Reklama

Ósmy tytuł coraz bliżej. Czy dominator z Turynu w końcu padnie, jak kiedyś Lyon?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

03 marca 2019, 15:35 • 9 min czytania 0 komentarzy

Próbowało (próbuje?) Napoli, próbowała Roma, kilka lat temu również Milan chciał coś wskórać. Bezskutecznie. Od sezonu 2011/12 Juventus nie ma sobie równych w świecie calcio i – z mniejszymi bądź większymi kłopotami – zgarnia kolejne mistrzowskie tytuły w Serie A, pretendentów do tronu rokrocznie odprawiając z kwitkiem. Stara Dama już w tej chwili ma na koncie siedem mistrzostw zdobytych z rzędu. Jeżeli nie wydarzy się nic mega-sensacyjnego w bieżących rozgrywkach – dołoży do gabloty kolejne, ósme trofeum. Nie będzie to może rekord w skali całej Europy, ale jednak wyczyn bezprecedensowy, jeżeli wziąć pod uwagę tylko pięć czołowych lig Starego Kontynentu.

Ósmy tytuł coraz bliżej. Czy dominator z Turynu w końcu padnie, jak kiedyś Lyon?

Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!

Czy ta dominacja będzie się ciągnąć bez końca? Pewnie nie, zgodnie ze spostrzeżeniem Andrzeja Mogielnickiego, że „nic nie może przecież wiecznie trwać”. Ale co by się musiało w zasadzie wydarzyć, by Stara Dama wypadła wreszcie z siodła i pozwoliła innym zasmakować triumfu?

Dobrze będzie na potrzebę tych rozważań porównać Juventus do innych ligowych dominatorów, którzy swoich szalonych dokonań w kraju nie potrafili nigdy przełożyć na jakiś naprawdę spektakularny wynik osiągnięty w ramach Champions League. A przecież Juve też ma ten problem, bo Bianconerim ani razu nie udało się dołożyć tego najważniejszego, europejskiego trofeum do zwycięstwa w Serie A. Turyńczycy czekają na sukces w LM od sezonu 1995/96, a wtedy – jak na ironię – ligę akurat przegrali z Milanem. Zresztą, podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Pucharu Europy z 1985 roku. Na Heysel – zwycięstwo. W kraju – zaledwie szósta lokata.

JUVENTUS WYGRA W NEAPOLU? KURS 3.15 W TOTOLOTKU!

Reklama

Bieżącą historię turyńskiej drużyny można natomiast w pewnej mierze zestawić z wyczynami, których autorem w Ligue 1 był swego czasu Olympique Lyon, siedmiokrotny mistrz Francji z rzędu. Lyon na krajowym tronie zasiadł w sezonie 2001/02 i nie schodził z piedestału aż do 2009 roku, gdy trwającą siedem sezonów dominację przerwała wreszcie ekipa Girondins de Bordeaux.

Jaka była zatem podstawowa przyczyna upadku francuskiego hegemona?

Żeby nie wdawać się za bardzo w szczegóły, ale od razu przeskoczyć do sedna, konkretnie – moc Lyonu osłabła głównie dlatego, że z biegiem lat coraz słabiej zaczęła wyglądać kadra tego klubu. Po prostu, zadecydowały w dużej mierze personalia. Wielcy liderzy tej pamiętnej drużyny – tacy jak król rzutów wolnych, Juninho, czy też błyszczący między słupkami Coupet – postarzeli się i, co zresztą zupełnie naturalne, zaczęli prezentować coraz niższy poziom, natomiast na pozostałych pozycjach nowi piłkarze rzadko dorastali do klasy swoich poprzedników.

Na dodatek kilka tłustych transferów okazało się trafionych kulą w płot, a niektórzy piłkarze, w których pokładano wielkie nadzieje przepadali gdzieś w tłumie, pogrążeni w kłopotach zdrowotnych.

Jeszcze w 2005 roku drużyna opierała się na takich nazwiskach (poza wspomnianą już dwójką gwiazdorów) jak: Essien, Malouda, Diarra, Abidal, Govou, Wiltord czy Cris. Zawodnicy absolutnie światowej klasy, którzy albo sprawdzili się w drużynach z europejskiego topu, albo mogliby się z powodzeniem w takowych sprawdzić, gdyby tylko spróbowali. W sezonie 2008/09 trzon kadry stanowili już choćby: Makoun, Kallstrom, Ederson, Boumsong, Toulalan czy Kader Keita. Klasowi piłkarze? Jasne, wszyscy zrobili fajne, ciekawe kariery. Ale czy Kallstrom kiedykolwiek mógłby zrobić furorę w Chelsea, czy Toulalan mógłby zagrać prawie sto meczów w Realu Madryt, czy Boumsong odnalazłby się w Barcelonie? No nie, raczej nie. Liga francuska była dla większości z tych chłopaków sufitem, a dla Essiena, Abidala czy Maloudy… Może nie podłogą, ale zaledwie etapem, przystankiem.

Reklama

Oczywiście równolegle w Lyonie swoje talenty zaczęli też rozwijać tacy zawodnicy jak Benzema, Lloris czy choćby Pjanić, gracze bez wątpienia dużego kalibru. Jednak klub, który utracił status niekwestionowanego dominatora na francuskim podwórku nie miał już w garści żadnego argumentu, by zatrzymać takich zawodników, gdy zgłosił się po nich kontrahent z Hiszpanii, Anglii czy też Włoch. Tym bardziej, skoro francuska ekipa przez tak wiele lat nie potrafiła przebić szklanego sufitu, jakim był ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Udało jej się to dopiero później, gdy w lidze triumfowali już inni.

Czy Juventus też wkroczył na tę ścieżkę – nazwijmy to – powolnego przeciętnienia, spowodowanego brakiem dużego sukcesu w Europie i odpływem elitarnych zawodników?

Na pierwszy rzut oka oczywiście pytanie wydaje się retoryczne, a nawet – niedorzeczne. Jak możemy mówić o takim zjawisku, skoro do zespołu dołączył przed sezonem Cristiano Ronaldo? Zawodnik tak bardzo nieprzeciętny i tak elitarny, jak tylko można sobie to wyobrazić. Jeden z najwybitniejszych piłkarzy w dziejach dyscypliny. Portugalczyk nadał Juventusowi nowe znaczenie, przynajmniej w wymiarze marketingowym – ustawił klub w znacznie korzystniejszej pozycji na europejskim i światowym rynku. Stanowi symbol mocarstwowych ambicji Starej Damy. No i, co w gruncie rzeczy najważniejsze, jak najbardziej odnalazł się w nowym zespole sportowo – lada moment przekroczy barierę dwudziestu bramek w Serie A, do których zresztą regularnie dorzuca też liczne asysty. Facet ciągnie grę Juve w trudnych momentach i jeden mniej udany występ z Atletico tego nie zmienia.

Nie zapominajmy jednak, że Ronaldo ma 34 lata na karku. To sporo, nawet jak na tak fenomenalnego atletę. Poprzedni bohater wielkiego transferu Juve, Gonzalo Higuain, trafił do Turynu w wieku 29 lat, również stosunkowo późno. To też sygnalizuje, w którym miejscu wciąż jest Juventus – co tu dużo mówić, dalej za plecami paru europejskich super-klubów.

NAPOLI POKONA JUVE W MECZU NA SZCZYCIE? KURS 2.40 W TOTOLOTKU!

Poza tym, obecność Cristiano w turyńskiej drużynie chyba troszkę zamazuje pełny obraz stanu kadry Starej Damy. Jeżeli przypomnimy sobie drużynę Juve, która w sezonie 2014/15 zawędrowała do finału Champions League – w półfinale eliminując Real Madryt, co stanowi ostatni przegrany przez Królewskich dwumecz w tych rozgrywkach – to kogo tam znajdziemy?

W bramce Gianluigi Buffon. Z całą sympatią dla Wojciecha Szczęsnego, ale trudno powiedzieć, by na tej pozycji Juventus się wzmocnił.

