Pożegnalny mecz Radosława Gilewicza skończył się kłótnią. Piłkarz (a raczej – były piłkarz) ma żal, że przyszło mało ludzi i że stadion to generalnie syf i malaria. Jak Fredi Bobić zobaczył szatnię, to się pewnie nogą przeżegnał.
Z kolei działacze GKS Tychy sugerują, że jak Radek chciał mieć czysto, to mógł posprzątać. Bo stadion do nich nie należy, tylko do miasta i generalnie pretensje kierowane są pod złym adresem. A że trybuny świeciły pustkami? Prezes klubu stwierdził, że widocznie taka z Gilewicza gwiazda.
Jak dla nas – trochę bolesnej prawdy w tym jest. Gilewicz to fajny facet, ale karierę zrobił poza Polską. Oglądanie podstarzałego Bobicia też jest zajęciem niespecjalnie pasjonującym. A w ogóle mecze benefisowe mają to do siebie, że to nuda kompletna. Byliśmy na kilku i zawsze było drętwo.
Dlatego drobna rada dla naszych piłkarzy – nie chcecie się rozczarować, nie organizujcie takich spotkań. Zawsze efekt jest kiepściutki. A tak, możecie chociaż sobie wyobrażać, że jesteście wielkimi idolami dla setek tysięcy młodych ludzi. Miło się żyje w takim przeświadczeniu.
Mecze pożegnalne mają sens w takich wypadkach…