Reklama

Michał Listkiewicz: szwagier dolary z Kanady przywiózł, mam z czego żyć

redakcja

Autor:redakcja

29 września 2008, 12:01 • 10 min czytania 0 komentarzy

Spalonej ziemi więc nie zostawiam. Mój następca nie będzie mógł powtarzać ulubionej śpiewki trenerów, gdy obejmują zespół i z miejsca narzekają, że nie mają kim grać i na gwałt potrzebują wzmocnień – mówi Michał Listkiewicz. Duży wywiad z prezesem PZPN znaleźliśmy w “Polsce”.
W niedzielny poranek w TVP Sport trwa debata na temat przyszłości polskiej piłki, a Pan w niej nie uczestniczy. Nie dostał Pan zaproszenia?
Nie. Ja to już martwą kaczką jestem. Ale bez przesady… Jeszcze się wzbiję do lotu. Bo jak ze śrutu do Ciebie strzelają, to da się przeżyć. Wystarczy tyłek w ziołach wymoczyć i można dalej swobodnie hasać. Wiem to po moim psie, który kiedyś zarobił ze śrutu, a nadal sobie dobrze żyje. Odebrałem właśnie szwagra z lotniska. Przyleciał z Kanady, przywiózł dolary. Rodzina będzie miała z czego żyć.

My tu chcemy z Panem o wyborach na prezesa PZPN pogadać, a Pan tu nam o szwagrze zaczyna opowiadać.

Bo ja już podjąłem decyzję. Ł»onie zapowiedziałem, że będę miał teraz więcej czasu dla niej, dla rodziny i dla siebie. Od 30 września zderzy się z nową rzeczywistością.

Dlaczego od 30 września?

We wtorek o północy mija właśnie termin zgłaszania nominacji na prezesa. Kto nie uzyska piętnastu głosów poparcia, nie może już kandydować. Na mnie, z tego co wiem, żadne głosy nie wpłyną.

Z zebraniem ich nie miałby Pan chyba jednak większego problemu. Wystarczyłoby kilka telefonów i teren od razu by Pana poparł.

Nie będę zabiegał. Niech teraz wykażą się inni. Ł»yczę następcy, by podobnie jak za mojej kadencji reprezentacja zagrała dwa razy w finałach mistrzostw świata i w Euro. Ł»eby Polsce znowu przyznano organizację mistrzostw Europy.

A nam się wydaje, że jednak będzie Pan chciał, by kadrze się niezbyt wiodło, żeby to Pana było na wierzchu. Ł»eby wreszcie doceniono Pana zasługi dla polskiej piłki.

Nigdy nie będę źle życzył polskim drużynom. Ja tym żyję. Cieszę się, nawet gdy awans zapewnią sobie juniorzy. Nie wspominając już o pierwszej reprezentacji czy klubach w pucharach. Na pewno będę im kibicował. A związek zostawiam w dobrym stanie. I zrobię tylko jeszcze audyt zewnętrzny, żeby następca wiedział, co po mnie przejmuje i ile jest na związkowym koncie.

A ile właśnie jest?

Coś w okolicach 40 milionów złotych plus korzystne umowy na najbliższe lata, do 2010 roku, z których też spłyną znaczące środki. Spalonej ziemi więc nie zostawiam. Mój następca nie będzie mógł powtarzać ulubionej śpiewki trenerów, gdy obejmują zespół i z miejsca narzekają, że nie mają kim grać i na gwałt potrzebują wzmocnień.

Ciągle nie chce nam się wierzyć, że tak łatwo Pan rezygnuje i odpuszcza lukratywną posadę prezesa PZPN.

Ja naprawdę mam z czego żyć. Jestem zabezpieczony finansowo. Odłożyłem co nieco. Pochodzę z dość zamożnej rodziny. Jako rozpieszczony jedynak biedy nie zaznałem. Babcia na wnuka całe życie odkładała. Na ubrania też nie wydaję. Samych garniturów FIFA i UEFA mam z dziesięć. I jeszcze dwa z PZPN, chyba że mi je zaraz zabiorą. Wakacje spędzam w leśniczówce w Lubuskiem, którą kupiłem za 19 tysięcy złotych. Nie mam więc wielkich potrzeb.

