Reklama

Walijskie smoczątka pożarły konkurencję – za nami KGHM CUP

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2018, 11:37 • 10 min czytania 11 komentarzy

Bardzo słonecznie, bardzo międzynarodowo i naprawdę bardzo, ale to bardzo piłkarsko było w miniony weekend w Lubinie. Na obiekty Zagłębia zjechały się młodzieżowe drużyny z całej Europy, żeby wziąć udział w dorocznym KGHM Cup – turnieju dla dzieciaków do lat piętnastu, które zagwarantowały widzom dwa dni futbolu na zdumiewająco wysokim poziomie.

Walijskie smoczątka pożarły konkurencję – za nami KGHM CUP

-Jesteśmy przede wszystkim doskonale przygotowani organizacyjnie. Mamy kilka boisk, wszystkie są gotowe do gry, więc całe rozgrywki mogą się toczyć bardzo płynnie i co roku ten nasz event jest od tej strony bardzo udany – tak Krzysztof Paluszek, dyrektor Akademii Piłkarskiej Zagłębia, zachwala KGHM Cup. I faktycznie – dwa dni pełne wrażeń, mnóstwo meczów, a wszystko dopięte na ostatni guzik. No – nie licząc drobnych kłopotów z wodą, bo zapotrzebowanie na napoje nieco zbiło organizatorów z pantałyku, ale szybko zażegnali kryzys i dostęp do wodopoju znów stał się nieograniczony.

Poza tym – pełna profeska, co jednogłośnie podkreślali wszyscy goście.

Nawadniać się trzeba było obficie – na murawie nikt nie opuszczał, zaś z nieba lał się niemożebny żar. Piotr Ćwielong przy takiej lampie myśli już tylko o karkóweczce z grilla i zimnym napoju z obfitą pianką, natomiast w Lubinie nie było utyskiwań na pogodę niesprzyjającą grze w piłkę – walka toczyła się na całego.

Nie zabrakło ofiar w ludziach. Najgorzej oberwała Jagiellonia. – Na ostatni mecz wypożyczyliśmy kilku zawodników z Lubina, bo czterech naszych podstawowych piłkarzy ma kontuzje. Jeden ma spuchniętą kostkę jak balon, drugi kłopot z kolanem, to może być sprawa liczona w miesiącach – narzeka Przemysław Papiernik, trener Jagiellonii u-15.

Reklama

20180512_121048

Pierwszy mecz i od razu kontuzja, która wykluczyła chłopaka z Jagiellonii z udziału w turnieju.

Do Lubina zjechało kilka naprawdę uznanych firm, szeroko znanych ze swoich szkoleniowych programów. Pojawił się Everton, Cardiff City, Karpaty Lwów, Slavia Praga, Royal Antwerp, NEC Nijmegen, AS Trenczyn i FK Usti nad Labem. Z Polski – Zagłębie i wspomniana Jaga. Dobór zespołów nie był przypadkowy. Wszyscy z organizatorów turnieju – z dyrektorem Paluszkiem na czele – podkreślają, że chodzi im o produktywną rywalizację z zespołami, które lubią grać techniczną piłkę. – W procesie szkolenia młodego zawodnika wynik nie ma kluczowego znaczenia. Jasne – wychodzi się na mecz po to, żeby wygrać. Ale nabijanie sukcesów w juniorskich rozgrywkach za wszelką cenę mija się z celem – przyznaje Emil Nowakowski, specjalista od przygotowania technicznego w lubińskiej akademii.

Technika, kultura gry, odrobina boiskowej magii – to dla lubińskich trenerów priorytet. Chcą wyprodukować kolejnego Piotra Zielińskiego. Według sygnałów, jakie otrzymał zarząd klubu, Napoli przystało na 65 milionów euro odstępnego, zaoferowane równolegle przez Arsenal i Liverpool. „Będzie na kolejne boisko” – śmieją się w klubie, licząc na opłatę solidarnościową rzędu nawet miliona euro.

Bo póki co rozwój Akademii to wciąż do działaczy w Lubinie inwestycja, praktycznie niekończąca się. Zdaniem dyrektora Paluszka, efekty będzie można ocenić najwcześniej za trzy lata. Z Zielińskiego czy Jacha są w Zagłębiu dumni, fakt, ale równocześnie przyznają, że odkrycie tych zawodników to nie był tak naprawdę efekt ich programu szkoleniowego.

20180512_130152

Reklama

Zawodnik Zagłębia za moment zamieni rzut karny na bramkę dla swojego zespołu. Stoicki spokój strzelca, zero szans dla bramkarza z Usti.

Filozofia, w myśl której zwycięstwo w rozgrywkach juniorskich nie ma pierwszorzędnego znaczenia, łączy kluby polskie – bo podobne zdanie zaprezentował także trener Papiernik z Jagiellonii – z holenderskimi i belgijskimi. – Myślę, że na tym etapie wygrywanie meczów nie jest kluczowe. Oczywiście młodych zawodników trzeba przygotowywać do roli zwycięzców, bo mamy w Holandii zbyt dużą tendencję do romantycznych porażek. Jednak na takich turniejach chodzi przede wszystkim o to, żeby się czegoś nauczyć. Ja sam zauważyłem dużą różnicę między przygotowaniem motorycznym moich zawodników, a piłkarzy z Anglii. I to dało mi do myślenia – mówi trener NEC Nijmegen, Jord Roos.

Podobnie na sprawę patrzy koordynator drużyn juniorskich z Antwerpii, Joey Jap Tjong, który pojawił się w Polsce w zastępstwie trenera u-15. – Mógłbym kazać moim zawodnikom, żeby postawili autobus w bramce. Może wtedy byśmy nawet wygrali ten turniej, a nie zajęli przedostatnie miejsce? Tylko, że to by nie miało dla nas żadnej wartości. Optymistycznie patrząc – może dwóch zawodników naszej drużyny zostanie profesjonalnymi piłkarzami. Jesteśmy drugoligowcem, a tutaj gramy jak równy z równym przeciwko topowym klubom z mocnych lig. To jest dla nas budujące, bo widzimy, jaki progres zrobiliśmy w ostatnich latach. Zaproście nas w przyszłym roku, to wygramy ten turniej! – buńczucznie zapewnia Jap Tjong, dopytując się, jak daleko jesteśmy od Pragi, bo w tamtejszej Sparcie pierwsze piłkarskie kroki stawia jego syn.

Drużyna Royal Antwerp zostaje w Polsce do wtorku i w związku z tym… zabrali ze sobą na turniej nauczyciela. – W sobotę i niedzielę odpuszczamy chłopakom, mają turniej. Ale w poniedziałek będą musieli odrobić zaległości. W naszym klubie dniem wolnym jest tylko niedziela. Od jakiegoś czasu dość mocno koncentrujemy się na edukacji naszych podopiecznych. Mamy tutaj dużo do poprawy – wyjaśnia ze stoickim spokojem Jap Tjong.

20180513_144913

Joey to facet o ujmującej osobowości, łagodny jak baranek, lecz nie wtedy, gdy prowadzi zespół przy linii bocznej. Tutaj z niesmakiem obserwuje stratę piłki w wykonaniu swojego podopiecznego z Antwerpii. Zanim Trenczyn zdąży wyjść z kontrą, trener Belgów z pewnością obsztorcuje swojego chłopaka od stóp do głów. 

Całkiem inaczej do KGHM Cup przygotowały się brytyjskie zespoły. – Dla nas wyjazdy na takie zagraniczne turnieje są naprawdę bardzo cenne. Przede wszystkim po to, żeby zbudować w naszych zawodnikach mentalność zwycięzców. Muszą się nauczyć rywalizacji i nauczyć zwyciężać. Kwestia mentalności to bardzo ważny punkt programu naszej akademii – wyjaśnia członek sztabu szkoleniowego Evertonu, Sean Lundon. Anglicy przywieźli do polski ekipę młodszą od reszty, bo złożona z czternastolatków, ale i tak zaskakiwali dojrzałością – zarówno taktyczną, jak i fizyczną. Jeden z ich obrońców był tak wysoki, że przerastał nie tylko rywali, nie tylko kolegów z drużyny, ale i większość widzów czy trenerów.

No i widać też różnicę skali między gośćmi z Liverpoolu, a resztą stawki. Przedstawiciele wszystkich klubów zgodnie twierdzili, że jeżeli chociaż jeden, dwóch zawodników, których przywieźli teraz do Polski, zrobi profesjonalną karierę, to będzie można mówić o sukcesie szkoleniowym. Trener Evertonu operuje zupełnie innymi liczbami. – Spodziewamy się, że przynajmniej siedemdziesiąt procent tych zawodników pozostanie w futbolu na wysokim poziomie.

