“San Marino. Zajmuje 201. miejsce w piłkarskim świecie. Ostatnie. Hm, w końcu tylko jeden zespół może to o sobie powiedzieć, więc jest to zapewne jakiś powód do dumy” – napisał w “Polsce” Paweł Zarzeczny.
Hmm, Pawełku kochany, to jednak nie do końca prawda. Nie tylko jeden zespół może to o sobie powiedzieć, bo San Marino istotnie jest w rankingu FIFA na miejscu ostatnim, ale… ex eaquo z takimi krajami jak Guam, Anguilla, Montserrat, Wyspy Cooka, Samoa Amerykańskie oraz Papua Nowa Gwinea. Samoa problemu narobiło podwójnego, bo występuje jeszcze w dalszej części felietonu, doprowadzając do kolejnego błędu.
Ale to szczegóły (grające role ozdobników). Ogólnie z przesłaniem jak najbardziej się zgadzamy. Z wrodzonym talentem Zarzeczny pisze dalej tak:
“Bo San Marino w rankingu FIFA nie wyprzedza nawet polinezyjskiej wysepki Pitcairn, którą zamieszkuje zaledwie 49 obywateli. I na której, po aresztowaniu kilku młodzieńców za gwałt, reprezentację trzeba było chwilowo rozwiązać – nie było składu. Nie ma tam zresztą również radia, gazet i telewizji – toż to wymarzone miejsce dla Leo!
San Marino jest w światowej tabeli nie tylko za Pitcairn. Nawet za amerykańskim Samoa – tym, co dostało już w XXI wieku istny łomot 0:33 od Australii… No więc spotykamy się dziś z reprezentacją nietuzinkową. Z reprezentacją malutkich, nadmorskich pizzerii – może to dlatego San Marino myli mi się wciąż z San Marzano? I tu, i tam pełno sprzedawców pizzy.
Zatem drobna uwaga: czy zwycięstwo nad takimi właśnie kelnerami ma być miarą dalszej przydatności Beenhakkera, Ł»ewłakowa i Lewandowskiego? Tego łysego, Cycusiem zwanego? Szanujmy się! Ale nie.
My Polacy z wygranej z tymi biedakami zrobimy sukces, przełom, no i dalej będziemy napychać Holendrowi kabzę. Czy wiecie, że zarabia on w naszym biednym kraju dwa razy tyle, co prezydent Stanów Zjednoczonych? I aż dziesięć razy więcej od prezydenta Rosji? Czy ja śnię, czy może w Polsce odkryto właśnie ropę i diamenty? A może udał się ten zapowiadany cud gospodarczy?
Niestety nie. My tyle płacimy, żeby ograć kraj nr 201.”
A ponieważ teksty Pawła Zarzecznego lubimy, odrobimy też małe zaległości i przytoczymy jego komentarz po meczu z Irlandią Północną…
“Każda drużyna ma takiego bramkarza, na jakiego zasługuje. Z tego jednego zdania płynie wniosek, że obecność Artura Boruca jest (była) w reprezentacji nieprzypadkowa.
Bowiem w słabej drużynie zawsze to bramkarz – choć bywa, że przez jakiś czas walczy bohatersko i w pojedynkę niemal, jak Podbipięta w Zbarażu, Babinicz na Jasnej Górze czy Wołodyjowski w Kamieńcu, i nawet jak Boruc na Euro, to prędzej czy później wpaść musi w tarapaty. Bo, jak wiadomo, “nec Hercules contra plures”, czyli i Herkules dupa, gdy ludzi kupa! Proste. I nikt inny nas nie zbawi, choćby nawet Fabiański wyszedł wreszcie z tej toalety. Bronienie w marnym zespole – zwracam uwagę na nieprzypadkową raczej zbieżność – to wystawianie się na strzał. Właśnie odstrzelono Boruca, aż do Szkocji. Znana jest tam anegdota, jak pewien bramkarz wpuszcza w meczu z Anglikami dziewięć goli. Najpierw próbuje obrócić klęskę w żart: “Zdarzało się, że puszczałem więcej niż osiem…”. Ale z odwiecznym wrogiem? Why? Szkocki bramkarz decyduje się zatem na emigrację. I po jakichś 20 latach spotyka go w Australii dawny kumpel z reprezentacji. Pada pytanie, które paść musi: “Myślisz, że mógłbym już wrócić?”. Kumpel się namyśla (po 20 latach rany są jednak wciąż świeże) i mówi: “Chyba jeszcze nie, Frank…”.
No więc zbrodnie, szanowni Państwo, bywają w futbolu nieprzedawnione.
PS. Od dawna podkreślam, że w rozmowach z Leo brakuje tylko jednego: klęcznika. W radiu ktoś oburza się – na dziennikarkę z TV, że spytała Leo, czy poda się do dymisji… No i sugestia, że było to chamstwo. Otóż i ja w takim razie będę chamem. Chyba już czas, Leo, chyba już czas.”