Reklama

Najwięksi kozacy i pierdoły – rok 2008 w pigułce

redakcja

Autor:redakcja

26 grudnia 2008, 07:51 • 8 min czytania 0 komentarzy

Jako że rok zbliża się do końca, a atmosfera Świąt Bożego Narodzenia jest tak słodka, że już nas powoli mdli, postanowiliśmy zrobić to, co lubimy najbardziej – poszydzić. Jeśli więc dość już macie śpiewania kolęd, oglądania “Kevina samego w domu” i “Śniętego Mikołaja”, a także wkurza was siedzenie przy jednym stole z ciotkami, z którymi nie macie żadnych wspólnych tematów, zapraszamy do lektury. Śmiało wpisujcie też swoje propozycje na “naj, naj” 2008 roku w komentarzach pod tekstem. Jak zawsze dla najlepszych nie przewidzieliśmy żadnych nagród.

Prawie największy upadek

Artur Boruc. W czasie mistrzostw Europy wymarzony zięć, ulubieniec telewizji śniadaniowych, ukochany przez prezydenta Borubar, heros, którego nic nie złamie. Potem jego image “trochę” się zmienił – alkoholik, wyrodny ojciec, dziwkarz, szmaciarz, pierdoła. Prawda jest taka, że nie był ani tak dobry, jak myślano o nim w czerwcu i nie jest tak zły, jak myśli się teraz. Ale jego droga w dół jest imponująca – zazwyczaj roztrwonienie takiego potencjału (sympatia społeczna) bez popełnienia jakiegoś hańbiącego czynu (typu – seks z 7-letnim chłopcem) zajmuje znacznie więcej czasu. Ciekawe, co wydarzy się w 2009 roku – upadku ciąg dalszy, stagnacja czy też nagłe odrodzenie?

Największy upadek

Radosław Matusiak. Ok, można zmienić klub na słabszy – to żaden wstyd, różne się sytuacje w życiu zdarzają, czasami taka kolej rzeczy. Można zrobić krok w tył, żeby się odbudować – to często pomaga. Ale polska druga liga (zwana mylnie pierwszą)?! To jak randka z Jolą Rutowicz albo Michałem Pirógiem. Matusiak – bohater jednej rundy – oczywiście nie traci rezonu i twierdzi, że mógł iść do czołowego klubu ligi austriackiej. Jasne Radku, na pewno mogłeś. Ty w ogóle jesteś wspaniały i możesz wszystko, nie grasz dla kasy itd. Ale na razie życzymy powodzenia w spotkaniach z Dolcanem, GKP Gorzów Wielkopolski i Kmitą.

Największe ofiary

Tomasz Zahorski i Michał Pazdan. To oczywiście ofiary Leo Beenhakkera. Gdyby nie chore teorie o “international level”, nikt by się ich nie czepiał – byliby zwykłymi średnio-słabymi ligowymi piłkarzami, jakich wielu. Ot, taki Arkadiusz Aleksander – czy ktoś mu liczy mecze bez gola? Albo Tomaszowi Moskalowi? Jasne, że nie. A na Zahorskiego wszyscy patrzą i wymagają więcej, bo to w końcu reprezentant. A przecież nie jego wina, że reprezentantem zrobił go ktoś najwyraźniej dla żartu. To trochę nam przypomina casus Kononowicza – zrobiono z niego kandydata tylko po to, by się z niego pośmiać.

Największy pracuś

Oczywiście Paweł Brożek. Nawet podczas wakacji udało mu się wskoczyć z “local level” na “international level”. W czasie gdy inni leniuchują, on musiał pracować w pocie czoła. Jeszcze przed finałami mistrzostw Europy nadawał się do sprzedawania popcornu w Multikinie, a zaraz po nich genialny Leo Beenhakker dostrzegł w nim tę iskierkę talentu. Całe szczęście, że mamy Holendra, który doskonale wie, komu w porę należy dać szansę – nie za szybko, żeby się nie spalił i nie za wolno, żeby się jeszcze rozwinął.

Najlepszy trener

Leo Beenhakker. Dzięki niemu graliśmy z Niemcami jak równy z równym, potem zaliczyliśmy dobre 45 minut z Austrią. Niestety, pełnego sukcesu na Euro 2008 nie udało się osiągnąc na skutek nieporadnych asystentów – całe szczęście, że Leo w porę przegonił tych nieudaczników Dziekanowskiego, Kaczmarka i Nawałkę (to oni byli odpowiedzialni za wszystko, co złe) i teraz już może robić swoje. Gdyby nie fatalnie wyznaczona godzina ze Słowenią oraz czubek buta Boruca na Słowacji, moglibyśmy w ogóle udać ten rok za jeden z najlepszych w dziejach naszego futbolu.

