Leo Beenhakker znowu zaczął zrzędzić. Po ograniu w grze szkolnej Irlandii poczuł się na tyle mocny, że pokazuje, co to nie on. I straszy odejściem. Ale kogo straszy? Nas? Jak mu się w Polsce tak bardzo nie podoba, to przecież jest wiele sposobów, by się z niej wydostać. Samolot, pociąg, samochód, rower, hulajnoga…
“Mister Tralala” udzielił wywiad holenderskiej telewizji. Przekaz był taki, że w Polsce musi się użerać ze wszystkimi, czego ma po dziurki w nosie. I w ogóle to nie na jego nerwy. Generalnie się zgadzamy – najwyższy czas wnuki bawić, boś się pan zrobił wyjątkowo zgorzkniały. Zastanawia nas tylko jedno – na cholerę pan ciągle opowiada, że chce odejść, zamiast po prostu odejść? Odpowiedź jest prosta – Leo ciągle myśli, że jak się publicznie rozpłacze, to wszyscy będą go pocieszali. A przy okazji robi sobie alibi, na wypadek wiosennych niepowodzeń w walce o mistrzostwa świata.
Nie mamy o polskim związku najlepszego zdania, ale najwyższy czas, żeby Beenhakker – zgarniając średnio jakieś 4 miliony złotych rocznie – przestał robić naszemu futbolowi czarny PR zagranicą i zajął się swoją robotą. To wyjątkowa bezczelność zgarniać milionowe premie, a potem narzekać na tych, którzy te premie przyznają. Albo narzekać na polityków. Drogi Leo, co ma piernik do wiatraka? W czym panu przeszkadzają choćby najgłupsi politycy?
Tym razem Leo narzeka też na korupcję, choć też nie widzimy, co ona ma wspólnego z jego bezsensownymi powołaniami i kiepskimi wynikami. W dodatku przypomina nam się jego przemówienie z konferencji prasowej sprzed Euro 2008, kiedy to bronił Michała Listkiewicza i bagatelizował problem korupcji. No tak, ale wtedy to robił za sowitym wynagrodzeniem – kilka dni wcześniej dostał milion dolarów…
Niestety, Leo jest z natury leniwy (ktoś wie, co on robi między meczami kadry – przecież ligi nie ogląda, skoro powołuje Zahorskiego?), a całą swoją energię skupia na szukaniu potencjalnych wrogów. Jak panu tak tu źle, to niech pan się dalej nie męczy. Szkoda zdrowia. Tam są drzwi.