Znowu zamieszanie związane z Franciszkiem Smudą i jego współpracownikami. Tym razem chodzi już nie o kontrakt selekcjonera, ale jego asystentów. A że tak to już w Polsce jest, że PZPN nigdy nie ma racji, nawet jeśli ma, to oczywiście wybuchł skandal.
Oczywiście – Smuda ma prawo dobrać sobie takich współpracowników, jacy mu pasują (nawet jeśli pasuje mu Jacek Kazimierski). Ale jest też drugie “oczywiście” – PZPN, jako pracodawca, oczywiście ma prawo ustalić akceptowalny limit zarobków. I ma prawo uznać, że 40 tysięcy złotych dla Tomasza Wałdocha to przesada, tak samo jak 30 tysięcy dla Kazimierskiego (przesadą jest w ogóle zatrudnianie go).
W “Przeglądzie Sportowym” czytamy: “Bo przecież trudno zakładać, że Wałdoch zechce pracować w Polsce za na przykład 5 tys. euro”. Nie wiemy, dlaczego trudno to zakładać. Może wy wiecie? Facet nie ma jakiegokolwiek doświadczenia szkoleniowego, nie ma żadnego innego poważnego zajęcia. Dlaczego trudno zakładać, że zechce pracować za około 20 tysięcy złotych? Czy to naprawdę taka upodlająca suma? Jakoś Rafał Ulatowski mógł pracować za 8 tysięcy, a przy Wałdochu “trudno zakładać, że zgodzi się na 20”?
Czy od kilku tygodni obserwujemy narodziny kadry Euro 2012, czy tylko skok na kasę?