Ostatnio ilekroć braliśmy do ręki prasę sportową, to oczom nie wierzyliśmy. Dziennikarze najwyraźniej nie zauważają, że Premiership to trochę inny świat. Tydzień temu “Przegląd Sportowy” wielkim tytułem poinformował: “Carlos Costly w Wigan”. Hmm, myślimy sobie, w Wigan? Chłop trafi do Premiership, mimo że był wypożyczony do Birmingham (Championship) i nie strzelił ani jednego gola? I mimo że w naszej nędznej lidze też nie strzela?
No i tak czekamy jeden dzień – nic. Ale “PS” swoje – że Costly już w zasadzie wybiera mieszkanie w Anglii. Mijają trzy dni – kontraktu wciąż nie ma. Pięć dni – też nie. Aż w końcu zamknęło się transferowe okno. W tzw. międzyczasie przeczytaliśmy też, że Fulham ogląda Glika, a West Ham Polczaka. Halo, ktoś ma tu kontakt z bazą? Trenerzy z Premiership nie poszukują piłkarzy w najsłabszych zespołach ligi w Polsce, Azerbejdżanie, Kazachstanie i Mołdawii (sorry, to akurat aktualnie nasze towarzystwo). Może pora to zrozumieć? Bo zwykła statystyka – mówiąca, ilu polskich piłkarzy z pola zagrało w Anglii przez ostatnie 20 lat – najwyraźniej nie do wszystkich trafia. Potem piłkarze czytają takie głupoty i naprawdę sądzą, że są coś warci i że świat się będzie o nich zabijał.
Fulham to nie wziął nawet króla strzelców naszej ligi, trafiającego w meczach reprezentacji i w europejskich pucharach. Bo jak wysłannicy tego klubu przyjechali na mecz ligowy i zobaczyli jak swojaka strzela Adrian Mrowiec, to się przeżegnali nogą. A wydatek to był dla nich – powiedzmy sobie szczerze – żaden. Wspomniane, nędzne w angielskiej skali Birmingham, po awansie do Premiership wydało na wzmocnienia… 90 milionów złotych.