22 lutego, osiem dni do meczu z GKS-em Tychy. Stomil ma w kadrze czternastu zawodników. Ten sam Stomil praktycznie przestaje istnieć – prezes składa rezygnację ze skutkiem natychmiastowym, niemal przesądzone jest, że klub nie przystąpi do rozgrywek.
28 lutego, dwa dni do meczu z GKS-em Tychy. Kurs na zwycięstwo Stomilu u większości bukmacherów oscyluje w okolicach 9,40. Ten sam Stomil – na wariackich papierach, w ostatnim dniu okienka transferowego – pozyskuje czternastu graczy.
2 marca, dzień meczu z GKS-em Tychy. Stomil wygrywa 2:0.
*
– Stał się cud. Naprawdę było bardzo blisko, żeby Stomil upadł drugi raz w historii – zaczyna Emil Marecki, który zarządza portalem stomil.olsztyn.pl.
Prezes Maciej Radkiewicz dopowie, że w ostatnich dniach częściej pił kawę niż spał, tak angażowała go praca w klubie, tak angażowało go – oczywiście, wraz z innymi – stawianie olsztyńskiego trupa na nogi.
*
Szatnia. Godzina do rozpoczęcia spotkania. Mobilizacja przemieszana z nadzieją. Tym większą, że w ostatnich dniach stały się rzeczy przełomowe – olsztyński trup stanął na nogi, mimo że jeszcze kilka dni wcześniej każda kolejna reanimacja kończyła się fiaskiem, a życie klubu wisiało na włosku. W środku wiele nowych twarzy, ale też kilku zawodników, którzy pamiętają gorsze czasy. Zresztą daleko sięgać pamięcią nie muszą – złe czasy były nie tylko zimą, także jesienią, także latem, także rok temu, także dwa lata temu. Piotra Skibę, Janusza Bucholca, Grzegorza Lecha czy Pawła Głowackiego niewiele może zdziwić. Przeżyli konferencję prasową, która brzmiała jak desperackie wołanie o pomoc, gdy zawodnicy mówili między innymi o tym, że nie mają pieniędzy na opłacenie przedszkola dla swoich dzieci, a kilka dni później do internetu wypłynęło zdjęcia, jak trenują na wykopkach. Przeżyli wycofanie się prezesa, opóźnienia w wypłatach, braki wypłat. Przeżyli zapalanie zniczy pod siedzibą klubu i olsztyńskim ratuszem, spontaniczną zbiórkę pieniędzy na najpilniejsze potrzeby zespołu. Przeżyli ogłoszenie upadłości, zawieszenie treningów, generalnie – przeżyli sporo.
*
– Sytuacja w klubie jest najdramatyczniejsza odkąd pan pamięta?
– Chyba jest najdramatyczniejsza. Do tej pory zawsze paliło się jakieś światełko w tunelu, teraz go nie widać.
Grzegorz Lech na naszych łamach w listopadzie 2018.
*
Znowu – szatnia. Godzina do rozpoczęcia spotkania. Mobilizacja przemieszana z nadzieją. Tym większą, że cierpienie zostało wynagrodzone, przynajmniej chwilowo, ale zdaje się, że i na dłuższy czas. Na razie nieważne, na razie liczy się mecz z GKS-em Tychy. Do szatni wchodzi Michał Brański, który udzielił klubowi pożyczki, za nim pewnym krokiem podąża Maciej Radkiewicz, prezes Stomilu. Krokiem pewniejszym niż zwykle. Najpewniejszym, odkąd piastuje swoje stanowisko. Oto wreszcie prezes po raz pierwszy mógł obiecać swoim zawodnikom premię za zwycięstwo.
Skąd wzięły się pieniądze? Brański pożyczył klubowi 200 tysięcy złotych, przed chwilą dołożył jeszcze 100 tysięcy. Grupa DBK przelała na konto klubu ponad 100 tysięcy, a LOANDO, które stoi za sprowadzeniem Macieja Pałaszewskiego, dało kilkadziesiąt tysięcy plus udostępniło mieszkania zawodnikom.
