To się tak musiało skończyć. W lidze szepcze się (choć z każdym dniem coraz głośniej), że największym biedakiem jest… Ruch Chorzów. Klub poważnie zalega piłkarzom z wypłatami, tylko prosi ich, aby pod żadnym pozorem tego nie rozpowiadali, bo może się to się odbić na kursie akcji. A kiedy akcje giełdowe stają się bardziej istotne od akcji boiskowych, to już naprawdę nie jest dobrze. Trudno się jednak dziwić panice działaczy. Ubzdurali sobie, że rynek NewConnect przyniesie im krociowe zyski, ale się “troszkę” rozczarowali. Ktoś z was widział wykres akcji Ruchu?
Wykres ten wygląda niczym trasa zjazdu narciarskiego w Pucharze Świata. Od momentu wejścia na giełdę – co wcale nie było tak dawno, bo 4 grudnia, niecałe dwa miesiące temu – cena jednej akcji spadła o jakieś 50 procent. Jak zaraz działacze zaczną wmawiać, że byli na to przygotowani – nie wierzcie im. To klęska. Nawet biorąc pod uwagę światowy kryzys.
Ale z drugiej strony – to było przecież dla wszystkich do przewidzenia. Czym niby Ruch miał podbić parkiet? Ł»e za trzy lata sprzeda z zyskiem Michała Pulkowskiego albo Krzysztofa Nykiela? Ł»e włączy się do walki o czołowe lokaty w lidze? Ł»e nagle na jego mecze ludzie będą walić ze wszystkich stron Polski? Ł»e trener Pietrzak odkryje i opatentuje nową taktykę, która podbije światowe stadiony?
Ten eksperyment był skazany na porażkę, o czym wiedzieli wszyscy (wystarczyło prześledzić historię europejskich klubów i ich przygody z rynkami finansowymi), poza panią prezes Sobstyl. Nie tak dawno widzieliśmy jej wywiad dla telewizji Orange. Opowiadała o giełdzie, obok leżał pluszowy miś i chyba jakiś słoń. Na stole stał kolorowy kubeczek i jakieś maskotki. To jest szef klubu czy przedszkolanka?
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT