“Fakt” sprawdził, jak chroniony jest dom Artura Boruca i okazało się, że chroniony nie jest w ogóle. Reporter gazety spacerował sobie przez długi czas wokół budynku, robił zdjęcia przez okno (bałagan w kuchni!), oglądał kawałki potłuczonego szkła na ziemi. I nic. Ł»adnej policji. Ł»adnej ochrony. Gdyby się przykuł do rynny, to pewnie by umarł z głodu, zanim pojawiłby się ktokolwiek.
“Nasz reporter spędził w okolicy domu Boruca ponad 30 godzin. W tym czasie ulicą, przy której stoi dom Boruca, ani razu nie przejechał żaden radiowóz. Nie było widać także ani jednego patrolu pieszego, który kontrolowałby, czy aby na pewno w pobliżu miejsca zamieszkania polskiego bramkarza nie dzieje się nic podejrzanego. – Nie było tam żadnego policjanta, żadnej ochrony, która mogłaby zareagować na to, że ktoś się przez dłuższy czas kręci w pobliżu – relacjonuje nasz wysłannik” – czytamy w gazecie.
W związku z tym do Boruca mamy dwa pytania:
1. Czy naprawdę dałeś za ten dom ze zdjęcia 7 milionów złotych?
2. Czy jak ma się dom za 7 milionów, to już szkoda kasy na alarm?
Artek, chociaż kup sobie psa!