Brański na razie stroni od rozmów, unika ich. Przyznaje, że jeszcze za wcześnie, że na wszystko przyjdzie czas. Kibice go oklaskują, swoje powody mają, ale po czasie – zresztą, znowu nie tak odległym – można zastanawiać się, do czego mogła doprowadzić bierność miasta, jeszcze doprawiona kuriozalnym oświadczeniem, w którym wyparto się obecności Brańskiego w Olsztynie.
Piotr Gajewski, lokalny dziennikarz i przedsiębiorca na początku tygodnia na naszych łamach: – Prezydent Olsztyna jest bardzo ostrożnym gościem, ostrożnym wręcz w niezdrowy sposób. Boi się jakiejkolwiek elastyczności i chyba nie jest do końca fanem sportu. Sport, kultura to są takie tematy mu chyba odległe. Nie czuje ich albo czuć nie chce. Szczerze mówiąc to dla mnie niezrozumiałe, bo akurat Olsztyn jest takim miastem, w którym sport i kultura powinny odgrywać w wizji miasta rolę kluczową, ale… to już temat na jakąś dłuższą rozmowę. I pewnie już nie na Weszło. Te ruchy były mało zdecydowane. Powiedziałbym nawet, że pozorowane. Bez wyraźnej determinacji, jakby od niechcenia. Wydawać się mogło, że miastu nie zależy na klubie piłkarskim na pierwszoligowym poziomie.
Emil Marecki: – Brakowało perspektyw. Otrzymywaliśmy informację, że pojawiali się inwestorzy, ale z rozmów w ratuszu nic nie wynikało. Nawet Michał Brański – gość z rozwojowej branży, z kasą na koncie – początkowo odbił się od ściany. Wyszedł sprzeczny komunikat-kuriozum, że go w ogóle nie było. Dobrze, że się nie pogniewał, bo mógł się poczuć jak niegodny do rozmów partner. Teraz miasto i pan Brański mają osiem tygodni, żeby porozumieć się całkowicie na temat przejęcia akcji. To człowiek z zewnątrz. Dał sygnał, że w Olsztynie może zrodzić się coś fajnego, dzięki czemu będzie łatwiej zainteresować lokalnych przedsiębiorców. O tym regionie mówi się, że jest biedny. Jasne, racja, ale nie na tyle, żeby nie zrobić pierwszoligowej piłki z udziałem lokalnych przedsiębiorców. Tylko trzeba ich odpowiednio zachęcić.
Brański nie zraził się, w przeciwnym wypadku można byłoby zamawiać pogrzeb, a potem organizować stypę. 200 tysięcy, które przekazał na samym początku, ma pozwolić spłacić najpilniejsze zobowiązania wobec ZUS-u i Urzędu Skarbowego, co stało na przeszkodzie, by sięgnąć po kolejne 400 tysięcy. Powód? Miasto Olsztyn zablokowało możliwość dotacji klubu, jeśli ten nie ureguluje wspomnianych zaległości wobec instytucji państwowych. Gdy te zostaną załatwione, nic już nie będzie stało na przeszkodzie.
A tak jak wspominaliśmy, Brański dołożył kolejne 100 tysięcy, sponsorzy również działają. Pieniądze na najpotrzebniejsze rzeczy są.
Wiele zmieniło się również, kiedy losami klubu z jakiegoś względu zainteresowała się grupa olsztynian działających na emigracji w Warszawie. Po prostu olsztynian, którzy obecnie żyją i pracują w stolicy kraju. Jednym z nich jest Arkadiusz Regiec, szef firmy Beesfund, czyli tej, która uczestniczyła w akcji crowdfundingowej Wisły Kraków. Kolejnym Maciej Suwik.
