Właściciel Cracovii Janusz Filipiak pozazdrościł popularności w mediach Józefowi Wojciechowskiego. Kiedy prezes Polonii na prawo i lewo zaczął podszczypywać swoich piłkarzy i opowiadać o fenomenie Klubu Kokosa, boss Comarchu nagle zagościł na łamach kilku polskich gazet. Wzmożona aktywność profesora skłoniła nas do lektury wywiadu, jaki zamieścił z nim “Przegląd Sportowy”. Filipiak nie mówi w nim co prawda o swoich futrach z norek, za to z rozbrajającą szczerością przyznaje się do wizyt w szatni Pasów w przerwach meczów i badania zmęczenia u zawodników Cracovii. Jego wrażenia są ciekawe i sensowne, ale – jak mawia babcia naszego znajomego – co jeden głupi kupi, to dziesięciu mądrych nie sprzeda.
Filipiak, prowadzący od kilku lat najbardziej absurdalną politykę transferową w polskiej lidze, wylewa na głowy niektórych zawodników Cracovii kubeł pomyj. To oczywiście sprytny manewr z jego strony, mający na celu odwrócenie uwagi od ostatniej pozycji w tabeli, jaką zajmuje jego drużyna. Efekt raczej średni, ale trzeba przyznać, że facet ma coś ciekawego do powiedzenia, a już na pewno sporo więcej niż nudni do wyrzygania prezesi Legii, Wisły czy Lecha.
“Jako właściciel i prezes czuję się odpowiedzialny za dobór zawodników i trenerów. Ł¹le ich dobieraliśmy w ostatnich dwóch latach, to się nawarstwiało i teraz potrzeba porządków” – mówi Filipiak. Wszystko to prawda, tylko czy gość, który przez ostatnie pięć lat zatrudnił takich fachowców jak Majewski, Płatek, Białas i Ulatowski, może tak nagle przestać popełniać błędy? Powiedzieć sobie: od poniedziałku przestanę zatrudniać byle jakich trenerów i podpisywać kontrakty z piłkarzami-ofermami? Sorry, ale jakoś nie chce nam się wierzyć w nagłą metamorfozę.
Z całej rozmowy bije jeden przekonujący wniosek: kilku piłkarzy, którzy przyczynili się do dramatycznych wyników Pasów jesienią, ma już u niego pozamiatane. Prezes już odpalił Pawlusińskiego i Cabaja, pożegnał się ze Ślusarskim. Następny w kolejce może być znany z zamiłowania do ekonomii Radosław Matusiak, o którym szef Comarchu mówi tak: “Ktoś może być utalentowanym wokalistą, raz w miesiącu pięknie zaśpiewa ładną piosenkę i jest OK, bo go nagrają, a potem odtwarzają. Ale w piłce nożnej trzeba co tydzień biegać, od początku do końca meczu. Dyszeć, jak się schodzi. Gdy wchodziłem do szatni po meczach, widziałem zawodników w bardzo dobrym stanie fizycznym, w takim jak pan tuż po wstaniu z łóżka”.
Jak na wykształconego faceta z dyplomem profesora, do Filipiaka dość późno dotarło, że zwyczajnie nie zna się na piłce. “To moje prywatne pieniądze i zamiast dawać je Matusiakowi, Ślusarskiemu, Cabajowi i innym, mogę za nie kupić rolls royce’a. To moja premia, którą daję innemu człowiekowi i nie mogę się czuć jak frajer, bo on mi w zamian nic nie oferuje. Nie mogę czuć się wykiwany” – podkreśla Filipiak. Chyba powoli do niego dociera, że mnóstwo czasu zmarnował tylko na własne życzenie. Nie można było pogonić wcześniej Majewskiego albo Ulatowskiego? Ilu spadków z ligi potrzeba, żeby zrozumieć, że na duecie śmierci Polczak – Wasiluk nie można budować przyzwoitej ligowej drużyny? Jak ktoś płaci, musi też wymagać, wypadałoby jednak, żeby dotyczyło to wszystkich.
PS Chyba będziemy musieli zmienić trochę nasze podejście do Jurija Szatałowa. Nie specjalnie poważamy go jako trenera, nie pasuje nam też jego charakter i okoliczności, w jakich czmychnął z Bytomia do Krakowa, ale za jedną rzecz będziemy mu dożywotnio wdzięczni: okazuje się, że wywalenie Marcina Cabaja na zbity pysk to tylko jego zasługa.