Największy wędrowniś

Sebastian Przyrowski. Ostatnio znowu widziano go, jak szedł do Salzburga. Chodzi tam (Red Bull Salzburg to najlepsza drużyna w Austrii) – jeśli wierzyć mediom – co pół roku. Ale potem wraca. Niestety.

Najlepszy dyrektor

Mirosław Trzeciak. Dostrzega rzeczy, których inni nie widzą. Wybierał między Robertem Lewandowskim i Mikelem Arruabarreną i wskazał tego drugiego. Tylko wytrawny znawca mógł dokonać właśnie takiego wyboru. W ogóle Trzeciak dokonał rzadkiej sztuki – wziął trzech Hiszpanów, z których żaden nie nadawał się do gry. Prawdopodobnie metodą chybił-trafił, biorąc pod uwagę piłkarskie talenty Hiszpanów jako takich, miałby lepszą skuteczność. No i wyszłoby taniej. Teraz wprawdzie Trzeciak opowiada bajeczki, że Hiszpanie przyjechali to prawie charytatywnie i grają za grosze, ale radzimy mu nie wierzyć.

Najbardziej imponujący rekord

Leo Beenhakker ponownie. Dzięki mistrzostwom Europy na stałe zapisał się do historii futbolu i zapewne długo nie zostanie pobity. Otóż wyśrubował rekord meczów bez zwycięstwa na wielkich imprezach. Jest jedynym trenerem w dziejach, który dziesięć razy próbował wygrać mecz i ani razu mu się nie udało. Jeśli dane mu będzie poprowadzić Polskę w finałach MŚ w 2010 roku, zanosi się na ciąg dalszy tej zdumiewającej passy.

Najlepszy prezes

Michał Listkiewicz. Im bardziej realne stawało się, że jego następcą zostanie półgłówek, tym więcej osób twierdziło, że “Listek” wcale nie był taki zły. Pewnie, że nie! Był całkiem dobry – tylko źli ludzie wokół niego wykorzystali jego naiwność i za jego plecami rozpoczęli przestępczy proceder. Każdy działał na własną rękę – ustawienie meczów, defraudacje, lewe licencje. Tylko biedny Michał nic nie wiedział.

Największy transfer

Roger Guerreiro. Ale ten transfer dopiero przed nami. Wprawdzie dziwnie się opóźnia, ale w końcu musi nadejść. Przecież Roger strzelił na Euro 2008 jedną z 77 łącznie zdobytych bramek, z metra, ze spalonego. Do tego zanotował dwa lub trzy udane dryblingi, w tym jedną “ruletę”. To wszystko powinno sprawić, że wartość rynkowa legionisty sięgnie 10 milionów euro, no – najmniej 8. W ostatnich sześciu miesiącach Brazylijczyko-Polak przechodził już do dziesięciu drużyn ligi hiszpańskiej, jednej holenderskiej, dwóch greckich, trzech tureckich, dwóch rosyjskich, jednej niemieckiej, czterech francuskich i dwóch angielskich. Zainteresowania nie wyrazili działacze z Uzbekistanu. Oświadczyli, że na razie mają Rivaldo.

Największa zuchwałość

Maciej Skorża, który postanowił zbudować pierwszą w świecie drużynę bez bramkarza. Takie lekceważenie rywali nie zakończyło się zbyt miło – wystarczy rzut oka na ligową tabelę. Chociaż zastanawiająco dobrze idzie Franciszkowi Smudzie, który w Lechu obrał podobną drogą i uznał, że golkiper między słupkami to przeżytek.

Najlepszy ratownik

Henryk Kasperczak. Ratuje innych z opresji, głównie finansowych. Masz coś na sprzedaż – wciśnij to Kasperczakowi. Kupi średniego piłkarza za blisko dwa miliony (Robert Szczot), albo przygarnie piłkarza zapomnianego i niepotrzebnego (Paweł Strąk). Generalnie weźmie wszystko, byle drogo. Stare samochody, zepsute pralki, wątpliwej jakości ścienne malowidła, używana odzież – naprawdę wszystko. Podobno nawet prowadzi przydrożny skup palet. Przy okazji trenuje Górnika Zabrze, ale bez powodzenia, więc tym akurat się nie chwali.

