W dzisiejszej “Gazecie Wyborczej” znajdujemy wywiad z Leo Beenhakkerem. Weszło, jako redakcja, która miała w przeszłości – i ma do teraz – dość krytyczny do niego stosunek, nie obiecywała sobie po tej rozmowie wiele, ponieważ dziennikarze, którzy ją przeprowadzają, dociekliwe i ostre pytania zadają raczej głupkom: betonowi PZPN-u, siatkarskim dygnitarzom rodem z poprzedniej epoki, czy wrogom publicznym typu skorumpowany sędzia. Niemniej jedna wypowiedź Leonida zaciekawiła nas za to na tyle mocno, że postanowiliśmy ją dogłębnie przeanalizować…
Zarówno Robert Błoński, jak i Rafał Stec wolą ogień pytać kierować na tych, którzy stoją na z góry przegranej pozycji (albo ciamajd, które nie umieją się bronić). Leo Beenhakker, idol mas i gospodyń domowych, jest dla nich raczej nie do ruszenia, bo byłby to wywiad nie po myśli czytelników. Zresztą, przekonamy się jutro.
Nas obchodzi bowiem co innego: w zapowiedzi tego wywiadu pojawił się fragment, w którym Leo mówi, że gdyby zwolnili go z posady selekcjonera, chętnie objąłby jakiś polski klub.
(W tym momencie właściciele Górnika Zabrze z nerwowym podnieceniem przeglądają kontrakt Henryka Kasperczaka, szukając klauzuli o przedterminowym rozwiązaniu; kto, jak kto, ale Górnik ma wobec Beenhakkera gigantyczny dług wdzięczności)
Tak czy owak, idea by Leo przejął drużynę ekstraklasy akurat wyjątkowo nam się podoba. Dlaczego? Bo wreszcie zobaczylibyśmy, jakim trenerem jest naprawdę. Wreszcie musiałby przestać gadać, a wziąłby się do codziennej, wielomiesięcznej roboty, której efekty widać byłoby co trzy dni, w meczach z drużynami na podobnym poziomie. Wreszcie zobaczylibyśmy, czy umie zmienić skórokopów w piłkarzy. Wreszcie przekonalibyśmy się też, jak wiele (lub czy w ogóle cokolwiek) dzieli od niego takich szkoleniowców, jak Franciszek Smuda, Paweł Janas, czy Maciej Skorża.
Oczywiście Leo może po prostu zabezpieczać sobie tym wywiadem kolejną posadę: być może wie, że w Europie raczej nikt go za dobrą kasę nie zatrudni, a jeśli zatrudni, to miałby cięższe życie, bo tu jest jednookim wśród ślepców.
Ale nawet, jeśli jego motywacja jest właśnie taka, to nie zmienia to niczego w naszej ocenie. Nawet gdyby decyzja ta była z gruntu cyniczna (nie oceniamy, czy jest), to i tak rozwiązałaby kilkuletnią zagadkę polskiego futbolu: jakim trenerem naprawdę jest Leo Beenhakker?
W ligowej szarówce nie miałby już żadnej ochrony. Musiałby stawić czoła codziennym problemom: przekupionym sędziom, piłkarzom i obserwatorom. Ł»użlowym, piaszczystym, albo w najlepszym wariancie: kiepskim boiskom treningowym. Leniwym, rozkapryszonym, myślącym tylko o imprezach, dupach i ubraniach Dolce&Gabbana piłkarzykom. Osłowi z departamentu rozgrywek, który każe piłkarzom grać jesienią i zimą więcej meczów, niż wiosną i latem. Przerwie zimowej, najdłuższej w cywilizowanym świecie. Menadżerom od siedmiu boleści, którzy sprzedawaliby mu piłkarzy po jednej udanej rundzie…
Leo – dasz radę w tych warunkach, zyskasz uznanie, udowodnisz więcej, niż podczas pracy z reprezentacją. Dasz ciała – przez lata w Polsce nie zatrudni się już trenerskiej gwiazdy za dużą kasę. Stawka wysoka, gra warta świeczki. Czy Beenhakker kiedykolwiek spróbuje?
Szanse są niewielkie. Z kadry mimo wszystko po prasowej wymianie buziaków z Piechniczkiem i ogłoszeniu rozejmu, nie wywalą go jeszcze długo. Na łączoną pracę w reprezentacji i klubie nie zgodzi się Grzegorz Lato: jest tak samo lojalny wobec polskich trenerów, jak głupi, więc nie wpuści do ekstraklasy elementu obcego. W końcu lepiej, żeby sponsorów i kibiców doił Marek Motyka i Stefan Majewski, niż jakiś OBCY, prawda, Grzesiu?
A gdyby nawet Leosia zwolniono… Jest doświadczony, nie poszedłby byle gdzie. Mimo więc, że bardzo, ale to bardzo chcielibyśmy zobaczyć, jak prowadzi ku pucharowym szczytom swoich synków: Pazdana, Magierę, i Zahorskiego, to bądźmy szczerzy: w grę wchodziłby tylko klub z najwyższej półki. Czyli Legia, Wisła, Lech, może – jeśli wszystko pójdzie we Wrocławiu zgodnie z planem – Śląsk. Tam miałby i głęboką kieszeń właścicieli, i potencjał transferowy, i stadion. No i jest jeszcze Polonia, gdzie zdaniem wielu Leo szykuje sobie przyczółek (jednego Holendra już tam wcisnął).
Każdy z tych klubów walczyłby też o mistrza, więc łatwo byłoby Beenhakkera rozliczyć. Pierwsze miejsce: respekt. Drugie miejsce: emerytura. “Mister Tralala”, albo “Mister Mistrzostwo”.
Tak, chcielibyśmy to zobaczyć. A Wy? Czy chcielibyście, żeby Leo Beenhakker zaczął trenować Wasz ligowy klub?