Na lewej obronie finał Ligi Mistrzów z Barceloną rozpoczął Patrice Evra. Zawodnik o olbrzymim dorobku, ale w 2015 roku już daleko poza swoją topową dyspozycją, więc można powiedzieć, że tutaj turyńska drużyna wygląda w tej chwili trochę lepiej. Alex Sandro miewa wahania formy, jednak gdy już złapie wiatr w żagle, to jest naprawdę trudny do zatrzymania. Jeżeli zaś chodzi o duet stoperów, to wiele się w gruncie rzeczy nie zmieniło. Zarówno wtedy, jak i teraz defensywę Juve trzymają w garści Giorgio Chiellini (w finale LM nie zagrał, wystąpił wtedy Barzagli) i Leonardo Bonucci. Obaj wciąż należący do europejskiej czołówki na swojej pozycji, choć zdaje się, że nie są aż tak doskonali jak przed laty, co ostatnio obnażyło madryckie Atletico. Prawą stronę defensywy obstawiał z kolei w 2015 roku Stephan Lichtsteiner, dziś na tej pozycji grają Joao Cancelo i Mattia De Sciglio. Nie ma się co doszukiwać istotnych różnic w piłkarskiej jakości, choć De Sciglio jednak odstaje od pozostałej dwójki.

Środek pola? No, tutaj mamy już prawdziwą przepaść. Na Barcelonę w finale Ligi Mistrzów wyszli w czarno-białym trykocie: Andrea Pirlo, Paul Pogba, Claudio Marchisio i Arturo Vidal. W tamtym czasie chyba każdego z nich można było zaliczyć do ścisłej, światowej czołówki. Piłkarze bez wątpienia nietuzinkowi, kwartet łączący waleczność z finezją. Dzisiaj Massimiliano Allegri ma do dyspozycji Pjanicia, Matuidiego, Cana, Khedirę i Bentancura. Z całym szacunkiem dla tych zawodników, ale to zdecydowanie nie są nazwiska na poziomie drużyny, której ambicje sięgają tak wysoko jak triumf w Champions League. Co zresztą po prostu widać na boisku, bo Juventusowi dotkliwie brakuje tempa w środkowej strefie, brakuje kreatywności i błyskotliwości w rozegraniu. Jakość w tej kwestii gwarantuje jak na razie wyłącznie Pjanić, wsparcia stara się Bośniakowi udzielać Bentancur. Ale to także nie są specjaliści od nieszablonowych zagrań. Natomiast Matuidi, Can czy Khedira prześcigają się w ofensywnej bezużyteczności, a i w destrukcji nie oferują przesadnie dużo. Dość łatwo ich stłamsić fizycznie.

Czy Aaron Ramsey, który po sezonie trafi do Turynu, zdoła trochę rozhulać grę Juve w środku pola? To chyba będzie nadal zbyt mało. Nie bez kozery zbliżający się już pomału do trzydziestych urodzin Walijczyk na tak długo ugrzązł w Arsenalu.

Screenshot_2019-03-03 2015 UEFA Champions League Final - Wikipedia

Juve w finale LM z 2015 roku. fot. Wikipedia

Screenshot_2019-03-03 2017 UEFA Champions League Final - Wikipedia

Juve w finale LM z 2017 roku. fot. Wikipedia

Dużo korzystniej natomiast prezentuje się aktualna lista napastników i skrzydłowych Juventusu. Oprócz Ronaldo są to Dybala, Mandżukić, Costa, Cuadrado i Bernardeschi. W 2015 roku drużyna opierała się na strzeleckich dokonaniach Carlosa Teveza i Alvaro Moraty, których wspierali Llorente i młodziutki jeszcze Coman. Tutaj zatem progres jest oczywisty, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że argentyński snajper w 2015 roku był jeszcze w wyśmienitej dyspozycji, a Morata zdobywał mnóstwo bramek o wielkim ciężarze gatunkowym.

Patrząc na kadrę Juve całościowo – może i jest minimalnie słabsza, może i trochę zostały zaburzone proporcje między ofensywą i defensywą. Ale – co widać po rezultatach w lidze – nie są to różnice na tyle istotne, by już w tej chwili zachwiać hegemonią Starej Damy na krajowym podwórku. Tym bardziej, że tempa zdecydowanie nie utrzymują rywale. Gdy dobiegała końca dominacja Lyonu na francuskich boiskach, to również dlatego, że przeciwnicy obrońców tytułu z sezonu na sezon robili się coraz lepsi, groźniejsi. Rozwijali się organizacyjnie w dziedzinie skautingu, polityki transferowej, zaczęli ubijać złote interesy z angielskimi klubami, podobnie zresztą jak Lyon. Uczyli się, kopiowali skuteczne rozwiązania.

