W kadrze Singapuru na mecz z Polską znalazł się 40-letni Aleksandar Durić. Mimo wieku, to wciąż najlepszy napastnik w tym zespole, w poprzednim sezonie strzelił 27 goli. Ale nie to jest w nim najciekawsze. Facet miał naprawdę ciekawe życie. Tak w maksymalnym skrócie wyglądało ono tak…
Pochodzi z Bośni, jako nastolatek przeniósł się do Szwecji i kiedy był właśnie tam, na Bałkanach wybuchła wojna. Zginęła jego matka, z ojcem i bratem nie widział się przez kolejne 10 lat. Próbował wrócić do ojczyzny, ale nie został wpuszczony. Wylądował więc na Węgrzech, w klubie FC Szeged. Grał tam, aż pewnego dnia dostał telefon z… bośniackiego komitetu olimpijskiego. – Czy chciałby pan reprezentować nasz kraj w kajakarstwie? – zapytał go ktoś. – Tylko musi się pan dostać do Hiszpanii na własny koszt.
A Durić, jako że kiedyś trochę czasu w kajaku spędził, postanowił się zgodzić. – Wiedziałem, że to jedyna okazja w życiu – mówi. No i wystartował w igrzyskach w Barcelonie, odpadając w repasażach na dystansie 500 metrów. – Jechałem przez Europę, do Barcelony, mając tylko paszport i list z hiszpańskiego komitetu olimpijskiego. Byłem wiele razy zatrzymywany. Pytano mnie: – Dokąd? A ja na to, że reprezentować Bośnię na olimpiadzie. Dziwnie się na mnie patrzono.
Z Hiszpanii nie za bardzo miał dokąd wracać. Udał się więc do Australii, by zacząć nowe życie. I zaczął, jako pół-zawody piłkarz. Miał krótki epizod w Chinach, potem znowu grał w Australii, aż wylądował w Singapurze i został reprezentantem tego kraju. Teraz zagra przeciwko Polsce. On, były olimpijczyk w kajakarstwie. To chyba wydarzenie bez precedensu w historii naszego futbolu (następne wydarzenie bez precedensu będzie, kiedy kajakarz już strzeli nam gola).