Najbardziej hojny

Grzegorz Gilewski. Kiedy usłyszał, ile na niego ma prokuratura, to stwierdził: – Tyle to mógłbym dać na dom dziecka… Ale oczywiście nie dał. Każdy tak mówi, potem nie daje, a biedne dzieci czekają. Podobno Fijarczyk też akurat jechał do domu dziecka, kiedy zatrzymała go policja. Warte 100 tysięcy złotych koło zapasowe miało trafić właśnie w ręce porzuconych dzieciaków. Kręcina też ilektoć chciać coś wysłać na dom dziecka, to niechcący wysyłał do Widzewa Łódź.

Największy naiwniak

Euzebiusz Smolarek. Chłopak naprawdę sądził, że zrobi karierę w Premiership. Naiwnością dorównał mu tylko Jerzy Dudek, który jako jedyny na świecie nie wiedział, czy zagra w meczu z Barceloną. Oczywiście, że nie zagrał. Dla “Ebiego” mamy jednak dobrą wiadomość – gdziekolwiek teraz zaprowadzi go los, w brzydszym mieście niż Bolton już raczej (nie) grać nie będzie.

Największa bzdura

Było ich kilka – sami wybierzcie. Wawrzyniak do Juventusu, Grzyb do Anderlechtu, Jarka do Lazio, Kokoszka do Zenita, Janczyk do Udinese, Boruc do Chelsea… Jak dla nas najlepiej brzmi “Wawrzyniak do Juventusu” – zestawienie tych dwóch słów jest tak niedorzeczne, że na trzeźwo byśmy tego nie wymyślili, a i po pijaku pewnie nie. To tak jakby wysłać Jarosława Kaczyńskiego na centra do NBA.

Najbardziej zapomniany

Maciej Ł»urawski. Na Euro pełnił rolę kapitana, ale krótko, bo tylko w pierwszym meczu. Potem słuch o nim zaginął. Jeśli wiecie cokolwiek na temat miejsca, w którym może przebywać, bezwłocznie skontaktujcie się z najbliższym posterunkiem policji.

Największy kozak

Artur Wichniarek, zwany też przez Beenhakkera “pierdolonym Wichniarkiem”. Jako jedyny piłkarz miał odwagę powiedzieć głośno, że dziadziuś nadaje się do selekcjonowania piłkarzy tak samo, jak Weszło! do krzewienia dobrych obyczajów wśród młodzieży.

Najlepszy wychowawca

Stefan Majewski. Sam o sobie lubi mówić, że nie jest trenerem, tylko wychowawcą właśnie. I jak na dobrego pedagoga przystało, przemówił swoim podopiecznym do rozsądku – przekonał ich, że piłka im pieniędzy nie da i trzeba wracać do książek, zająć się czymś poważniejszym. Szkoda tylko, że jego nauki pozostawały w jawnej speczności z interesami pracodawcy.

Najlepszy snajper

Marcin Chmiest. Jego ostatniego gola w polskiej lidze z żyjących osób przypomina sobie tylko pani Jadwiga z Pułtuska, ale jako że ma już 102 lata pamięta to jak przez mgłę – mówi, że Chmiest strzelił jakoś z bliska i chyba nogą. Rok po ostatnim trafieniu Chmiesta Rosjanin Borys Rosing skonsktruował pierwszy na świecie kineskop. Sam Chmiest sądzi, że po tylu chudych latach jeszcze przyjdą tłuste – czyli że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

Najgorszy Burkhardt

W tej kategorii Marcin pokonał Filipa. Filip jeszcze od czasu do czasu gdzieś gra, choć też chyba powoli kończy z piłką.

Największy wizjoner

Antoni “kim on jest?” Piechniczek. Ma pomysł na poukładanie polskiego futbolu, na początek miałby nadzorować ruchy Leo Beenhakkera. Ciekawe, czy Holender będzie mu się spowiadał? My czekamy, aż zgrzybiały Antek wyspowiadał się z opędzlowania meczu z Górnikiem Zabrze. I tak Obślizgło wszystko powiedział, można się już przyznać!

Najlepszy z najlepszych

Grzegorz Lato. Jego trzy szare komórki spotkały się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, dzięki czemu zagwarantował sobie prawie 30 tysięcy miesięcznej pensji. Akurat po dyszcze na każdą komórkę!

Najgroźniejszy zamach

Na Jacka Bąka, z użyciem szklanki wypełnionej sokiem pomarańczowym. W takich chwilach jesteśmy za przywróceniem kary śmierci!

Najwięksi kozacy i pierdoły – rok 2008 w pigułce

Ciąg dalszy może nastąpi – jak nam się zachce dalej pisać. Ale tak szczerze, to byśmy na to nie liczyli…

FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...