To tylko opieszałość klubowych działaczy, czy celowe działanie? Napastnik Southampton Marek Saganowski nie mógł zagrać w spotkaniu Pucharu Anglii z Manchesterem United, bo nie zgłoszono go do rozgrywek. – Nawet nie spytałem, czy to zrobiono, bo było to dla mnie oczywiste. Okazało się jednak, że nie dla wszystkich – mówi “Sagan” w rozmowie z “Polską”.
Pędził Pan z urlopu z Polski do Anglii na mecz Pucharu Anglii z Manchesterem United, ale przez brak certyfikatu nie zagrał Pan ani minuty.
Niestety. I powiem szczerze, że jestem zły i wielce rozczarowany tym faktem. Miałem pierwotnie przyjechać do Anglii w niedzielę, ale zadzwoniono do mnie w piątek z klubu, abym jak najszybciej przyjeżdżał, bo jestem potrzebny na mecz z Manchesterem. Spakowałem się i leciałem na wariata. Jak na złość w Łodzi nie było już biletów na lot do Londynu, więc pojechałem do Warszawy. Dopiero w stolicy udało mi się kupić bilet. Do Anglii doleciałem w sobotę o 6 rano, o 10.30 byłem już na treningu i dowiedziałem się, że nie zagram, bo klub nie zdążył zgłosić mnie do rozgrywek.
Może zrobiono to Panu na złość?
Nie wiem. Mam nadzieję, że nie i nie widzę powodu, dla którego by miano to robić. Gdy zadzwoniono do mnie z klubu w piątek, nawet nie spytałem, czy zgłoszono mnie do rozgrywek, bo to było dla mnie oczywiste. Okazało się jednak, że nie dla wszystkich.
Pewnie żałuje Pan, że nie było Panu dane zagrać przeciwko Manchesterowi? Pański Southampton gładko przegrał 0:3.
Szczerze, to nie. Nie czułem zbyt wielkiego ciśnienia, aby zagrać po raz trzeci przeciwko Czerwonym Diabłom. Grałem przeciwko nim ostatnio dwa razy w barwach Aalborga w Lidze Mistrzów. To było przeżycie!
A jak oceni Pan grę swojego zespołu w tym meczu?
Cóż, kompromitacji nie było. Przegrać 0:3 z takim zespołem to nie wstyd. Od początku meczu mieliśmy za to dużego pecha. Od 37. min graliśmy w dziesiątkę przez czerwoną kartkę. Na początku drugiej połowy sędzia odgwizdał przeciwko nam karnego. Nie ma co się jednak oszukiwać, że mój zespół przegrał zasłużenie. Ale za to atmosfera na trybunach była świetna. Uwielbiam tę całą otoczkę w lidze angielskiej!
Zmieniło się coś w Southamptonie przez ostatnie pół roku, kiedy grał Pan w Aalborgu?
Praktycznie nic. W bramce gra doświadczony Kelvin Davis, kapitan zespołu. W pomocy 29-letni Rudi Skacel, a resztę zespołu stanowią juniorzy. Na pewno młodzi mają umiejętności, ale brak im ogrania, doświadczenia.
Angielskie media donoszą, że Pańska sytuacja w Świętych nie ulegnie zmianie.
Nie będzie Pan grał, bo ma zbyt wysoki kontrakt…
Ja z kolei słyszałem coś innego. Podczas urlopu dzwonił do mnie trener Jan Poortvliet, co mnie naprawdę mile zaskoczyło. Coach zapewniał, że bardzo na mnie liczy i wierzy, że zdołam pomoc drużynie w utrzymaniu się w The Championship. Przyznam, że zniechęciła mnie tylko trochę ta sytuacja z meczem z Manchesterem. Mam nadzieję, że teraz nie będzie tak, jak po Euro 2008. Trener wówczas powiedział, że na mnie liczy, a tydzień później prezes odstawił mnie od drużyny ze względu na wysokie zarobki.
Co jeśli sytuacja się powtórzy?
Będę chciał odejść, co jednak nie będzie łatwe, bo mam jeszcze 1,5-roczny kontrakt z Southampton. Nie chcę się jednak martwić na zapas. Wierzę, że będę grał, bo bardzo chcę zostać na Wyspach. Podoba mi się tu, dobrze czuje się tu też moja rodzina, dzieci coraz lepiej mówią po angielsku.
O utrzymanie w lidze będzie jednak ciężko. Jesteście na 22. miejscu w tabeli, a nad 24. Charltonem macie tylko trzy punkty przewagi.
Mamy nóż na gardle, ale nie ma się co załamywać, ale walczyć.
Jest Pan zadowolony z ostatniego pół roku w Aalborgu?
Pewnie. Grałem regularnie, strzeliłem kilka goli, wystąpiłem w Lidze Mistrzów, nabrałem nowych doświadczeń. Szkoda tylko, że pod koniec pobytu w Danii miałem niemiłą wymianę zdań z trenerem. Przed meczem z Celtikiem w Lidze Mistrzów, byłem naprawdę w gazie, a trener chciał mnie posadzić na ławce. To mu powiedziałem, co o tym myślę. Ale ja już taki jestem. Zawsze mówię wprost, co mi leży na wątrobie.