Straci Pan atrybuty władzy. Służbowy samochód, kierowcę, komórkę, gabinet…

Jakoś to przeżyję. Choć tak naprawdę nadal tym będę dysponował. Jako związkowy koordynator do spraw Euro 2012, którym – mam nadzieję – pozostanę. Pensja też mi się nie zmieni. Ponad 20 tysięcy złotych na tej posadzie mam zagwarantowane.

Wszystko to jednak może prysnąć niczym bańka, gdy nowy szef PZPN zmieni zdanie i wybierze nowego koordynatora do spraw Euro.

Niby wszystko zdarzyć się może, gdy się już nie jest zależnym wyłącznie od siebie. Nie wierzę jednak, żeby nowy prezes zechciał mnie zwolnić. Jestem gwarantem tego projektu. Znają mnie świetnie w UEFA. Choćby ostatnio w Bordeaux podczas zebrania Komitetu Wykonawczego wszyscy zwracali się do mnie po imieniu. Gdy trzeba będzie gasić pożary, a jeszcze parę razy to się na pewno zdarzy, to nie kto inny, tylko ja będę musiał odgrywać rolę strażaka.

Gdy jednak UEFA odbierze nam Euro 2012, Pan już nie będzie w PZPN potrzebny.

Nie ma takiej możliwości. Powtarzam: nie ma! UEFA nam już Euro nie odbierze. Choć część mediów, z “Gazetą Wyborczą” na czele, ciągle próbuje nas straszyć. Ł»e niby ktoś z wysoko postawionych działaczy UEFA, kto prosi o nieujawnianie swojego nazwiska, ostrzega, że UEFA może jeszcze zmienić decyzję. A tym kimś jest przecież Zbyszek Boniek, bo te same teksty, które czytam potem w “Gazecie” – jako teksty anonimowego działacza – słyszę najpierw od niego. Sekretarz generalny UEFA David Taylor powiedział jednak w Bordeaux wyraźnie: “The decision is final”. Już w przedszkolach uczą tego zdania i jest ono dla wszystkich zrozumiałe. Nie ma więc innej opcji – Euro 2012 na pewno odbędzie się w Polsce. Niemcy, Włochy czy Szkocja mogą o ich organizacji zapomnieć. Jest tylko kwestia podziału stadionów. Albo sześciu, albo ośmiu, co jednak bardziej powinno martwić nie nas, lecz Ukrainę.

Ukraina ma już jednak jeden stadion gotowy na Euro, a my ani jednego.

Nie o stadiony chodzi ani o drogi. A o pojemność lotnisk i liczbę hoteli najwyższej klasy. Rodzina UEFA musi gdzieś spać i to w odpowiednio wysokim standardzie. Michel Platini powiedział mi, że dla UEFA najważniejsze jest pięć ostatnich dni mistrzostw, kiedy to trzeba zapewnić działaczom i ich rodzinom jakąś rozrywkę. W Wiedniu był między innymi wielki koncert Placido Domingo. Z całym szacunkiem – nie wystarczy gorzałka, chleb z solą i dziewczyny w strojach ludowych. Chodzi o rozrywkę na zdecydowanie wyższym poziomie. I o warunki pobytu. A z tym Ukraina może mieć problem. Najwcześniej za rok wyjaśni się, jaki będzie podział miast między nami a nimi. Czy będzie cztery do czterech, pięć do trzech czy może sześć do dwóch. I bardzo dobrze! Niech się coś u nas dzieje, powstają stadiony i ośrodki. Wszystko przecież zostanie potem dla ludzi. Nie będzie jak w Szwajcarii czy Austrii, gdzie po Euro rozkręcono trybuny i wywieziono do Chin.

Mógłby Pan przecież pogodzić prezesurę w PZPN z funkcją koordynatora do spraw Euro. Wystraszył się Pan jednak ministra Mirosława Drzewieckiego.

To nie tak. Przy organizacji Euro 2012 PZPN nie może mieć związanych rąk i stać okoniem do ministerstwa. Bez współpracy z rządem Euro się nie odbędzie. Przecież PZPN nie zbuduje stadionów, dróg, hoteli. Dlatego dla dobra sprawy zdecydowałem się oddać prezesurę. Jeśli to ma tylko usprawnić działanie, to dlaczego nie? Nie chcę już odpowiadać za to, co zrobił jakiś sędzia w drugiej lidze, chuligani na stadionach czy choćby przejmować się menedżerem Osuchem i jego zarzutami wobec trenera i dyrektora kadry. To już mnie zwyczajnie mierzi. Monika Olejnik będzie więc musiała biegać wokół Pałacu Kultury, bo przegra zakład z ministrem o moją dymisję. Myślę jednak, że pan minister okaże się na tyle szarmancki, że pobiegnie razem z panią redaktor. Kondycja zdobyta na polu golfowym pozwoli mu chyba wytrzymać ten dystans.

