Zaczyna się dziwna akcja pod tytułem “Arboleda w reprezentacji Polski”, niestety przeczuwamy, że w oszukiwaniu naszych przeciwników i wykoślawianiu idei reprezentacji krajowych będziemy konsekwentni – 2002: Olisadebe, 2008: Roger, 2012: Arboleda. W końcu akurat nam, Polakom, łatwo przychodzi stosowanie nieczystych tricków, w których nie widzimy nic złego, o ile przynoszą zwycięstwo (a na usprawiedliwienie dopowiemy sobie kłamstewko, że “każdy tak robi”). Pewnie lada moment selekcjoner ogłosi, że zmienił zdanie na temat Manuela Arboledy, ponieważ… tego chcieli wszyscy kibice w Polsce.
Jeszcze nie tak dawno Franciszek Smuda mówił, że Arboleda to dobry zawodnik, ale nie ma nic wspólnego z Polską, więc w naszej kadrze nie zagra – ten pogląd nam się podobał. Niestety, teraz już trener kadry ogranicza się do stwierdzenia, że Arboleda to dobry obrońca, a właśnie w obronie nasza drużyna ma największe problemy – co jest czytelną sugestią, że drzwi dla Kolumbijczyka nie zostały zamknięte. Naginanie zasad do aktualnych potrzeb, taki relatywizm etyczny, jest cechą, której nienawidzimy. Arboleda nie jest i nie będzie Polakiem i nie zagra w polskiej kadrze, dopóki polska kadra ma mocną obronę. A jak obrona zrobi się dziurawa, to i Arboleda może nagle zrobić się Polakiem, w zasadzie to już nim jest, od momentu gdy Michał Ł»ewłakow zaczął grać słabiej, tylko brak mu jeszcze wszystkich papierów.
Nie, nie ma w międzynarodowym sporcie nic bardziej obrzydliwego niż przyznawanie paszportów w celu skaperowania zawodników do drużyny. Gdyby Arboleda miał polskie obywatelstwo i gdyby zdobył je nie po to, by grać w reprezentacji, ale po to, by po prostu być obywatelem RP – tak, widzielibyśmy go w kadrze. Ale tu mamy do czynienia z handlem – ty nam swoje umiejętności, my tobie Euro 2012, wszyscy zarobimy. To inny wymiar korupcji, inny wymiar ominięcia zasad fair play. Cel uświęca środki? Nie. A już na pewno nie w przypadku reprezentacji Polski.
Nie wstyd jest być słabym. Ktoś musi być słaby, żeby kto inny mógł być mocny. Wstydem jest natomiast nieumiejętność zaakceptowania swojej pozycji i szukanie drogi na skróty. Niektórym natomiast perspektywa sukcesu – albo też porażki, zależy jak na to spojrzeć – odbiera rozum. Mówią: – Oj tam, jeden Arboleda nie zaszkodzi… Jeden? A jaka różnica jest między jednym Kolumbijczykiem a dziesięcioma? Oj tam, raz ukradłem samochód, w końcu musiałem czymś jeździć. Oj tam, raz jeden zwinąłem portfel, ale naprawdę potrzebowałem tego dnia kasę. W tenisie stołowym mamy reprezentantów-przybłędów: Wang Zeng Yi, Li Qian, Xu Jie. Tak, to reprezentacja Polski. A polskie kadetki trenuje Xu Kai. W tym kierunku zmierzamy?
Manuel Arboleda to świetny piłkarz Lecha Poznań. I to powinno wszystkich wystarczyć. Świat się zmienił, otworzył, dziś w polskiej lidze może grać Kolumbijczyk. Ale nie w polskiej reprezentacji. Zaraz ktoś powie – ale skoro mogli Olisadebe i Roger, to czemu nie Arboleda? Dlatego nie, bo kiedyś trzeba temu szaleństwu powiedzieć “stop”. Kiedyś w naszej ekstraklasie kupowało się mecze, teraz już się tego nie robi (albo robi się rzadziej). Kiedyś w naszej kadrze grali cudzoziemcy, kaperowani przez przestraszonych widmem klęski selekcjonerów, dziś można to przerwać. Nie ma różnicy między kupieniem sobie piłkarza do kadry, a kupieniem meczu. Lepiej przegrać z Glikiem na środku obrony, niż wygrać z Arboledą. Tak jak Anglicy woleli przegrać z Greenem na bramce, niż – być może – wygrać z Almunią. “Wszyscy tak robią”. Jasne…
Media będą trąbić o Arboledzie dalej, będą wpychać go do drużyny i ubierać w biało-czerwoną koszulkę. Bo to interes, show, kolejne tematy. Ale interes kibica nie idzie w parze z interesem dziennikarza. Zachowajmy zdrowy rozsądek.