Nigdy nie pojmiemy tego, co wyprawiają w ostatnim dniu okna transferowego Anglicy. Przeprowadzają skomplikowane przecież transakcje, warte – jeśli zliczyć wszystkie razem – setki milionów funtów, a robią to wszystko w pośpiechu, w ostatniej chwili, niemal na kolanie. Piłkarz pędzi z miasta A do miasta B na badania lekarskie i wszyscy zadają sobie pytanie, czy zdąży, zupełnie jakby nie mógłby przejść ich tydzień czy dwa tygodnie wcześniej. Czasami można odnieść wrażenie, że dyrektorzy sportowi klubów Premier League dbają głównie o show i zamieszanie w mediach. W tych samych mediach, których na co dzień unikają jak ognia.
Gdyby to był chaos pozorny, to jeszcze byśmy zrozumieli: wszystko dopięte na ostatni guzik, warunki uzgodnione, papiery przygotowane do podpisu. I nagle sygnał: teraz! Ale tak nie jest. Anglicy naprawdę nie wiedzieć czemu w wielu wypadkach czekają do ostatniego dnia okna transferowego i dopiero wtedy ruszają na polowanie. Kiedyś Sheffield United albo Sheffield Wednesday chciało pozyskać Pawła Sasina z Korony Kielce i menedżer brytyjskiego klubu był mocno zdziwiony, że 31 stycznia w godzinach wieczornych nikt nie czeka w Polsce na telefon. Wcześniej Anglicy nie dali żadnego sygnału, ani razu nie zadzwonili, aż tu nagle faks z ofertą. I na co ta oferta, jeśli prezes śpi w domu?
Widzieliśmy kiedyś, jak Grzegorz Rasiak kręcił się koło recepcji w hotelu w Niemczech tuż przed północą, w czasie zgrupowania reprezentacji Polski. Coś tam załatwiał z recepcjonistką, gdzieś dzwonił. Pytamy się: – Co ty tu robisz? Bo co robią dziennikarze w hotelu koło północy, wiadomo – zazwyczaj piją. Ale piłkarze zazwyczają piją schowani w pokojach, albo śpią.
Rasiak się tylko uśmiechał jak to on, a potem się okazało, że podpisał kontakt z Tottenhamem. I nie było wiadomo: zdążył czy nie zdążył? Zdążył!
A przecież mogło być inaczej. Mógł się zatruć i siedzieć na kiblu. Albo faks w hotelu mógł się zaciąć. Mogło wydarzyć się sto innych rzeczy, które uniemożliwiłyby przeprowadzenie transferu. I Tottenham zostałby bez napastnika, którego chciał (a że okazałoby się to zbawienne – to już inna sprawa).
Niby więc w Anglii taki profesjonalizm, ale szaleństwa związanego z datą 31 stycznia po prostu nie jesteśmy w stanie ogarnąć. To tak jakby któryś z was zadzwonił do swojego maklera:
– Cześć, chciałem kupić akcje kilku spółek za 50 milionów funtów.
– OK. Na kiedy?
– Do piątku.
Środa.
– Kupiłeś.
– Jeszcze nie.
– Jak to nie? Kiedy kupisz?
– W piątek. Powinienem zdążyć.
– A nie możesz wcześniej?
– A po co?
– Ale zdążysz na pewno?
– To się okaże.
Piątek.
– Kupiłeś?
– Jeszcze nie.
– Co?!
– Mam czas do 17. Kupię o 16.50.
Pomyślelibyście sobie – wariat, poszukam kogoś poważniejszego. A w Premier League to jednak normalka. Andy Carroll właśnie zasuwa z Newcastle do Liverpoolu, Torres zapewne z Liverpoolu do Londynu, interes się kręci.