Kto w takim razie zastąpi Pana w fotelu prezesa PZPN?

Nie mam faworytów. Każdy z czterech kandydatów ma szansę wygrać. I myślę, że cała czwórka otrzyma nominacje. Z żadnym nie mam na pieńku i wszyscy mogą liczyć na moje wsparcie. Wierzę też, że z tego zechcą skorzystać.

Jak to nie ma Pan faworyta? Przecież wymyślił Pan na swego następcę Zdzisława Kręcinę.

Zdzisiek sam wpadł na pomysł kandydowania. Przyszedł tylko do mnie się poradzić. Ja widziałem go w roli pierwszego wiceprezesa do spraw organizacyjno-finansowych. Jako prezes też sobie jednak poradzi. Nie jest taki, na jakiego wygląda. Potrafi walnąć pięścią w stół.

A nie jest tak, że namaścił go Pan, żeby kierować PZPN z tylnego siedzenia i ukryć brudy, jakie mógłby wywlec na wierzch nowy prezes?

Jakie brudy? PZPN przeszedł ponad sto kontroli, które w umowach i działalności nie wykazały żadnych uchybień. Nie mamy niczego do ukrycia. Wszystko zostało dokładnie sprawdzone. Prokuratura musiała umorzyć śledztwa. Przekażę związek następcy z czystym sumieniem.

Gdyby jednak wygrał Grzegorz Lato, wiele się może w PZPN zmienić.

Grześka także cenię. To bardzo dobry piłkarz był. Król strzelców mistrzostw świata.

Nie ma jednak kwalifikacji do kierowania związkiem.

Był trenerem w Olimpii Poznań i Amice Wronki…

Gdzie akurat działał “Fryzjer”.

W Olimpii “Fryzjera” nie było.

Ale był Edward Sikora, który wprowadzał “Fryzjera” w ligowe arkana.

Zostawmy to. Nie chodzi o to, z kim pracował Lato. I jakie ma kwalifikacje. Dobrym prezesem będzie wtedy, gdy dobierze sobie do współpracy właściwych ludzi.

Podobno już zapowiedział, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi, to wykosi Wydział Prawny PZPN. Pod nóż pójdzie też selekcjoner reprezentacji Leo Beenhakker.

Akurat Wydział Prawny jest jednym z najlepszych w PZPN. Bez niego trudno wyobrazić sobie właściwą pracę związku. Nowy prezes jednak będzie mógł zrobić z nim, co zechce. Tak samo jak z trenerem kadry. To będzie jego wola. Przypomnę tylko, że mnie udało się znaleźć sponsora dla selekcjonera, który pokrywa niemal połowę jego zarobków. Ciekawe, czy nowemu szefowi związku też się to uda?

Zbigniew Boniek zapewne by sobie z tym poradził. Tyle że w wyborach może liczyć zaledwie na dziesięć głosów.

Na pewno dostanie więcej. Będzie przecież sto szesnaście głosów do zdobycia. Zbyszek jest niedoceniany. Podobnie jak kiedyś, gdy był piłkarzem i wychodził na boisko na tych swoich krzywych nogach. Nikt nie dawał mu żadnych szans na zwycięstwo, a proszę, jak daleko zaszedł. Jego przyjaźń z Platinim ma znaczenie. Polska piłka bez Bońka jest bezbarwna. Przy nim zawsze coś się działo, lepiej albo gorzej. PZPN, gdy Zbyszek był moim zastępcą, miał najlepszy okres. Boniek znalazł kadrze sponsora. Liga też zawarła świetny kontrakt. Jak wpadał do związku, to woda nie stała. Niczym szczupak ożywiał leniwe sumy i karpie, które zaczynały po trzcinach latać.

A Tomasz Jagodziński ma jakiekolwiek szanse?

