Czterech obiboków – czyli Lato, Kręcina, De Zeeuw i Placzyński – poleciało do RPA, z czego “Dziennik” wysnuł dość zaskakujący wniosek: pewnie rozmawiali o dymisji Beenhakkera (no dobra, Placzyński obibokiem nie jest, pracowicie i skutecznie owija władze PZPN wokół palca). Bo w przeciwnym razie, po co wszyscy lecieliby do Kapsztadu?
Placzyński powiedział tak: – O losach Beenhakkera nie dyskutowaliśmy. Do RPA udała się tak duża grupa tylko dlatego, że zostaliśmy oficjalnie zaproszeni przez władze piłkarskiej federacji tego kraju. Naszą reprezentację czeka tam w czerwcu długie, 10-dniowe zgrupowanie, chcieliśmy więc zobaczyć hotel i boiska treningowe. Zagramy dwa mecze – więc obejrzeliśmy stadion. To będzie nietypowy wyjazd, bo do dość niebezpiecznego kraju. Chcieliśmy wszystko zobaczyć na własne oczy. Braliśmy też udział w oficjalnych spotkaniach z organizatorami przyszłorocznych mistrzostw świata.
W skrócie, gdyby to nie miała być wersja dla prasy, Placzyński powiedziałby zapewne: – Polecieliśmy w czwórkę, bo Kapsztad to zajebiste miasto. Grzesiu chciał się opalić głowę, a Zdzisiu brzuch. W tym czasie tego Holendra wysłaliśmy, żeby oglądał jakieś krzywe boiska. Wieczorami łoiliśmy z miejscowymi, co oczywiście nazwać trzeba oficjalnymi spotkaniami.
“Dziennikowi” radzimy – trochę mniej podejrzliwości! Ludzie chcą się nawalić w miłym otoczeniu, pstryknąć fotkę, złapać za czarnego cycka, a wy od razu o jakichś spiskach.
Zdjęcie pochodzi z Korei – tam też nasza delegacja obserwowała (dokładnie, bo całymi godzinami) stan boisk.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT