Franciszek Smuda ilekroć ma możliwość wyrzucenia Piotra Świerczewskiego z klubu, zawsze z niej korzysta. Tak było kiedyś w Lechu Poznań, tak jest teraz w Zagłębiu Lubin. Na nic sto wywiadów “Świra”, w których mówił, że “Franz” jest hiper, super i w ogóle. Wdzięczył się, wdzięczył, a na koniec dostał kopa w dupę.
I co teraz? Kolejny klub czy finito? Świerczewski niedługo skończy 38 lat, gra zawodowo w piłkę już od dwudziestu sezonów. Debiutował w GKS Katowice, jak prezydentem Polski był jeszcze Wojciech Jaruzelski. To naprawdę szmat czasu. “Świr” nie jest już tak dobry jak kiedyś, nie dominuje w środku pola, nie przejmuje kontroli nad meczem, nie ciągnie za sobą całego zespołu, ale – co trzeba przyznać – nie odstaje. Lat mijają, siwych włosów przybywa, kilogramów zresztą chyba też, a – to przerażające – w całej lidze nie ma zawodnika, który potrafiłby go wdeptać w ziemię. Dlatego niewykluczone, że będzie chciał grać dalej. Znowu w ŁKS? Z kolegami?
Ostatnio słyszeliśmy fajną anegdotę. Mecz ŁKS – Dolcan, po 20 minutach gospodarze prowadzą 2:0. Robi się zimno, nudno. W pewnym momencie Tomasz Hajto podbiega do Marcina Adamskiego i mówi: – Adams, oni i tak nie atakują. Chodź do przodu. Ja porzucam auty, a ty trochę poskaczesz.
Taka to liga:) Świerczewski byłby w niej profesorem. A trzech profesorów mogłoby wystarczyć do awansu.