20180512_114031Odprawa taktyczna Evertonu po pierwszym, wygranym meczu. Trenerzy grzmią na swoich zawodników, zżymając się na ich niesubordynację taktyczną w końcowej fazie meczu. Bramkarz angielskiego zespołu, na pytanie, czemu trener jest aż tak niezadowolony, odpowiada: “on zawsze jest niezadowolony”.

Cardiff City – podobnie jak Everton – nie przyjechało się patyczkować, tylko wygrać. – Być może brakowało nam w tym turnieju trochę jakości w ataku, ale znakomicie zaprezentowaliśmy się w defensywie. Takie turnieje to dla nasz szansa, żeby się sprawdzić w realnej rywalizacji. Nie mam ligi, w której moglibyśmy się mierzyć co tydzień, więc korzystamy z takich okazji – opowiada trener drużyny, Dane Facey.

No i się sprawdzili, trzeba im to oddać – Cardiff swoją żelazną defensywą, konsekwencją w grze i fizyczną siłą potrafiło zdominować każdego przeciwnika, ostatecznie sięgając po końcowy triumf. Zagrali zgodnie ze swoją filozofią – może nie najpiękniej, lecz z pewnością najskuteczniej. Nie stracili gola przez cały turniej. Wyżej niż 1:0 także nie wygrali. Choć przedstawiciele drużyn brytyjskich jednogłośnie odżegnywali się od tradycyjnego, oklepanego przez Tomasza Hajtę: „play the ball in the box”, to trochę tradycji jeszcze w tych klubach zostało, zwłaszcza w drużynie walijskiej.

20180513_153755(0)Finałowa batalia pomiędzy Cardiff a Slavią Praga była wyrównana, lecz Walijczycy zwyciężyli mimo wszystko zasłużenie. Tutaj ich atak lewym skrzydłem, zalążek akcji bramkowej.

Wrażenia na temat obiektów Zagłębia – jednoznacznie pozytywnie, nawet wśród gości z Liverpoolu, którzy przecież grają w zupełnie innej lidze finansowej niż pozostali uczestnicy KGHM Cup, z gospodarzami włącznie. Zdaniem Przemka Papiernika z Jagi, białostoczanie powinni dążyć do tego, co w Lubinie już mają gotowe. – To jest to, o czym zawsze powtarzał trener Probierz. Baza. To jest inwestycja, która wraca. Nasza pierwsza drużyna trenuje dwadzieścia kilometrów dalej, niż zespoły juniorskie. Na pewno to nie pomaga w płynnej współpracy między pierwszym składem, a akademią.

Różnicę było widać w bezpośrednim pojedynku, przegranym przez osłabioną Jagę dość sromotnie, bo aż 0:3.

Choć w Zagłębiu ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieli. – Myślę, że akademia to dzisiaj oczko w głowie naszego głównego sponsora. Jest duży nacisk zarządu na rozwój naszych struktur. W planach budowa boiska piaszczystego, gdzie będzie można szkolić niuanse techniczne, powstanie centrum odnowy biologicznej. KGHM mocno w to inwestuje i mnie się pozostaje tylko z tego cieszyć – mówi Krzysztof Paluszek.

Akademia Zagłębia Lubin mocno dba też o relacje z rodzicami zawodników – z pomocą psychologów pracują nad tym, żeby doping swoich pociech opierał się na zdrowych zasadach. I to chyba działa – wśród widzów KGHM Cup przeważali właśnie rodzice uczestników, ale nie robili scen, nie przeginali. Chyba także zdają sobie sprawę, że na tym etapie kariery zwycięstwa w turnieju nie mają jeszcze tak wielkiej wartości.

20180513_132602Rzut wolny dla Evertonu w starciu ze Slavią. Kontrowersji sędziowskich nie brakowało – arbitrzy często po meczu podpytywali organizatorów, jaki był w zasadzie wynik spotkanie – jednak co do zasady, turniej był prowadzony na w miarę dobrym poziomie. Młodzi zawodnicy, im bliżej końcowych rozstrzygnięć, tym bardziej frustrowali się niepomyślnymi decyzjami arbitrów, ale boiskowego chamstwa, symulacji – nie stwierdzono.

