Przez polską prasę przetoczyła się jakaś bezsensowna dyskusja (jedna z bardziej bezsensownych w ostatnim czasie) – czy Artur Boruc powinien dostać ochronę na mecz z Irlandią Północną. Ktoś rzucił mu kamieniem w okno i wielkie halo. Teraz wedle niektórych dziennikarzy życie naszego bramkarza jest zagrożone i tylko czekać aż w czasie meczu w Belfaście ktoś wyjmie gnata zza pazuchy i mu strzeli w głowę. “Dziennik” donosi, że Boruc dostanie prywatnych ochroniarzy, PZPN to dementuje, zamieszanie trwa.
Tak, niewątpliwie Irlandia Północna aż roi się od ludzi, którzy chcą mu zrobić krzywdę, bo żegna się przed meczami z Glasgow Rangers. Prawdopodobnie niezależnie od siebie aż cztery organizacje terrorystyczne opracowują plan “zdjęcia” Boruca, a indywidualnych szaleńców aż trudno zliczyć. Sprzedaż ostrzałek do noży skoczyła o 300 procent, prosperity przeżywają firmy produkujące celowniki optyczne. Włos Arturowi z głowy nie spadł w samym Glasgow, gdzie żyje po sąsiedzku z kibicami Rangersów od lat (bęcki dostał tylko raz, we własnej szatni od Roya Keane’a), za to w Belfaście przeprowadzony zostanie na niego zmasowany atak i pytanie tylko, kto do Boruca dopcha się pierwszy – gospodyni domowa uzbrojona w wałek, czy fanatyk-samobójca ubrany w kurteczkę z dynamitu.
Boruc wie, że to jedna wielka bzdura – to pewne. Działacze też pewnie wiedzą, że to bzdura. Zastanawiają nas jednak dziennikarze, którzy o ochronie dla bramkarza Celtiku trąbią trzeci dzień. Oni też zdają sobie sprawę, że piszą o niczym (ale tematów brakuje, a gazetę zapewnić trzeba – zrozumiałe), czy też piorąc mózgi czytelnikom przeprali też sobie? “Dziennik” zadaje nawet pytania co do organizacji wyjazdu do Belfastu: “Co z transportem, poruszaniem się poza hotelem? Co, jeśli któryś z piłkarzy będzie chciał przejść się na spacer? Albo jeśli Leo będzie chciał sobie pojeździć na rowerze? Nie dostanie pozwolenia ze względów bezpieczeństwa?” Do cholery, jeśli Leo będzie chciał pojeździć sobie na rowerze? Po Belfaście?! Czy naprawdę niektórzy nasi dziennikarze sądzą, że nasz narodowy dziadek nie będzie miał innych pomysłów na spędzenie popołudnia w Irlandii Północnej, niż jazda na rowerze po mieście? Jak dla nas – bardziej niebezpieczna byłaby jazda rowerem po Warszawie. A pytanie o rower jest równie absurdalne jak “a co jeśli Leo Beenhakker zechce na golasa przespacerować się główną ulicą?”.
Ale wracając do Boruca – jakiś gówniarz rzucił mu w okno kamieniem, bo wszystkie media w ostatnim czasie podały adres Polaka. Rozsądnie myśląc, największe niebezpieczeństwo czeka na niego właśnie tam, a nie w Irlandii Północnej. I jeśli koniecznie “Dziennik” chce wynająć mu ochroniarzy, to raczej niech wynajmie na czas pobytu w Szkocji, a nie na czas wyjazdu ze Szkocji. Bo w Irlandii zapewne zawodnik Celtiku rozda najwięcej autografów ze wszystkich, zapozuje do największej liczby zdjęć i sto razy usłyszy “you are great”. Tak się skończy wielkie polowanie na Holy Goalie…
FOT. W. Sierakowski FOTO SPORT