Reklama

Co za wieczór w Anglii! Manchester City oddala się od obrony tytułu

redakcja

Autor:redakcja

29 stycznia 2019, 23:52 • 5 min czytania 0 komentarzy

To był szalony dzień z Premier League. Szalony głównie dla BIG-SIX. Arsenal męczył bułę do przerwy, ale ostatecznie ograł Cardiff 2:1. Manchester United przegrywał już 0:2, by w ciągu ostatnich pięciu minut doprowadzić do remisu. A Manchester City, który od pierwszej minuty prowadził z Newcastle, dał sobie wydrzeć nie tylko zwycięstwo, ale chociażby remis. Jutro Liverpool może mieć już siedem punktów przewagi nad aktualnym mistrzem Anglii.

Co za wieczór w Anglii! Manchester City oddala się od obrony tytułu

***

Obawialiśmy się, że szybko strzelony gol zabije nam mecz na St. James’ Park. Goście zdobyli bramkę już w pierwszej minucie tego starcia, a później oglądaliśmy totalną dominację ekipy Pepa Guardioli. Ale była to dominacja nastawiona na bezpieczeństwo, kontrolowanie spotkania, a nie na szarżę po wbicie pięciu bramek przed zejściem do szatni.

Do przerwy było zatem 1:0 dla Manchesteru, więc słówko należy się tej jedynej bramce przed przerwą. Właściwie samo trafienie Aguero było z gatunku tych „masz gwóźdź, chwyć młotek, wbij”, natomiast asysta Davida Silvy była już z cyklu „a co to się stanęło?”. Hiszpan chciał nogą zgrać piłkę spod linii końcowej, ale w ostatnim momencie albo zmienił plan, albo… po prostu się poślizgnął i w efekcie zagrał piłkę głową na wysokości 30 centymetrów od murawy. Wyszło mu to jednak niezwykle precyzyjnie i po kilkudziesięciu sekundach było już 1:0. City miało jeszcze z dwie-trzy setki, ale albo mistrzowie Anglii pudłowali, albo rywale zatrzymywali piłkę tuż przed linią bramkową. Przytłaczające posiadanie piłki (74% do przerwy na korzyść gości) przekładało się na to, że Newcastle atakowało sporadycznie, a jeśli już, to za sprawą Christana Atsu, który w tym sezonie w 20 występach strzelił okazałe zero goli. Więc – jak się domyślacie – wyrównaniem nie pachniało.

Reklama

Plan Guardioli zaczął się kruszyć około 60. minuty meczu. Wówczas Hiszpan zamarł, bo o krok od drugiej żółtej kartki był Kevin de Bruyne, ale sędzia oszczędził Belga i nie wyrzucił go z boiska. Po chwili stała się jednak rzecz gorsza dla kibiców „The Citizens” – gospodarze strzelili gola z niczego. Przegrana przebitka przed polem karnym, złamanie linii spalonego przez Walkera i znakomity wolej Rondona sprawił, że zapachniało dużą niespodzianką.

Niespodzianka urosła jednak do rozmiarów gigantycznych, gdy kompletnie nieodpowiedzialnie zachował się gość, który z odpowiedzialności słynie. Fernandinho wplątał się w zbędny drybling na linii pola karnego, Longstaff sprytnie wsmyknął się przed Brazylijczyka, a ten go sfaulował. Tak, już w polu karnym. Przed wykonaniem „jedenastki” nastąpił jeszcze mały cyrk, bo Ederson zgłosił uraz, lekarze przez minutę lub dwie zajmowali się jego kolanem, ale ostatecznie golkiper gości stanął oko w oko z Ritchiem. Brazylijczyk był bliski udanej interwencji, ale piłka do siatki koniec końców wpadła.

I tym samym, jeśli jutro wszystko pójdzie zgodne z planem Jurgena Kloppa, to Liverpool odskoczy obrońcom tytułu już na siedem punktów. Niemiec powinien wysłać butelkę odpowiednio zmrożonej substancji na adres Rafy Beniteza.

Newcastle United – Manchester City 2:1 (0:1)

Salomon Rondon (66′), Matt Ritchie (81′) – Sergio Aguero (1′)

***

Reklama

Pytaliśmy ostatnio w tytule relacji z meczu Manchesteru United „czy oni przegrają kiedyś mecz?”.

Dziś dostaliśmy odpowiedź – prawie.

Zwycięski rajd zespołu Ole Gunnara Solskjaera został zatrzymany przez Burnley. I to na Old Trafford. Norweg zamieszał nieco w składzie na ten mecz – na ławce zostawił Herrerę, Lingarda, Smallinga. Ale od pierwszej minuty po boisku biegali przecież Rashford, Pogba czy Lukaku, zatem teoretycznie gospodarze mieli w ręce atuty, którymi powinni rozprawić się z rywalami. Zwłaszcza francuski pomocnik prezentuje się ostatnio fenomenalnie i potrafi w pojedynkę odmieniać losy meczów. Jednak do przerwy on i jego koledzy bili głową w mur. I to dosłownie w mur, bo goście bronili się znakomicie. Dopuścili tak naprawdę do ledwie jednej groźnej sytuacji, którą spartaczył wspomniany Rashford.

„Czerwone Diabły” dały sobie jednak strzelić gola tuż po przerwie, gdy w defensywie nie popisał się Perreira (a to niespodzianka…) i prowadzenie gościom dał Barnes. Gdy w 80. minucie Wood zdobył bramkę na 2:0, to zapachniało nam Manchesterem znanym z czasów panowania Jose Mourinho. Ale końcówka to był już czysty Manchester z czasów Fergusona. I niech żałują ci, którzy wychodzili ze stadionu przy dwubramkowej stracie, bo w końcówce działo się, oj działo.

W 87. minucie było już 1:2 po trafieniu Pogby z rzutu karnego, który wywalczył Lingard (wszedł z ławki i wniósł sporo ożywienia w ofensywę gospodarzy).

W 92. minucie było 2:2, gdy Lindelof wykończył dośrodkowanie Rashforda.

Biorąc pod uwagę pierwszą połowę – „Czerwone Diabły” mogą żałować, że nie zamknęły tego starcia jeszcze przed przerwą. Biorąc pod uwagę wynik do 86. minuty – kibice United powinni być zadowoleni, że z tego spotkania udało się wycisnąć chociażby ten remis. Biorąc pod uwagę tabelę – Arsenal odskoczył im na dwa punkty.

Manchester United – Burnley 2:2 (0:0)

Ashley Barnes (51.), Chris Wood (81′) – Paul Pogba (87.), Victor Lindelof (90.)

***

Oj, długo Arsenal zamęczał swoich kibiców. To, co pokazywali „Kanonierzy” do przerwy, skłaniało do refleksji nad sensem oglądania piłki nożnej. Kompletnie niewidoczne ofensywne trio, apatyczna linia pomocy, a naprzeciw nich… cóż, drużyna, która dorównywała Arsenalowi w tworzeniu sobie sytuacji strzeleckich. Do przerwy kibice zgromadzeni na Emirates Stadium obejrzeli dokładnie zero celnych strzałów na bramkę, choć obie ekipy mogły mieć pretensje do sędziego Deana, że ten tak niechętnie korzystał z gwizdka, bo pachniało rzutami karnymi po obu stronach boiska.

Arsenal przyspieszył dopiero w drugiej połowie. Na bardzo wysoki poziom wszedł Guendouzi, który po przerwie zamiatał środek pola, Aubamayang wykorzystał rzut karny w 66. minucie, ale ozdobą tego starcia było trafienie Lacazette’a, który jednym rajdem zamknął kwestię tego, kto w tym starciu wygra.

Arsenal tym samym jednocześnie odskoczył od Manchesteru United na dwa oczka, ale i – co chyba jeszcze ważniejsze – zrównał się punktami z Chelsea, która ma jednak o jeden mecz rozegrany mniej.

Arsenal FC – Cardiff City 2:1 (0:0)

Pierre-Emerick Aubameyang (66′), Alexandre Lacazette (83′) – Nathanie Mendez-Laing (90′)

***

Fulham – Brighton 4:2 (0:2)

Calum Chambers (47.) Aleksandar Mitrović (58. i 74.), Luciano Vietto (79.) – Glenn Murray (3. i 17.)

Huddersfield – Everton 0:1 (0:1)

Richarlison (3′)

Wolverhampton – West Ham United 3:0 (0:0)

Romain Saiss (66.) – Raul Jimenez (80. i 86.)

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomyłki, wtopy, kompromitacje. Największe grzechy siedmiu kandydatów do mistrzostwa Polski

Michał Kołkowski
3
Pomyłki, wtopy, kompromitacje. Największe grzechy siedmiu kandydatów do mistrzostwa Polski
Liga Europy

Ile razy w ostatniej dekadzie w finale europejskich pucharów grały kluby spoza lig TOP 5?

Bartosz Lodko
6
Ile razy w ostatniej dekadzie w finale europejskich pucharów grały kluby spoza lig TOP 5?

Anglia

Anglia

Ratcliffe: Jeżeli komuś się to nie podoba, zachęcamy do znalezienia nowego pracodawcy

Bartek Wylęgała
3
Ratcliffe: Jeżeli komuś się to nie podoba, zachęcamy do znalezienia nowego pracodawcy
Anglia

Oto następca Casemiro? „Czerwone Diabły” skłonne zapłacić 100 mln za 19-latka

Piotr Rzepecki
2
Oto następca Casemiro? „Czerwone Diabły” skłonne zapłacić 100 mln za 19-latka

Komentarze

0 komentarzy

Loading...