawymi informacjami. – Vieira obraził mnie w Sao Paulo i musiałem się bronić. Moretto dogadał się z Porto i wyleciał do Brazylii, żeby zamknąć transakcję. Teraz nie zagra ani tam, ani w Benfice, bo jest kilka kwestii, które mu to uniemożliwiają – mówił Dinis. Jakie to kwestie? Nie mamy pojęcia. Dinis musiał się trochę zapędzić. Ale cała sprawa zaszkodziła piłkarzowi i mocno nadszarpnęła jego wizerunek. – Kibice zaczęli patrzeć na mnie z innej perspektywy. Często przypominano mi tę sytuację – narzeka Moretto.
Trudno się dziwić. Od początku było widać, że coś tu jest nie tak. Ktoś ewidentnie kręcił i grał nieczysto. Zapytaliśmy piłkarza o jego wersję zdarzeń. – Gdy byłem zawodnikiem Vitorii Setubal, skontaktowała się ze mną Benfica. Jej oferta mnie jednak nie satysfakcjonowała. Wtedy zgłosiło się Porto, z którym podpisałem wstępną umowę – tłumaczy. – Vitoria zgodziła się sprzedać mnie za 1,3 miliona euro, Porto dawało milion plus jednego zawodnika. Odrzucono tę propozycję. Powiedziałem prezydentowi Benfiki, która była skłonna zapłacić żądaną kwotę, że jeśli dadzą mi tyle samo co Porto, to przejdę do nich – kontynuuje Moretto. – Teraz jestem przekonany, że ze względów sportowych lepiej byłoby przyjąć ofertę Porto…
Tak twierdzi dzisiaj. Ale gdybyście zapytali go w kwietniu 2006 roku, jak się czuje w Benfice, odesłałby Was pewnie do tego filmiku (od 1:02):
Albo do tego momentu, kiedy na Camp Nou obronił rzut karny egzekwowany przez Ronaldinho. – Wszyscy wspominają tego karnego. Ronaldinho był wtedy najlepszym piłkarzem na świecie. Ale ja też byłem w dobrej formie i nie podniecałem się specjalnie tą paradą – uśmiecha się Moretto.
Widowiskowe występy przykuły uwagę Carlosa Alberto Parreiry, który kompletował kadrę na mundial w Niemczech. – Przed mistrzostwami sporo się o mnie mówiło w Brazylii. Parreira dawał do zrozumienia, że mogę być niespodzianką. Ostatecznie powołania dostali Julio Cesar, Dida i Rogerio Ceni, ale nie byłem zawiedziony. Rogerio to uznana postać w Brazylii, a ja na dobrą sprawę dopiero zaczynałem karierę w Europie.
Od tamtej pory zaczęła ona przypominać… równię pochyłą. W Benfice nie grał już prawie w ogóle, więc został wypożyczony do AEK Ateny. Wcześniej zainteresowanie wyrażała Sevilla. Do konkretnych rozmów nie doszło, bo nie miał paszportu europejskiego.
AEK też nie zdecydowało się na transfer definitywny. Dlaczego? Zdaniem Moretto, znowu rozbiło się o kasę. – Ateńczycy płacili 800 tysięcy euro, Benfica oczekiwała miliona. W Grecji był wtedy kryzys finansowy i klubu nie było stać na dopłacenie. Wcześniej powiedziałem, że nie chcę grać w Benfice i wolę zostać w AEK – opowiada Moretto, który zamknął sobie tym samym kolejne drzwi. Rozwiązał obowiązujący jeszcze przez 2 lata kontrakt i wrócił do Brazylii. Dla podtrzymania formy trenował z Brasiliense, a w międzyczasie podobno negocjował z Corinthians.
Równia pochyła zaczęła przypominać skarpę. Przed obecnym sezonem związał się na dwa lata z Olhanense, ale odszedł już w styczniu. Powód poniżej (a “powodów” był oczywiście kilka). Arkowcy, lepiej odpuśćcie sobie ten filmik.
– To była teoretycznie łatwa piłka. Chciałem przycisnąć ją do ziemi, ale nabrała rotacji i to mnie zmyliło. Po tym meczu powiedziałem trenerowi, że chcę odejść – opowiada Moretto, który w Portugalii dorobił się niechlubnej ksywy “Franguetto” (“frango” to bramkarska wtopa).
Dziś nie myśli o odbudowywaniu kariery. Na to już chyba za późno. Arka, choć brzmi to brutalnie, jest symbolem jego bramkarskiego upadku. Dlaczego mu się nie powiodło? Pewnie z powodu braku koncentracji w kluczowych momentach. Nie tylko na boisku, ale i poza nim.
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA