Po raz pierwszy reprezentacja Polski skurwiła się przygarniając Emmanuela Olisadebe. Drugi raz – gdy kazano nam wyjść z drewnianych chatek i adoptować Rogera Guerreiro. Teraz nadchodzi wielkimi krokami skurwienie numer trzy, czyli transfer awaryjny Kolumbijczyka Manuela Arboledy. Każdy selekcjoner dla własnych korzyści jest skłonny zaprzedać duszę, Franciszek Smuda też się wyzbył ideałów. Początkowo cudzoziemców nie chciał, ale gdy w oczy zajrzał mu strach, gdy pojawiła się perspektywa publicznego ośmieszenia w czasie Euro 2012, gdy reputacja zaczęła podupadać – zmienił zdanie.
Smuda potrzebuje Arboledy, by ten uratował mu tyłek i zwiększył szanse na utrzymanie zarobków w wysokości 150 tysięcy złotych miesięcznie. Czysty biznes. W zasadzie – co już kiedyś pisaliśmy – korupcja. Zamiast kupować mecze, kupujemy piłkarzy, a sobie święty spokój.
Zaraz ktoś powie – przecież nie płacimy!
Ależ tak. Płacimy. Płacimy w sposób bezpośredni – poprzez premie za mecze w kadrze, a także w sposób pośredni – poprzez umożliwienie większych zarobków w dowolnym klubie, poprzez paszport Unii Europejskiej. Jeden wielki interes – dla trenera i dla piłkarza. Tylko czy reprezentacja Polski ma być miejscem do takich deali? Franciszek Smuda doskonale wie, że z Arboledy żaden Polak i mówi, że jeśli Kolumbijczyk nie przedłuży kontraktu z Lechem Poznań, to przestanie mu zależeć na grze w naszej kadrze. Selekcjoner reprezentacji Polski publicznie przyznaje, że obcokrajowcowi nie będzie zależeć na grze w naszej kadrze, gdy na mecz będzie musiał dolecieć samolotem lub też jeśli zdoła się wypromować i znaleźć dobry, zagraniczny klub bez pomocy biało-czerwonych. A mimo to chce go mieć w zespole. Czy to nie kpina?
Ł»adna poważna reprezentacja nie kurwi się tak często i konsekwentnie jak nasza. Smutne to, ale prawdziwe. Nie tylko sportowo, ale też co gorsza moralnie gnijemy. Sukces wolimy sobie kupić, niż na niego zapracować. Paraliżuje nas myśl, że w czymś mielibyśmy być gorsi od innych. A dlaczego nie? Jeśli jesteśmy gorsi – to trudno. Mieliśmy już w lidze kilka drużyn, które były gorsze, ale radziły sobie innymi sposobami. Bo przecież wynik był najważniejszy. Czy kupowanie kadrowiczów czymś się różni? Nieznacznie. Bardzo nieznacznie.
Franciszek Smuda gra o życie i nie cofnie się przed niczym. Ale gdzieś tam na górze powinien być ktoś rozsądny, kto powie: – Franek, puknij się w łeb. Jesteś selekcjonerem Polski, a nie selekcjonerem ligi polskiej.
Robimy z kadry śmietnik, coraz większy śmietnik. Przygarniamy niechcianych w innych zespołach cudzoziemców, zawodników – w skali międzynarodowej – drugiego i trzeciego sortu, którzy w dodatku nie mają nic wspólnego z Polską. I udajemy, że to “nasi”. Wmawiamy sobie, że oni w naszej kadrze grają dla idei, dla chwały, a nie dla pieniędzy. Arboleda, podobno też Hernani, do tego Obraniak, który przez półtora roku nie nauczył się zdania po polsku i Boenisch, za chwilę Perquis. Skład na dolne rejony Ligue 1, przebierańcy mogący udawać reprezentację dowolnego kraju świata.
Kurwimy się.