We Włoszech mamy jednak do czynienia ze znacznie większą dysproporcją finansową i organizacyjną, niż przed laty we Francji. Według wyliczeń La Gazzetta dello Sport, sam jeden Cristiano Ronaldo zarabia rocznie więcej niż pełne kadry czternastu innych klubów w lidze. Różnicę między Juventusem a resztą stawki można raczej porównywać do przewagi PSG nad peletonem, a nie do Lyonu, który jednak wiele ze swoich tytułów wygrywał ledwie, ledwie. Z minimalnym zapasem punktowym.

Tymczasem konkurenci Juventusu raczej się zwijają niż rozwijają. Roma przeżywa kryzysowy sezon, Napoli obniżyło loty, Inter pogrąża się w melodramatach, Milan kadrowo wciąż gra o trzy ligi niżej niż Stara Dama. Poważnego oponenta po prostu na horyzoncie nie widać.

Screenshot_2019-03-03 Player salaries in the Italian Serie A Soccerment

fot. soccerment.com

Jaka zatem nadzieja dla przeciwników Bianconerich?

Cóż, można w tym wypadku przypomnieć historię wspomnianego już Paris Saint-Germain. Francuska ekipa tak długo notowała rozczarowujące wyniki w Champions League, że w końcu z posadą jej szkoleniowca musiał się pożegnać Laurent Blanc. Skądinąd – ten sam trener, który w sezonie 2008/09 przełamał triumfalną passę Lyonu. Były środkowy obrońca jako szkoleniowiec PSG rzeczywiście nie potrafił ugrać nic wielkiego w Lidze Mistrzów, natomiast na francuskim podwórku miażdżył konkurencję z nieopisanym rozmachem. Zaś jego zwolnienie i zatrudnienie Unaia Emery’ego, zamiast dać drużynie dodatkowego kopa, tylko ją zdestabilizowało – kampania w Ligue 1 zakończyła się sensacyjną klęską, w Champions League paryżanie i tak zebrali – jak zwykle – w czapkę. I to jeszcze boleśniej niż dotychczas.

REMIS W MECZU NA SZCZYCIE SERIE A? KURS 3.20 W TOTOLOTKU!

Wydaje się zatem, że włoskim konkurentom Juventusu pozostaje trzymać kciuki za Atletico Madryt, skoro sami nie są w stanie skarcić notorycznie męczącego bułę dominatora. Massimiliano Allegri zna realia Serie A na pamięć – fakt, że przeciętnie się w tym sezonie prezentujący Juventus ma po dwudziestu pięciu kolejkach zero porażek w bilansie świadczy o tym najdobitniej. Dopóki ten szkoleniowiec prowadzi Starą Damę, klubowi nie grozi zakłócenie ciągłości sukcesów w Italii. Jednak Allegri to jednocześnie człowiek opętany koniecznością kombinowania, wielbiący kunktatorstwo, lubujący się w cwaniackich zagrywkach. Co często wychodzi mu bokiem na europejskiej arenie, gdy sam podcina skrzydła własnej drużyny i swoimi dziwacznymi decyzjami taktycznymi wpędza ją w tarapaty.

Cholo Simeone doskonale to wszystko obnażył.

Wcale się zatem nie zdziwimy, jeżeli po odejściu Allegrego turyńska drużyna wreszcie uwolni pełnię potencjału w LM i sięgnie po najważniejsze piłkarskie trofeum Starego Kontynentu, a jednocześnie zacznie notować o wiele więcej potknięć w krajowych rozgrywkach. Dopóki jednak tak istotne zmiany się w Juve nie wydarzą – szansy na załamanie się turyńskiej hegemonii nie widać na horyzoncie. Niezależnie od rezultatu dzisiejszego starcia Juventusu z Napoli.

fot. newspix.pl

Najnowsze

EURO 2024

Bereszyński: Nie chcę tylko jechać na mistrzostwa. Chcę na nich grać

Bartosz Lodko
0
Bereszyński: Nie chcę tylko jechać na mistrzostwa. Chcę na nich grać
Piłka nożna

Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?

Szymon Janczyk
0
Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?
1 liga

Czy TVP dalej będzie transmitowało Ekstraklasę? „Jest za wcześnie, aby mówić o szczegółach”

Bartosz Lodko
2
Czy TVP dalej będzie transmitowało Ekstraklasę? „Jest za wcześnie, aby mówić o szczegółach”
Niemcy

Mistrzowie dramaturgii. Dlaczego Bayer jest tak dobry w końcówkach?

0
Mistrzowie dramaturgii. Dlaczego Bayer jest tak dobry w końcówkach?

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...