Jego też bym nie lekceważył. Ma duże poparcie w klubach. Pomaga mu przy tym kolekcjonerstwo znaczków. A ci zbieracze to taka hermetyczna, popierająca się grupa. Ja nie zbieram piłkarskich pamiątek, bo bym musiał muzeum otworzyć. Gdy jednak coś przywiozę, to “Jagoda” czy Jurek Koziński ścigają się, który pierwszy wyszarpie mi znaczek. Moim marzeniem byłoby, żeby tak jak w 1999 roku dzień przed wyborami strony się dogadały i wysunęły jednego kandydata. Przygotowałem już nawet wino ze specjalną etykietą na tę okoliczność. 30 października wręczę butelkę zwycięzcy i od razu o 19.30 wylatuję do Nowej Zelandii, na trzytygodniowe szkolenie sędziów.

Po takim okresie nie będzie miał Pan do czego wracać?

Bo rzeczywiście nie będzie do czego. Gabinet przekażę następcy. A swoje nowe biuro będę miał niedaleko siedziby PZPN. Wynajmie mi je UEFA.

Rozczarowany jest Pan Leo Beenhakkerem?

Nie. Nikt nie patrzy, w jakiej klasie sportowej są nasi dziś zawodnicy. Gdybyśmy chcieli ich oddać pod opiekę Aleksa Fergusona i powiedzieli mu, że ma wygrać z Czechami, to jestem dziwnie pewny, że po rozpoznaniu kadr powiedziałby: sorry, ale nie tym razem. Na dziesięć meczów z Czechami wygrać możemy dwa. I wierzę, że jeden z nich będzie właśnie 11 października. Trochę się tylko dziwię, że Leo gdzieś puściły nerwy. Zawsze był opanowany, patrzył z góry na wszystko. A teraz zszedł do naszego piekiełka, by się w smole posmażyć. Powinien być ponad to.

Czy więc Beenhakker nie zużył się jako selekcjoner?

Zobaczymy po Czechach. Piłka nieprzewidywalną jest. Pamiętacie mecz na Wembley. Cztery razy z linii bramkowej piłkę wybijaliśmy, pięć razy Janka Tomaszewskiego trafiła w głowę. Mecz powinniśmy przegrać z kretesem. A po nim graliśmy najpiękniejszy futbol na świecie.

Łukasza Sosina wcisnął Pan Beenhakkerowi do kadry.

Podoba mi się ten chłopak. Zwłaszcza jego charakter. Często bywałem na Cyprze, u swego przyjaciela z federacji. Oglądałem przy okazji Łukasza. To porządny gość. Trybik w maszynie. Ma świetny wpływ na drużynę. Mówiłem Beenhakkerowi, że jeżeli jakiś zawodnik ma się nam przydać na jeden, dwa mecze, to nie patrzmy na nic i bierzmy go. Myślałem też o Arturze Wichniarku.

Wichniarek jednak odmówił gry w reprezentacji prowadzonej przez Beenhakkera. Dostał Pan ponoć pismo od zawodnika w tej sprawie.

Dostałem i przekazałem selekcjonerowi. Uważam, że sprawa nie jest ostateczna. Mam w życiu taką zasadę, że zawsze trzeba rozmawiać. Kiedyś był konflikt na linii Antoni Piechniczek – Andrzej Juskowiak. Pojechałem jako mediator i w dwadzieścia minut załatwiłem sprawę. A co do Beenhakkera, skoro mówicie, że się zużył, to kto za niego?

Choćby Piotr Nowak.

Jest to jakaś opcja. Czy jednak zgodziłby się opuścić USA? Ma tam wygodną posadę. A pod ręką mamy Jana Urbana.

WYSYŁAJ KODY Z BUTELEK I PUSZEK WARKI.
Wygraj wyjazdy na mecze najbardziej uznanych klubów Europy.

Najnowsze

Ekstraklasa

Piast nie będzie płakał po Pyrce, bo ma Akima Zedadkę? “Będę zdziwiony, jeżeli nie wypali”

Przemysław Michalak
2
Piast nie będzie płakał po Pyrce, bo ma Akima Zedadkę? “Będę zdziwiony, jeżeli nie wypali”
Niemcy

Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze

Szymon Piórek
3
Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze
Niemcy

Bochum wywalczyło punkty poza boiskiem. Zwycięstwo pomimo remisu

Antoni Figlewicz
2
Bochum wywalczyło punkty poza boiskiem. Zwycięstwo pomimo remisu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...