Jak jedno, zapomniane już zdarzenie może wpłynąć na rozstrzygnięcia całego sezonu. Kliknijcie TUTAJ – to skrót meczu Lech – Wisła z rundy jesiennej. Po około dwóch minutach i 20 sekundach filmiku faulowany w polu karnym jest Patryk Małecki.
Faul ma miejsce przy stanie 0:0. Ostatecznie Lech wygrał 1:0. Oczywiście można założyć, że Wisła już by tego prowadzenia nie oddała (grała całkiem dobrze) i wygrała we Wronkach, ale przyjmijmy, że spotkanie kończy się wynikiem 1:1 (czyli później trafia Lewandowski).
Gdyby wtedy było 1:1, tabela wyglądałaby dziś tak…
1. Wisła – 58 punktów
2. Lech – 54 punkty
3. Ruch – 53 punkty
Dodatkowo wiślacy mieliby lepszy bilans spotkań bezpośrednich z Lechem. Mogliby w ostatnich trzech kolejkach raz przegrać, a gdyby “Kolejorz” na przykład zremisował w Chorzowie z Ruchem, mogliby przegrać nawet dwa razy. Mistrzostwo byłoby bardzo, bardzo blisko.
Po co to piszemy? Nie po to, żeby sugerować, że ktoś “załatwił” sędziego, tylko żeby pokazać, jak wielkie znaczenie w futbolu ma przypadek. Mógł arbiter gwizdnąć (powinien) i już cały sezon oceniany byłby inaczej, kto inny byłby wielki, kto inny wyśmiewany. Niepozorna sytuacja z Wronek, październik 2009 roku… Pocą się ci piłkarze na treningach, trenerzy opracowują taktyki, bazgrzą po tablicach, a przegranego od zwycięzcy dzieli jeden, jedyny przypadkowy gwizdek. Lub jego brak.
PS Po komentarzach widzimy, że zaczyna się licytacja. Oczywiste jest, że Lech w tym sezonie dostawał karne za nic, a Wisła strzelała gole ze spalonego. Sędziowie mylili się we wszystkie strony. Nie chodzi tu o osądzenie, kto otrzymał większe wsparcie od arbitrów. Tylko o uzmysłowienie, jak cieniutka jest czasami granica między sukcesem i klęską. Nie zapominajcie o tym nazbyt gloryfikując zwycięzców i nazbyt kamieniując przegranych.