Nie zabrakło także pierwszorzędnych ekspertów piłkarskich.

-No popatrz jak mu zagrał…

-No ale jak oni mają lepiej grać? Widzisz co Europa robi, zachodnia. Wszystkich nam podkradają, jak tylko się ktoś wyróżnia. Tutaj zostają tylko przeciętniacy, albo emeryci. Jak ten Brazylijczyk, co ostatnio do Polski przyjechał.

-Jaki Brazylijczyk?

-No ten z Legii. Da Silva. Śmiechu warte to jest, robią sobie z nas śmietnik.

-Który Da Silva?

-No ten, co niby gdzieś tam kiedyś grał, a teraz piłki nie potrafi prosto kopnąć. Przysyłają nam takich dziadów tak jakby to był śmietnik i potem się dziwić, że co roku w pucharach jest tak jak jest.

-Z Legii?

-Ta…

-Eduardo!

-Tak, może Eduardo. Pomyliłem, masz rację.

-To Chorwat jest.

-… ale brazylijski Chorwat?

Oprócz analityków i rodziców – wśród gapiów nie zabrakło przyczajonych skautów. Większość – skryta, incognito. Z niektórymi udało się porozmawiać. Przyglądali się przede wszystkim zawodnikom z Wysp Brytyjskich, choć oko mieli na wszystkie drużyny. Łowca talentów ze Szkocji przyznał, że jednego z napastników Evertonu obserwował już kilkanaście razy. A mówimy przecież o czternastolatku. Kilku z zawodników Zagłębia także wpadło Szkotowi w oko, ale za żadne skarby nie chciał przyznać, o których chodzi. W ogóle raczej podejrzliwie spoglądał na każdego, kto próbował z nim nawiązać kontakt. Rywalizacja wśród poszukiwaczy piłkarskich perełek jest już na tak wczesnym etapie zupełnie zwariowana.

20180513_141645Rzut rożny dla Karpat Lwów. Ukraińcy zaprezentowali twardą, fizyczną piłkę, ale za mało mieli piłkarskiej jakości, żeby włączyć się do gry o najwyższe cele. Przywieźli ze sobą dość rozległy sztab szkoleniowy  – dwóch trenerów nieustannie obserwowało pozostałe drużyny, chyba jako jedyni widzieli dosłownie wszystkie mecze turnieju.

Oprócz samego turnieju, w sobotę odbyła się też w Lubinie Akademia Klasy Ekstra. Gry i zabawy z piłka dla najmłodszych, a potem puchary dla brzdąców za uczestnictwo w grze. Było hałaśliwie, było wesoło, były pierwsze piłkarskie kroki młodych adeptów futbolu. W tym wieku piłka to przede wszystkim zabawa, ale w Akademii Zagłębia starają się przyspieszyć moment, w którym dzieciaki zaczynają uprawiać sport na poważnie, a nie tylko się weń bawić. – Próbujemy teraz czegoś eksperymentalnego – staramy się wprowadzać konkretne elementy techniki już w rocznikach dziecięcych. Uczymy się tego, podróżując po klubach zachodnich, odbywając staże. Oni wygrywają z nami tym, że szybciej zaczynają szkolić i dzięki temu średnio prezentują wyższy poziom. Nasza podstawowa jedenastka może z powodzeniem rywalizować z dużymi akademiami, lecz kiedy dajemy pograć rezerwowym – przegrywamy z kretesem – opowiada Emil Nowakowski.

Zagłębie tytułu na KGHM Cup nie obroniło, ale widać było, że filozofia holenderska, którą inspirują się w Lubinie, przynosi pożądane rezultaty. Nie było paniki z piłką przy nodze, tylko próba gry po ziemi za wszelką cenę. Dwie rzeczy są pewne jak w banku: obecni na całym turnieju skauci opalili się na heban, to raz. Dwa – kilku piłkarzy, między innymi z Lubina, odnotowali w swoich kajecikach. W Zagłębiu zabezpieczają się na taką ewentualność – w kontraktach z młodzikami nie ma mowy o żadnej kwocie odstępnego, a trener pierwszej drużyny ma wpisane w swoją umowę, że w każdym sezonie musi zagwarantować wychowankom określoną liczbę minut na boisku. Inwestycja w młodzież musi się przecież zacząć w końcu spłacać wynikami – tak sportowymi, jak i finansowymi.

Michał Kołkowski

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...