– Zarówno ja, jak i mój wspólnik Tymon Zastrzeżyński pochodzimy z Olsztyna. Lokalny patriotyzm, przywiązanie do Stomilu w dużej mierze zdecydowało o pomocy Dumie Warmii. Od dawna chodzimy na mecze, a gdy nasze projekty biznesowe zaczęły się rozwijać, postanowiliśmy sponsorować Akademię Piłkarską Stomilu Olsztyn oraz Socios Stomil. Co roku organizujemy też turniej piłkarski dla dzieciaków Ratka.pl Cup. Jesteśmy olsztynianami, którzy jakiś czas temu wyjechali z rodzinnego miasta. Dlatego jeżeli pytasz, czy odczuwałem, że lokalny biznes jest zmęczony Stomilem, to trudno mi się na ten temat wypowiadać. Oczywiście, śledziłem sytuację w klubie, ale siłą rzeczy byłem obok tego wszystkiego. Teraz po prostu chcieliśmy wrócić. Z Prezesem Radkiewiczem spotkaliśmy się już w wakacje – chcieliśmy wtedy zainwestować w klub jako sponsor czy nawet udziałowiec, ale wówczas rozmowy upadły. Prezes wykazywał zaangażowanie i dobrą wolę, ale brak było sygnałów od strony głównego właściciela Stomilu, czyli miasta, że sytuacja może zostać ustabilizowana. Teraz, gdy klub stanął na krawędzi i pojawiły się ruchy osób z zewnątrz w celu ratowania Dumy Warmii, postanowiliśmy również dołożyć swoją cegiełkę.
Pomogliśmy w ściągnięciu do klubu Macieja Pałaszewskiego ze Śląska Wrocław, ale nie zamykamy się na dalsze działania – chcielibyśmy, żeby logo Loando.pl, strony porównywarki usług finansowych, i postać sympatycznego Rysia pojawiła się również na koszulkach Stomilu.
*
O gorącym zimowym okresie opowiada prezes Stomilu, Maciej Radkiewicz.
– Odetchnąłem z ulgą. Skłamałbym, gdybym powiedział, że było inaczej. Zresztą, nie jest tak, że spoczęliśmy na laurach. Startujemy w lidze, co nie było oczywiste. To jest sukces, jasne, ale cały czas walczymy, by Stomil wrócił na właściwe tory. A to będzie długa walka. Widzimy, że coraz lepiej prezentujemy się pod kątem sponsorskim, że zgłaszają się do nas firmy, które dostrzegają determinację w walce o nowy Stomil. Nie ukrywam, że docelowo celujemy w to, żeby każdy zawodnik miał swojego sponsora, a sponsor kontraktu w przypadku naszego klubu jest ważną rzeczą. Powód? Zapewnienie płynności finansowej względem zawodników to jedno, kolejna sprawa – chcemy generować bieżące przychody, które umożliwią nam regulowanie starych zobowiązań. A mamy zobowiązania między innymi wobec byłych zawodników czy trenerów.
Do tej pory mówiło się, że lokalny biznes był Stomilem po prostu zmęczony, a infrastruktura – przede wszystkim brak stadionu, który mógłby być magnesem dla kogoś spełnionego finansowo – odstraszała ludzi z zewnątrz.
Owszem. Dlatego wejście nowego inwestora, w pewnym sensie przełamanie impasu, może wyłącznie pomóc. Proszę zwrócić uwagę, ilu zawodników pozyskaliśmy w ostatnim dniu okienka transferowego. To wszystko za sprawą tego, że zobaczyliśmy szansę na normalność. A wtedy łatwiej rozmawiać.
Przedwczoraj pozyskaliście 14 zawodników, szalony czas.
Duży zespół ludzi pracował na projektem wzmocnień zespołu. Przede wszystkim byliśmy uczciwi – skłamałbym, gdybym powiedział zawodnikom, że w Olsztynie można zarobić duże pieniądze. Nie można. Ale można się efektywnie wypromować.
Kiedy pan przyszedł do klubu, spotkał pan spaloną ziemię, czy wyraziłem się zbyt delikatnie?
No, nie było łatwo.
Pytam, bo podejrzewam, że często odbijał się pan od ściany – przede wszystkim przy rozmowach z miastem.
