Reklama

Niektórzy mieli go za głupka. Teraz to im jest głupio!

redakcja

Autor:redakcja

14 września 2008, 21:19 • 5 min czytania 0 komentarzy

W wielkim stylu – jako szkoleniowiec Lecha Poznań – odrodził się Franciszek Smuda. Miał przecież taki moment w karierze, że w niepamięć poszły jego sukcesy z Widzewem Łódź i coraz częściej widziano w nim zwykłego głupka, któremu się kiedyś poszczęściło. A głupek to nie jest, tylko bardzo fajny, urokliwy człowiek. Ł»e popełnia językowe błędy? Tylko dodają mu uroku. My „Franza” lubimy od lat – ma swoje wady, bywa uparty, bywa nieprzewidywalny, ale zawsze idzie się z nim porozumieć, pośmiać, pożartować. Nie zmienia się po wygranych meczach. A co najważniejsze – wygrywa często.
Pamiętacie jak kilka lat temu wyrzucono go z Piotrcovii po pierwszym meczu, przegranym w Gdyni? Wówczas Antoni Ptak i jego syn Dawid (ten, co w trenerów rzucał cukerniczką w czasie narad) stwierdzili, że w przypadku Smudy całkowicie się pomylili i nie chcą mieć z tym szarlatanem nic wspólnego. Wówczas rozmawialiśmy z „Franzem”, a on powiedział nam: – Przecież to zwykłe PGR-y. Buraki niech idą sadzić, a nie za piłkę się biorą. W pole, orać, a nie do gabinetów!

Niektórzy mieli go za głupka. Teraz to im jest głupio!

Wtedy Smuda był na zakręcie, wielu sądziło, że już nawet na szczyt nie wróci. Jednak minęły lata i wyszło na jego. PGR-y gdzieś się ukrywają na brazylijskich pastwiskach, a Smuda wciąż pracuje. W Lechu wielokrotnie miał pod górkę, już dawno straciłby pracę, gdyby jego kontrakt nie został tak sporządzony przez mecenasa Pawła Broniszewskiego (syna Mieczysława), że nie dało się go rozwiązać bez wypłacenia bardzo dużej odprawy. Teraz okazuje się, że wyszło to wszystkim na dobre.

Oczywiście, nie jest powiedziane, że skoro Lech ograł w Krakowie Wisłę to zrealizuje cel i zdobędzie mistrzostwo Polski. Jednak bez wątpienia trzeba ambicje tego zespołu traktować poważniej niż jeszcze kilka dni temu.

Ma coś Smuda w sobie, co przynosi szczęście. Jest wielu trenerów, którym wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy, ale jak przychodzi moment, kiedy trzeba coś wygrać, to akurat fortuna się na nich wypina. Brylują w mediach, opowiadają o diagonalnych podaniach, a nie potrafią wygrać meczu. „Franz” ma gdzieś wywody na temat futbolu – to praktyk, a nie teoretyk. Praktyk także w tym znaczeniu, że zna smak zwycięstwa od praktycznie strony, a nie z książek innych trenerów. Poza tym onn udowadnia, że w piłce nie trzeba być nadąsanym jak Bednarz, zarozumiałym jak Trzeciak, nabzdyczonym jak Beenhakker. Można być normalnym.

>>>Piłkarski Pasjans: rozdział książki na temat Franciszka Smudy – kliknij!

Reklama

Oczywiście, nie ma co ukrywać, że ma w sobie coś, co sprawia, iż trudno uwierzyć, że jakimś trenerskim geniuszem. Patrzysz na niego i myślisz – prosty chłop. Ale czy w piłkę nie grają prości ludzie? Czy to nie jest prosta gra? Piłkarze go w większości uwielbiają i to się liczy.

Kiedyś opowiadał nam Edward Socha: „Wiecie skąd się Franz wziął w polskiej piłce? Ja go wymyśliłem. Tapetował mi mieszkanie w Mielcu, bo on wcześniej to robił w USA i tak dobrze tę tapetę ułożył, jak nikt inny. Fachowiec! I się go wtedy zapytałem: Franz, a ty tak tylko chcesz tapetować, czy może byś trenerem Stali został?” I tak przez tą Stal trafił do Widzewa, tam zbudował niesamowity zespół, awansował do Ligi Mistrzów. Później stworzył potęgę Wisły Kraków – przecież zespół Kasperczaka w 90 procentach opierał się na zawodnikach ściągniętych przez „Franza”. Nie bez kozery sam Smuda mówi, że dobrego piłkarza pozna po tym, jak schodzi po schodach… Chociaż nie jest też nieomylny. Pamiętamy, jak w Legii testował kiedyś Brazylijczyka Ricardo Boiadeiro (czy jakoś tak). Usiadł tak wtedy na murku, była 80. minuta sparingu. I mówi: – A ten Brazylijczyk to nieeeee… I w tym momencie Boiadeiro strzela gola jak marzenie, z 25 metrów, za kołnierz. A „Franz” kończy: – Nieeee skreślam go… Potem Brazylijczyk zagrał jeszcze w dwóch meczach, strzelił kolejne cztery gole, w tym jednego przewrotką i został pogoniony.

Z kolei za wspomnianym Kasperczakiem „Franz” nie przepada, bo Henry trochę bez klasy wskoczył na jego miejsce w Wiśle. Jednego dnia się przypadkowo spotkali w Krakowie, Smuda się pyta: – Co tu robisz? Kasperczak na to: – A nic, do przyjaciół przyjechałem. A okazało się, że już dogadywał warunki, na jakich zastąpi „Franza”. Poza tym do dziś Smuda twierdzi, że to on jest autorem kasperczakowej Wisły. Mówi: – Transfery zrobiłem i jeszcze mu zespół super przygotowałem. On potem nasprowadzał sobie tych Kanadyjczyków, Francuzów, różnych Murzynów. Jak moi piłkarze odeszli, to się zespół skończył.

>>>Mariusz Piekarski na blogu o fenomenie Smudy – kliknij!

Za Beenhakkerem też nie przepada. Na stwierdzenie, że polskim trenerom odjechał świat, odpowiada: – Kasa nam odjechała, a nie świat. A takim Holendrom wjechała. I efekt taki, że gdy mnie proponowano posadę selekcjonera, to miałem zarabiać 40 tysięcy złotych miesięcznie. A Beenhakker, bo z zagranicy, dostaje 200 tysięcy. Za tyle też mógłbym chodzić z rękami w kieszeni i zapuścić włosy. Traktowani jesteśmy na świecie jako drugi rzut, uboczny efekt komuny. I to się nie zmieni, dopóki sami nie zaczniemy się szanować.

Anegdotek na jego temat jest co nie miara. Większość związana z jego nie najlepszą polszczyzną. Z tych wszystkich opowieści najbardziej charakterystyczna jest ta, jak idzie Szczęsny i Smuda. Rozmawiają. Smuda jakiś taki strapiony mówi: – Muszę się języka nauczyć… Szczęsny, sądząc, że trener ujawnia mu jakąś tajemnicę, zwierza się z problemu, delikatnie spytał: – polskiego? A na to „Franz”: – Nie, kurwa, hiszpańskiego! Jeden klub z Hiszpanii chce mnie zatrudnić.

Reklama

Przypominajcie własne opowieści o Smudzie. Pamiętacie jak udzielał wywiadu TVP, jeszcze jako trener Widzewa, a ktoś w niego ciągle rzucał śnieżkami? „Franz” nagle w trakcie rozmowy odwrócić się i zaczął wrzeszczeć: „Ty, chamie ty! Ty tu będziesz maliny sadził!”.

FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...