Ten felieton zapożyczyliśmy od zaprzyjaźnionego portalu republikafutbolu.pl (każdy może mieć tam swojego bloga). Chyba warto go przeczytać i nie tylko dlatego, że w pierwszym zdaniu ktoś nas chwali. Na pewno nie będziecie się nudzić – język barwny, opowieści smaczne, temat jak najbardziej na czasie…
Na Weszło! dobry artykuł o tym, jaką kampanię prowadzi Gazeta Wyborcza przeciwko kibicom. Moje zdanie znacie: to po prostu rynkowe pozycjonowanie portalu i papieru, zresztą, cytują mnie tam w tekście, więc nie musze się tu ponownie wypowiadać. Interesuje mnie co innego: stosunek ludzi nie mających zielonego pojęcia o prawdziwym życiu trybun do ludzi, którzy na tych samych trybnach żyją. O czym mowa? O tym, że ludzie mediów, żywiąc nieśmiertelne przekonanie o tym, że głoszą prawdę (rzadziej) lub że kształtują opinię społeczną (częściej), nie wierzą nikomu tak, jak swoim kolegom po fachu.
Pal licho, że w prywatnych rozmowach jedni jadą po drugich jak po łysej kobyle: ten chlał wódę z piłkarzem, więc teraz daje mu dziewiątki na ocenie meczu, tamten przyjął od menadżera butelkę i dostęp do chwytliwych newsów, więc będzie wchodził mu w tyłek i wychwalał pod niebiosa jego piłkarzy, jeszcze tamten – biega po lupanarach, więc w ogóle poziom jego wiarygodności ledwie tylko przewyższa renomę Leppera.
Gdybyście wiedzieli, co jedni dziennikarze sportowi sądzą o innych… Ale jak tylko jeden napisze, że Lewandowski ma iść do Lazio, gówno staje się złotem, a bujda przedadza się w newsa. Albo w fakt. I dokładnie tak samo jest z tekstami o kibicach.
Kilka lat temu, kiedy ITI ledwo co przejęło Legię, rozpoczął się trwający do dziś konflikt z fanami. Nie pamiętam już nawet, o co poszło im, a o co poszło nam – to już nieważne, a zresztą – nikt nie pamięta. W każdym razie w bardzo mądrym ruchu władze klubu stwierdziły: zróbmy z kibicami telewizyjną debatę!
Ich plan był prosty: na codzień czytali właśnie takich Wołowskich i Steców, którym wydawało sie, że w Polsce na trybunach można stracić życie. Ł»e kibole – nie kibice – są permanentnie nawalonymi, nakoksowanymi chamami bez matury. Ł»e ktokolwiek, kto krzyczy na meczu wyraz “kurwa”, jest jedna nogą na Łazienkowskiej, a drugą nogą w buszu. I że po naszej stronie płotu jest motłoch, a po ich – och, ach, intelektualnej – kwiat polskiego pióra i papieru.
Debatę prowadził Grzegorz Miecugow, człowiek zapewne zasłużony, ale dla polityki, a nie dla sportu, szczególnie tego futbolowego, bo jakkolwiek jest wygadany, to na piłce zna się jak Smuda na jazzie. I nie zapomnę chyba nigdy, kiedy pan Miecugow dotknął w pewnym momencie czoła, zmarszczył się, zagryzł wargi i powiedział smutno:
“Ale wiedzą panowie, ja byłem niedawno zaproszony na derby Glasgow, Rangers kontra Celtic. I tam byli sami normalni ludzie, w garniturach, z rodzinami… Tam nie było tych przekleństw, tego wszystkiego…”
I wtedy zrozumiałem.
Większość z tych gości, którzy na codzień udają, że tłumaczą narodowi oświecone prawa europejskich salonów futbolu, po prostu nie zna języka angielskiego. Widziałem w życiu setki, jeśli nie więcej, meczów Premiership, kilkadziesiąt angielskiej pierwszej ligi, tyle samo szkockiej. Futbol to tam sport klasy średniej, więc ktokolwiek kiedykolwiek był na meczu za granicą, wie, że przychodzą na niego zwykli kolesie. Tacy, jak my. I tak samo, jak my, bluzgają. Jak można tego nie widzieć?
Normalnie. Można nie rozumieć angielskiego. Oto strona z przyśpiewkami Manchesteru United wymierzonymi w przeciwników. Teatr Marzeń, Old Trafford. Byłem tam w maju na meczu z Evertonem. 12-letni chłopak z mamą śpiewał: “The refferee is a wanker”! I nie był sam, razem z nim śpiewało 60 tysięcy osób. Jak może tego nie widzieć bloger z gazety.pl? To proste. Po prostu nie rozumie po angielsku.
Tutaj znajdują się najbardziej znane piosenki kibiców Red Army poświęcone przeciwnikom. Zacytuję tylko kilka:
The Blackburn Family – (na melodię ‘The Adams Family’):
Your father is your brother
Your sister is your mother
They’re F***ing one another
The Blackburn Family.
Och, straszne! Gdzie jest policja? Brytyjscy kibole PRZEKLINAJÄ„! A co powiemy o kibicach Arsenalu? Kochają Fabregasa tak, że śpiewają:
Oh Cesc Fabregas
You are the love of my life
Oh Cesc Fabregas
I’ll let you shag my wife
W wolnym tłumaczeniu: Fabregasie, jesteś miłością mojego życia, dałbym ci pieprzyć swą żonę. Wróćmy do piosenek Manchesteru. Ta jest dobra, o Liverpoolu:
In the Liverpool slums,
They knock on the door when they want something to eat,
They find a dead rat and they think it’s a treat,
In the Liverpool slums…
Wracając do Grzegorza Miecugowa. Gdyby był prawdziwym światowcem, zrozumiałby prawdziwie derbową piosenkę Celticu Glasgow, wymierzoną w Rangersów. Albo tę. Albo tę.
A co powiedzieć o Niemczech, w których w sklepach z akcesoriami dla kibiców sprzedaje się szaliki, na których na przykład kibic Bayernu defekuje na kibica Schalke? Pewnie nic.
Ł¹ródło: republikafutbolu.pl