Wie pan, na takie reakcje pracuje się latami. Oczywiście negatywnie. Nie jest tak, że na pstryknięcie palcem wszyscy nagle popadną w euforię i będą mówili, że ich jednym celem jest wsparcie Stomilu. Nie, tak nie jest, tym bardziej że mówimy o dość biednym regionie, z którego wiele osób wyjeżdżało i wciąż wyjeżdża.
Podejście do Stomilu kształtowało się latami? Praktycznie co pół roku mówiło się, że klub nie przystąpi do rozgrywek.
Wiadomo, że inaczej rozmawia się z partnerem bezproblemowym.
To musiało pana irytować.
Najważniejsze, że widzę zmianę. Jestem przekonany, że jeżeli pokażemy, iż Stomil może być wiarygodnym partnerem, to w najbliższym czasie spotkamy się z pozytywnym odbiorem miasta. Już teraz widzę zmianę podejścia do klubu. Kilka miesięcy temu mówiłem, że zrobię wszystko, by Stomil stał się bardziej transparentny, by był realnym partnerem marketingowym dla firm. I dążymy do tego, widzimy postęp, choć mam świadomość, że mówimy o długiej i krętej drodze.
Trudno było nie stracić nadziei? Pan w pewnym momencie złożył rezygnację.
Proszę zrozumieć moją sytuację. Jeżeli z grupą poważnych ludzi staram się ratować klub, to moje oczekiwania od strony właścicielskiej są takie, że wszyscy gramy do jednej bramki. Nie mówimy, że ktoś się musi zastanowić…
A rozmowy miasta z inwestorami, których pan przyprowadzał, nie przynosiły efektów.
Jestem człowiekiem dynamicznym. Jak coś robię, staram się sprężyć i wszystko zorganizować jak najszybciej. Stąd nierzadko targają mną emocję, gdy coś niepotrzebnie się przedłuża. A złożenie rezygnacji? Doszedłem do wniosku, że być może takie coś wpłynie na przyśpieszenie pewnych rozmów i decyzji. Prezesem klubu się bywa, minęły czasy, gdy pełniło się taką funkcję całe życie. Na razie jednak zostałem, mam świadomość – mówiąc szczerze, może nieskromnie – że wstydu po sobie nie zostawię. A przyszłość? Zdecydują nowi, potencjalni właściciele.
Ale na dziś to kwestie drugorzędne. Najważniejsze jest to, by Stomil zaczął funkcjonować normalnie.
Michał Brański i ewentualna grupa ratunkowa, którą jego wejście może pomóc zgromadzić, mają docelowo być właścicielem, udziałowcem klubu, czy kimś, kto przygotuje Stomil na poszukiwanie poważnego inwestora, jak ma to miejsce w przypadku Wisły?
Rozmowy trwają, a to nigdy nie jest łatwy proces, jeszcze nic nie jest pewne, jeszcze nic nie jest rozstrzygnięte. Liczę po prostu na to, że dojdzie do szczęśliwego finału.
*
Stomil od lat balansował na krawędzi przepaści, z każdym rokiem był coraz bliżej spektakularnego upadku. Tym razem miał upaść już naprawdę, tydzień temu praktycznie nie istniał. Oliwy do ognia dolało zamieszanie z fotografią do Skarbu Kibica “Przeglądu Sportowego”. Sytuację opisywaliśmy w tym miejscu. Wszystko rozeszło się po kościach, prezes przeprosił, a zdaniem Emila Mareckiego był to jeden z elementów happeningowych. Tak jak kibice robili swoje happeningi, tak piłkarze – swoje. – Może powinni zadziałać w nieco inny sposób, na przykład dogadać się z fotoreporterem. „Słuchajcie, do Skarbu Kibica zrobimy dobre zdjęcie, ale do internetu puśćcie takie, jakie chcemy”. No, można było tak zrobić, ale mądry Polak po fakcie. Osobiście uważam, że to był jeden z elementach wytworzenia presji na właścicielu, czyli na mieście. Bardzo wymowne zdjęcie. Prezes Radkiewicz musiał zareagować tak, jak zareagował, czyli wydając oświadczenie. Rozumiem go, tak samo jak piłkarzy. Żadnych pretensji nie mam – mówi Marecki.
Koniec końców mówimy o epizodzie, który miał miejsce, gdy klub stał na krawędzi i wydawało się, że – po prostu, najzwyczajniej w świecie – ostatni zgasi światło i tyle. Koniec.
Ale w ostatnich dniach wykonano kawał roboty, której symbolem jest to, co godzinę czy dwie przed meczem działo się w klubie. W biurze prezesa Macieja Radkiewicza rozmowa z Michałem Brańskim i wspólnikami, po meczu kolejne spotkania – i z nimi, i ze sponsorami. Działająca na wyobraźnie intensywność. Na korytarzach biegający wte i wewte pracownicy. – Ogień jest taki, że nawet na minutę nie usiądę – rzuca jeden z nich.
*
– Wariackie papiery, ale wyrobiliśmy się ze wszystkim. Pięć minut przed pierwszym gwizdkiem – przyznaje jeden z pracowników.
*
Salka dla dziennikarzy. Tłok, pół godziny do meczu.
– Nie ma gdzie usiąść.
– Postoimy, nie takie rzeczy tej zimy przeżyliśmy.
*
Przed meczem popularna była opinia, że sklecony w ostatniej chwili zespół zagra na euforii. W większości graczami, którzy zimą ze Stomilem trenowali, ale przede wszystkim chodziło o to, żeby do zwycięstwa poniósł ich pozytywny krajobraz wokół klubu. Do tego oczywiście obiecana premia za wygraną.
No i Stomil zagrał tak, jakby zimą przygotowywał się w Turcji z kadrą skompletowaną na początku stycznia. Nie tyle dorównywał tyszanom, co prezentował się od zespołu Ryszarda Tarasiewicza po prostu lepiej. Pomagał żywiołowy doping, który w pewnym momencie zakłóciły bluzgi na policję. Powodem zamieszanie z kibicami gości, którzy w 15. minucie opuścili trybuny. Na stadion wpuszczono około 50 z nich, reszta została poza obiektem, dlatego wpuszczeni fani w ramach solidarności opuścili mecz. Powodów takiego zachowania policji nie znamy, podajemy czysto informacyjnie.
Bluzgi szybko ustały, a kibice Stomilu naprawdę stanęli na wysokości zadania. Dopingowali swój zespół przez cały mecz, a po spotkaniu wulkan pozytywnych emocji eksplodował.
Stomil wygrał pewnie, 2:0.
W powietrzu unosił się entuzjazm. Ze wszystkich zeszło ciśnienie.
*
Marcin Radkiewicz, kontynuacja wypowiedzi.
– Fajne jest to, że Stomil posiada bardzo lojalną grupę kibiców. Nieważne czy jestem na spotkaniu biznesowym, czy w którymś z urzędów – widzę ludzi, którzy pokazują mi, że warto dla tego klubu walczyć. Zresztą, potencjał ludzki, który zastałem w Stomilu, jest fenomenalny. Młodzi ludzie, chętni do pracy.
I to mimo tego, że pracowali za darmo. Pan świadomie zrezygnował z pobierania pensji, ich zmusiła do tego sytuacja klubu.
Właśnie! Stomil przetrwał najgorsze chwile tak samo dzięki piłkarzom, jak i właśnie pracownikom i nie mówię tego dlatego, żeby się komuś przypodobać. To siła tego klubu. Jeżeli wyprostujemy wszystko finansowo i organizacyjnie, to – jestem pewny – stworzymy wizytówkę północno-wschodniej części kraju.
A wierzę, że wszystko wyprostujemy. Musimy. Stomil jest klubem z bardzo ciekawą historią. Przecież swego czasu mieliśmy jedną z najwyższych frekwencji w Polsce! Dziś widzę, że sporo ludzi interesuje się klubem, ale nie przyjeżdża na stadion ze względu na – między innymi, to pewnie jeden z kilku powodów – słabą infrastrukturę stadionową. Mimo wszystko potencjał jest, chcemy nawiązać do starych czasów i pokazać się w regionie, a choć droga długa przed nami, to – jak mówiłem – wszystko zmierza we właściwym kierunku.
Przy tym potencjale kibicowskim i marketingowym jestem zdania, że można stworzyć tutaj ciekawy projekt piłkarski, na którym będzie można zarobić. Uważam, że w Polsce da się zarobić na piłce, a w Olsztynie są na to duże szanse.
No, ciekawa opinia.
Wszystko jest kwestią rozsądnych działań. Wyznaję zasadę małych łyżeczek, krok po kroku. Nie można zapominać, na co nas stać. Często w polskiej piłce popełniamy taki błąd, że przy sukcesie idziemy na hura. Ściągamy zawodników ponad miarę, nie patrzymy na koszty i jakoś to będzie. Strasznie nie lubię tego stwierdzenia. „Jakoś to będzie” często powodowało, że wiele zasłużonych polskich klubów padało.
*
No właśnie, kwestia frekwencji. Stadion – potencjalna pięta achillesowa przyszłego, być może solidniejszego i stabilniejszego Stomilu. Jednak cały czas mówimy o trybunach, które wyglądają tak:
I o drodze na nie, która wygląda tak:
A to przecież nie wszystko, stadion odstrasza całościowo.
Duże pole do popisu dla miasta. Dziś większość osób na trybunach wstała, gdy przyszło śpiewać: “Nowy stadion dla Olsztyna”, co jest bardzo znamienne.
– Trochę odmalowali, zmienili ulokowanie trybuny honorowej i tyle. Nic się nie zmieniło. Kosmetyka jest zrobiona, ściany zostały pomalowane, ale na tym obiekcie trudno cokolwiek ulepszyć. Nawet nie ma jak. Są jupitery, ale to wymóg. Teraz murawa jest w dobrym stanie, ale z nią co chwilę są problemy. To grząski teren. Stadion w latach 70. był budowany bardzo szybko, bez przemyślanego planu, na dożynki. Po mocniejszych opadach murawa zazwyczaj wygląda fatalnie. Wiosną trzeba było grać w Ostródzie. Obecnie czynna jest tylko trybuna kryta, no i sektor gości. Dobrze, że reszta trybun jest przykryta reklamami, dzięki czemu nie wygląda to aż tak źle. Ale i tak wystarczy włączyć sobie jakiś stary filmik z czasów gry Stomilu w Ekstraklasie. Stadion wygląda praktycznie tak samo – mówił nam w czerwcu Piotr Gajewski, co chyba zamyka temat biorąc pod uwagę fakt, że wciąż nie zmieniło się zbyt wiele.
*
– Odetchnęliśmy z ulgą, ale nie można zapomnieć, co działo się wcześniej. Pan Brański pożycza duże pieniądze. Super, ale nie można zapominać, żeby patrzeć na ręce miastu. On chce wejść i budować coś dobrego – taki biznesmen nie wchodziłby do klubu, żeby nie budować czegoś poważnego – więc trzeba pokazać mu, że warto. Najlepiej przez odpowiednią frekwencję na stadionie – Emil Matecki.
*
Co prawda kwestia stadionu stanowi łyżkę dziegciu w beczce miodu, jakim w ostatnich godzinach raczą się olsztynianie, ale trudno, żeby dziś mieli się oni czym martwić. Już zrobiono wiele, by postawić klub na nogi, a w związku z tym, co ostatnio dzieje się w Stomilu, wydaje się, że następne kroki będą jeszcze pewniejsze.
Już teraz nie będzie przesadą stwierdzenie, że Stomil dokonał niemożliwego. Niemożliwego tydzień temu, niemożliwego miesiąc temu.
Możliwego dzisiaj.
Norbert Skórzewski
Fot. własne