Jak to się mówi – słowo droższe pieniędzy. Niestety, to tylko wyświechtany zwrot. Weźmy takiego Wojciecha Kowalewskiego – dał działaczom Arki słowo, że podpisze kontrakt, ustalił wszystkie szczegóły, parafowano nawet jakieś dokumenty (ale nie kontrakt, oczywiście) i gdynianie zdążyli pogonić dwóch golkiperów, których mieli w swojej kadrze. Kowalewski miał stawić się na treningu 15 stycznia. Aż tu nagle… przysłał faks, że się rozmyślił. Klasa facet. Mógł wysłać pocztówkę z Nowosybirska – żeby doszła w marcu. Albo z Cypru, gdzie teraz zamierza zarabiać.
Kiedyś była podobna sprawa – Arka Gdynia chciała pozyskać Marcina Adamskiego, ten rozwiązał kontrakt w Niemczech i przyjechał nad morze. Wtedy jednak ówcześni działacze Arki powiedzieli, że zmienili zdanie i go nie zatrudnią (a przynajmniej nie na takich warunkach). Skutek – Adamski wygrał sprawę i uzyskał odszkodowanie. Słusznie.
Gdyby szukać konsekwencji, teraz Arka mogłaby wygrać sprawę z Kowalewskim. Tylko co jej po tym? Jest połowa stycznia, drużyna nie ma bramkarza, trzeba kogoś nowego szukać na gwałt. Wojtuś pewnie nie widzi żadnego problemu – dalej będzie pozował w mediach na niezłomnego faceta, dla którego najważniejszą w życiu wartością jest honor.
Ale może to całe zamieszanie wyjdzie Arce na dobre: