Dość dobrym meczem i wynikiem zakończyli rok piłkarze Lecha Poznań. W spotkaniu, którego stawką teoretycznie była tylko pietruszka, jedyna polska drużyna w pucharach pokonała FC Salzburg 1:0. Kolejorz nie przyniósł wstydu, ale też zagrał słabiej niż w swoich poprzednich meczach. Mimo to, dochodzimy do wniosku, że grę Lecha nawet w meczach o nic da się oglądać z przyjemnością – zespół potrafi walczyć z zębem, umie wymienić kilkanaście podań w sensowny sposób. W trudnych momentach ma wręcz nieprawdopodobnego farta, a w ostateczności, tak jak dzisiaj, pomaga mu sędzia. Nie będziemy umniejszać sukcesu, jakim jest wyjście z takiej grupy i pokazanie tyłka Juventusowi Turyn, dlatego tylko delikatnie zasugerujemy, że w kolejnej rundzie sam fuks może już nie wystarczyć.
Wygrywanie po takiej sobie grze to sztuka, która polskim klubom w Europie raczej się nie zdarza. W Austrii nie popisał się niejaki Maksim Łajuszkin, sędzia z Rosji, który nie uznał całkowicie prawidłowej bramki dla gospodarzy. Akurat ta pomyłka o niczym nie decydowała, bo Salzburgowi nie groziło już wyjście z grupy, a Lech był od dawna pewien awansu. Gdyby przez taką wtopę ktoś stracił szansę na wyjście z grupy, zrobiłaby się z tego niezła zadyma. I taka refleksja: skoro pięciu sędziów nie jest w stanie prawidłowo ocenić w miarę normalnej sytuacji, to znaczy, że bez wprowadzenia powtórek wideo takich przekrętów w meczach nie da się wyeliminować.
Chociaż piłkarze Lecha nie wyszli z grupy A na pierwszym miejscu w tabeli i w losowaniu 1/16 Ligi Europy nie będą rozstawieni, na pewno ucieszy ich wiadomość, że za mecz z Salzburgiem skasują kolejne 140 tysięcy euro do podziału. Wystarczy na fajne prezenty pod choinkę dla dzieci, złoty różaniec dla Manuela Arboledy albo zimowe last minute na Dżerbie. Przy okazji podłapali trochę punktów do rankingu UEFA, w którym polskie kluby od lat tarzają się na dnie. Za to również należą im się spore gratulacje, bo po losowaniu grup byliśmy przekonani, że nie obejdzie się bez tęgiego lania od Manchesteru City i Juve.
Na razie czekamy na losowanie 1/16 finału Ligi Europejskiej, bo tak czy siak, dla kibiców Lecha zapowiada się kolejna przygoda. Stuttgart, Liverpool, PSG, Porto itd. Na kogokolwiek nie trafią, nie są całkiem bez szans, pod warunkiem, że nie sprzedadzą nagle połowy składu, tylko wzmocnią kadrę kimś sensownym. Odpowiedzialnemu za transfery Markowi Pogorzelczykowi doradzamy sporo służbowych podróży po Europie, z których poza nową porcją punktów Miles & More przywiezie do Poznania 2-3 piłkarzy dużego kalibru. Sugerujemy też szukanie bramkarza, bo kiedy Krzysztof Kotorowski wyczerpie już limit szczęścia, dobre wyniki Lecha w Lidze Europy mogą stać się historią. Zimowa przerwa chyba przyda się też Jose Bakero, który chyba nie zdążył jeszcze za dobrze poznać drużyny i niektórych zmian dokonuje zupełnie z przypadku. Do końca lutego ma trochę czasu, żeby powalczyć o pieniądze na transfery, najlepiej z taką samą determinacją jak podczas rozmowy o podwyżce dla swojego brata z Józefem Wojciechowskim.