Artur Wichniarek, zwany przez selekcjonera reprezentacji Polski Leo Beenhakkera “pierdolonym Wichniarkiem”, strzelił jedenastego gola w tym sezonie. Dzięki temu zajmuje czwarte miejsce w klasyfikacji strzelców, a do prowadzącego Ibisevicia traci siedem bramek. Ale jest to możliwe do nadrobienia, biorąc pod uwagę, że napastnik rewelacyjnego Hoffenheim w tym sezonie z powodu kontuzji już nie zagra. Bramka Wichniarka pozwoliła Arminii Bielefeld odnieść sensacyjne, wyjazdowe zwycięstwo nad Werderem Brema i znacznie oddalić się od strefy spadkowej.
W rundzie jesiennej Arminia zremisowała z Werderem 2:2, a polski napastnik strzelił wówczas dwa gole. Tym razem wystarczył jeden, żeby zapewnić nie punkt, tylko aż trzy.
Tym samym zapewne nie spełniły się modlitwy sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski, żeby “Wichniar” przestał strzelać bramki. Bo przecież tylko jego kiepska dyspozycja mogłaby sprawić, że Beenhakker przestanie być o niego ciągle pytany. Nie, Polak trafia jak trafiał, w dodatku w meczach z naprawdę silnymi zespołami.
– Czuję się jednak wyśmienicie. Podczas okresu przygotowawczego omijały mnie urazy. Poza tym trener dobrze wyważył nam obciążenie treningowe i czujemy świeżość przed wznowieniem rozgrywek – mówił jeszcze przed startem rozgrywek Wichniarek. – A szanse na utrzymanie? Są duże. Naszym atutem jest to, że co roku walczymy o pozostanie w elicie. Udaje się nam to od pięciu sezonów. Jesteśmy więc zaprawieni w bojach. Arminia jest klubem o małym budżecie, dość wąskiej kadrze. W Bielefeld pozostanie w lidze można śmiało porównać do wywalczenia tytułu przez Bayern Monachium.
Dla Wichniarka była to 47 bramka w 1. Bundeslidze. Strach pomyśleć, ile władowałby Tomasz “international level” Zahorski (ewentualna druga ksywka: “byłem warty 2,5 miliona euro”).
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT