Pogoń świętowała w zeszłym tygodniu siedemdziesięciolecie, lecz gdy atmosfera święta już opadła, postanowiliśmy zadać jej prezesowi, Jarosławowi Mroczkowi, kilka niewygodnych pytań. Czy zatrudnienie topowego polskiego trenera i zwolnienie go po paru miesiącach to droga zabawa? Dlaczego prezes uważa, że trenerzy ponoszą za małą odpowiedzialność kontraktową? Czy łatka klubu zmieniającego trenerów jak rękawiczki jest słuszna? Jak na chłodno w Szczecinie oceniają zamrożenie zawodnikom połowy wypłat? Co z nowym stadionem? Zapraszamy na rozmowę, w której szeroko dyskutujemy o ostatnich latach Pogoni Szczecin.
Postawię na początek tezę – mam wrażenie, że Pogoń to klub, który w ostatnich latach zawsze spisuje się poniżej potencjału.
Zawsze to może nie. Sytuacja, którą mamy w tym sezonie – mam na myśli głównie jesień – jest wyjątkowa. Od czasu, gdy udało nam się przekroczyć rubikon i wejść do Ekstraklasy, zauważamy progres. Do tego sezonu byliśmy w gronie czterech drużyn – Legii Lecha, Lechii – które zawsze wchodziły do pierwszej ósemki od momentu powstania ESA37. To bez wątpienia sukces, choć znam oczywiście opinie kibiców o tym, co się w tej grupie mistrzowskiej działo.
Powiedzmy sobie wprost – było leżakowanie.
Myślę, że jest w tym tylko pół prawdy. Bardzo różnie bywało, ja bym tak ostro tego nie nazwał.
To jak by prezes nazwał? Bo ja wciąż twierdzę, że to leżakowanie.
Taka ocena nasuwa się z perspektywy obserwatora, ale gdy się patrzy od środka – jest inaczej. Spójrzmy na sprawę szerzej. W ubiegłym sezonie mieliśmy trudną sytuację z trenerem Moskalem, który był – najdelikatniej mówiąc – ciężko chory i w tym okresie zwyczajnie nie mógł dobrze funkcjonować. Broń Boże go nie winię, wręcz podziwiam, że mimo wszystko dał radę. Strasznie było przykro słuchać tych wszystkich dywagacji, że niby go wyrzucamy, a „sprawy pozasportowe” są tylko pretekstem. Tak nie było. Moskal przeszedł operację i dziś funkcjonuje znów całkiem normalnie, zresztą wciąż mamy kontakt i dobre relacje. Myślę, że w poprzednim sezonie akurat to było przyczyną takiego stanu rzeczy. Wcześniej za trenera Michniewicza…
Podobno nie miał stylu.
Szanuję trenera Michniewicza, często się widujemy i myślę, że zawsze patrzymy na siebie mimo wszystko z sympatią. Prawda jest jednak brutalna – mieliśmy kontrakt z trenerem, który kończył się w czerwcu i stanęliśmy przed dylematem, czy go przedłużyć, czy nie. Trener Michniewicz ma świetny warsztat, ale i określony styl gry. Oceniliśmy, że takim stylem nie zapełnimy naszych trybun. Nie chcieliśmy drużyny, która będzie grała w ten sposób. Wiedzieliśmy, że ponosimy ryzyko, bo zmiana stylu nie musiała wiązać się z sukcesem, ale chcieliśmy marzyć, że drużyna może nie tylko punktować, ale i sprawiać satysfakcję kibicom fajną piłką. Sprawiać, że na meczu cały czas czuje się adrenalinę, jest się podnieconym, kibicuje się.
Jeszcze wcześniejszy sezon… Kto tam był trenerem? No tak, Wdowczyk.
Tyle trenerów się przewinęło, że prezes już się pogubił.
Nie pogubiłem się, ale to w końcu kilka lat wstecz, w moim wieku muszę już się czasami chwilę zastanowić. Nie chciałbym serwować jednoznacznej oceny. To, co Darek Wdowczyk robił dobrze przez długą część umowy, w końcu się posypało. Między bajki można włożyć – wiem, że wiele osób w to nie uwierzy – że drużyna się ustawia i gra przeciwko trenerowi. Prowadząc ten klub Bogu dzięki siódmy rok nie zauważyłem, by ten problem kiedykolwiek skutkował jakąś wybitnie negatywną postawą na boisku. Już nie chcę mówić, w których sytuacjach było źle, ale nigdy nie miałem wrażenia, że drużyna chce – brzydko mówiąc – wyprowadzić trenera z klubu, choć z boku może czasami tak to wyglądało.
W ten sposób dochodzimy do pierwszego sezonu z systemem ESA37. Wejście do pierwszej ósemki w drugim sezonie w Ekstraklasie to i tak sukces. Jesteśmy klubem, który nie ma kokosów – Klubu Kokosa też nie! – i budujemy go z myślą, by w którymś momencie mógł się już w pełni samofinansować. Mam tu na myśli opieranie budżetu na pieniądzach z dobrego miejsca w Ekstraklasie – nie zaraz z mistrzostwa Polski, chociaż to odwieczne, 70-letnie marzenie kibiców ze Szczecina – ale z solidnego miejsca gwarantującego większe przychody z tytułu praw telewizyjnych. To jednak też nie są takie pieniądze, które postawiłyby od razu klub na nogi. Drugim celem jest takie kształcenie zawodników, które pozwoli nam oferować ich na rynku za takie pieniądze, że budżet się będzie zamykał. Trzecia droga to puchary, ale wszyscy wiemy, że od przyszłego sezonu polskie zespoły mają trudniej i generalnie to najtrudniejsza droga. Najprostsza to oczywiście pozyskiwanie pieniędzy z transferów. Od wielu polskich klubów można się już na tym polu wiele nauczyć – nie myślę tylko o Legii, choćby Jagiellonia czy Zagłębie są dobrymi przykładami. My dopiero do tego dojrzewamy. Jako właściciele… Wie pan, wraz z trzema wspólnikami zarabialiśmy kiedyś dobre pieniądze w segmencie, który najpierw uwalił jeden rząd, a potem poprawił jeszcze drugi. Dużo zarabialiśmy i przeznaczyliśmy to w dużej części na klub, co pozwoliło nam wprowadzić go do Ekstraklasy, pozatykać dziury w finansowaniu i zacząć myśleć o tym, że doprowadzimy do stanu, gdy będziemy się samofinansować. Patrząc na stan bieżący to powoli wychodzimy na prostą. Chodzi o to, by nie mieć ujemnych kapitałów, czyli niespłaconych pożyczek od akcjonariuszy. Z punktu widzenia instytucji finansowych powoduje to, że taki podmiot jest – brutalnie mówiąc – niewiarygodny, co oczywiście nie jest prawdą, bo pożyczki od akcjonariuszy, czyli między innymi ode mnie, maja tę zaletę, że mogę powiedzieć swojej żonie:
– Nigdy nie dostaniesz tych pieniędzy, taką mamy fanaberię i tyle!
Nie bez kozery tak mówię, bo żona jest fanatykiem piłki, przybiega na mecze i strasznie kibicuje.
To tym bardziej nie będzie problemu.
No właśnie. Jak już pan opublikuje ten wywiad, to nie dam go jej przeczytać!
Wracając do pańskiej tezy – są momenty, w których drużyna zaczyna fajnie grać i potem się to sypie. Też to widzimy, stad nasze ciągłe poszukiwania. Wydarzenia z jesieni i wiosny pokazują, że być może złych elementów trzeba szukać gdzie indziej. Skład jest praktycznie bez zmian, korekty niewielkie, a drużyna wygląda na wiosnę kompletnie inaczej. Została tchnięta jakimś pozytywnym duchem, walczy, a co najważniejsze – bo nawet nie to, że awansowała na miejsce poza czerwoną kreską – przyjemnie się na nią patrzy. Gdy jadę spotkać się z prezesami innych klubów, każdy klepie po ramieniu i mówi „nie martw się, wy nie spadniecie”. Cieszą się wręcz, że już nie będą z nami grać. To jest być może ten produkt, na który pracowaliśmy. Może trzeba było nam pięć lat karencji i błędów, które popełniliśmy na każdym polu, by do tego dojść do tego momentu i tej świadomości.
Kibice są zadowoleni z trenera i pewnie będą chcieli, by był z nami jak najdłużej. My też na dzisiaj tak byśmy chcieli, ale piłka jest okrutna i często pokazuje, że scenariusze się zmieniają. Nie oceniam broń Boże, ale patrzę jak kibicami Lecha targają uczucia – raz wydaje się, że trener żegna się z pracą, a raz mówią, że odmienił drużynę. Ale niezręcznie i niegrzecznie byłoby się o tym wypowiadać, więc na tym poprzestanę.
Będąc na ostatnim miejscu w tabeli docenił pan jakiegoś trenera? Pomyślał pan sobie: szukaliśmy nie wiadomo czego, a przecież z tym czy z tym w sumie nie było tak źle?
Tak chyba nie myślałem. Zawsze są pozytywne elementy współpracy, ale niestety pamięta się o tym, dlaczego się rozstało, choć muszę podkreślić, że nigdy nie rozstaliśmy się z żadnym z trenerów, bo ktoś się na kogoś obraził albo podłożył tzw. „świnię” – powód był zawsze merytoryczny. Może jakaś ocena była zła, ale do analiz nie wracałem. Jesienią tego roku było fatalnie, w klubie bardzo żyliśmy tą sytuacją. Wy też, bo zaczęły pojawiać się u was prześmiewcze artykuły o naszych decyzjach – może rzeczywiście emocjonalnych – jak wstrzymanie płac. Wszyscy śmiali się, że przecież i tak będą musieli im zapłacić. To prawda. Przecież nie byliśmy głupi – decydując się na taki ruch wiedzieliśmy, że będziemy musieli zapłacić. Nie robiliśmy tego też pod publiczkę. W każdej decyzji tkwiła próba wywarcia nacisku na zawodnikach. Liczyliśmy, że coś poruszy tę drużynę.
To było trochę jak wyjście na ulicę z pistolecikiem na wodę. Można machać i straszyć, ale jak przyjdzie co do czego to i tak wiadomo, że nie będzie z czego strzelać.
Zgadza się, tylko że po drugiej stronie nie byli ludzie, którzy stali z założonymi rękami i pytali prześmiewczo „a co ty mi możesz niby zrobić?”. Oni psychicznie też byli zniszczeni sytuacją. Nikt nie wiedział, jak wyjść z kryzysu. Piłkarze, trener, my…
Żałuje pan decyzji o obcięciu płac? Pijarowo zagrało to bardzo na waszą niekorzyść.
Oczywiście, że żałuję. Gdybyśmy wygrali następny mecz, zapewne byśmy o tym nie rozmawiali, bo nikt by się z nas już nie nabijał. Najłatwiej kopie się leżącego. Próbowaliśmy i to był głupi sposób, zgadzam się. Proszę pamiętać o jednej rzeczy – Pogoń ma opinię klubu, który ciągle zwalnia trenerów. Co brałem do ręki gazetę, to były wyliczenia, ile to u nas pracują trenerzy. Już pomijam fakt, że dziennikarze nie zwracają uwagi na to, że jednemu trenerowi skończył się kontrakt, a drugi zachorował. Dla was nie było to istotne – zmiana to zmiana. Pogoń była już z tymi zmianami trenerów wręcz kojarzona. Jesienią poprzedniego roku, mając świadomość takich a nie innych ocen naszych decyzji zapraszamy do współpracy Macieja Skorżę. Do Pogoni trafia – zdaniem bardzo wielu – najlepszy polski trener. W mieście wszyscy byli zachwyceni, myśleli “teraz to dopiero będzie sukces!”. I co… po trzech miesiącach ten trener ma straicć pracę? Zwolnienie traktowaliśmy jako ostatnią decyzję, jaką można podjąć. Ostateczność. Staraliśmy się znaleźć jakiekolwiek inne działania, które mogły zmienić sytuację. Było ich wiele, ale o wielu nikt nawet nie wie i nie będę o nich mówił, bo to już nie ma sensu. No nie udało się.
To były dla nas bardzo trudne dni. Trzeba było dużo odwagi, by podjąć decyzję o zwolnieniu Macieja Skorży. Mieliśmy też świadomość, że jemu może teraz nie być łatwo na polskim rynku. Zwolnienie z ostatniej drużyny ligi… Na tej karuzeli mógł trzymać się tylko jedną ręką i ciągnąć nogami po ziemi.
Sytuacja była jednak dramatyczna. Jeździłem jako członek Rady Nadzorczej Ekstraklasy S.A. na spotkania i ci sami prezesi mówili wtedy „nie martw się, jeszcze nie koniec”. Ale ja w ich oczach widziałem, że nikt już w to nie wierzył. Pogoń była skazana na porażkę już w grudniu. Wszyscy myśleli, że wyjście z takiego dołka już jest niemożliwe. W gazecie przeczytałem, że w ostatnich 14 sezonach tylko raz zdarzyło się, by ktoś się podniósł z takiej sytuacji. A myśmy mieli głęboką wiarę, że damy radę! Nawet wtedy, gdy stanęliśmy przed decyzją ostatecznej rozmowy. Policzyliśmy, ile średnio na mecz punktów należy zdobyć by zafunkcjonować i podjęliśmy decyzję o zwolnieniu trenera Skorży.
Swoją drogą ta cała historia pokazuje, jaka przewrotna jest piłka. Pogoń bierze najbardziej topowego trenera i okazuje się on największym niewypałem w lidze. Korona z kolei sięga po trenerskiego wyrzutka i ten staje się gwiazdą.
Za to kochamy piłkę, tak? Gdyby to było takie proste, że zrobimy ranking i już przed sezonem wiemy, kto wygra, byłoby nudno. W polskiej lidze aż do przesady jest to nieprzewidywalne, bo jakaś przewidywalność też powinna być. Czasami jednak tej nieprzewidywalności jest zbyt dużo i niektóre przemiany zespołów, które super grają jesienią i fatalnie wiosną lub na odwrót, są zadziwiające.
Zatrudnienie topowego trenera i zwolnienie go po kilku miesiącach to droga zabawa?
Nie powiem oczywiście o konkretach, ale w historii Pogoni to nie najdroższa zabawa. To pewna wada piłki nożnej. Powiem teraz coś, co nie będzie popularne, zwłaszcza wśród zwalnianych trenerów. Prawie zawsze, gdy rozmawiam z trenerem o kontrakcie, nie ma chęci do dyskusji na temat tego, co się stanie, jak drużyna będzie słabo grała. Chyba raz czy dwa udało nam się zawrzeć umowę, która z góry definiowała, co się stanie w takiej sytuacji. Czyli że od razu mieliśmy dogadane warunki rozstania w momencie, gdy założenia kontraktowe pozwolą się rozstać. Wydaje mi się, że to zdrowe podejście. Najlepiej byłoby by obok premii za sukces umieszczać zapisy o sposobie rozwiązywania kontraktu, kiedy drużyna dołuje. Moim zdaniem w takich sytuacjach szkoleniowiec także powinien ponieść część odpowiedzialności kontraktowej. A najczęściej słyszę, że „to trzeba było nie podpisywać, skoro papier jest podpisany – płaćcie!”. Chętnie związałbym się z każdym trenerem na pięć lat, ale gdy pomyślę sobie, że coś poważnego, negatywnego się zdarzy, a on mi powie „za pięć lat to mi nie oddawaj rekompensaty, ale za trzy to już musisz”, to wolę mieć umowę na dwa lata i w razie zwolnienia dyskutować o wypłacie pięciu-sześciu pensji. To złe podejście trenerów, chociaż chyba nienaprawialne. Nie wiem, co można z tym zrobić.
Z drugiej strony trenerzy – za Jose Mourinho – lubią powtarzać, że można ich rozliczać dopiero po dwóch latach pracy z drużyną.
Chętnie tak bym zrobił, ale niestety nie wtedy, kiedy drużynie grozi spadek. Jakiego rodzaju gwarancję da mi trener, że kiedy spuści nas do pierwszej ligi to wprowadzi po roku do Ekstraklasy? Taki wypadek chyba nie miał miejsca, a zwłaszcza w polskiej lidze, że trener spadł i awansował?
Stokowiec?
No tak, to jest jeden. Wyjątek niestanowiący reguły. Czy da się to ująć kontraktowo? To strasznie trudny problem.
Jak wyglądałby pański idealny kontrakt z trenerem?
Dla mnie może być bardzo długi, byle z góry definiował okoliczności, w których możemy się rozstać. I wtedy po prostu zapłaciłbym trenerowi tyle, na ile się dogadaliśmy i cześć. Dlaczego ja mam płacić odszkodowanie, kiedy trener – choćby w jakiejś części – odpowiada za fatalną postawę drużyny? Tylko dlatego, że ułożyłeś sobie życie ze mną na pięć lat? Tak nie powinno być. Czuję, że będzie jazda po takiej wypowiedzi.
Zwłaszcza wśród trenerów.
Nikt tak jednak nie zrobi w żadnym klubie, bo to jest trudne. To nie tylko nasza przywara, wszędzie tak jest. Po to się rozmawia z trenerem, wyławia go z karuzeli, bo liczy się, że akurat z tym będzie już dobrze. Zawsze jest wiara, optymizm. Niektórzy przychodzą świetnie przygotowani na rozmowę z rozpracowaną już drużyną i mówią, co zrobią w pierwszych tygodniach. Od razu zaczynają to robić i wszyscy w klubie są zadowoleni, bo faktycznie widać zmianę. A potem zaczyna się dziać coś niedobrego i magia pryska. Wtedy odpowiedzialny finansowo jest już tylko klub.
Gdy się poważnie podchodzi do rzeczy, tworzy się pewne rezerwy budżetowe, zakłada się różne historie, które mogą się wydarzyć. Zwolnienie jest zawsze złe, nikt nie świętuje, ale nie wywraca klubu do góry nogami. Czasami trudniej jest z zawodnikami. Zdarzają się zawodnicy, którzy szybko pokazują niestety, że nie pasują do drużyny. Może byliby fajni gdzie indziej, ale mają cechy, które do nas nie przystają. To tragedia. Taki piłkarz mówi: “nie dajecie mi szansy się zweryfikować!”. W takich sytuacjach finanse czasami bardzo bolą, rzeczywiście. Rozumiem też zawodnika czy trenera – gdy jest tak jak mówię, też chciałbym mieć maksymalne zabezpieczenie finansowe. Nie jest przyjemnie wylecieć z klubu i żyć, gdy wszyscy wkoło się doszukują: a dlaczego go zwolnili? Za słaby?
Dlaczego ze Skorżą było jak było?
Proszę iść do Macieja Skorży.
Prezes zwalniał, więc podejrzewam, że jakąś wiedzę w temacie ma.
Siadłem z trenerem Skorżą, później z drużyną, wymieniliśmy się informacjami i niech tak zostanie. Obiecaliśmy sobie, że publicznie nie będziemy o tym rozmawiać. Chcę być fair.
Ściągnięcie takiego szkoleniowca jak Runjaic jest prostą sprawą? Było nie było, to nie Lettieri, którego już nikt by w Niemczech nie zatrudnił, a dość renomowany trener na tamtejszym rynku. W CV miał przecież ostatnio walczące o Bundesligę Kaiserslautern.
Oczywiście, że jest trudno. Mnie najbardziej zaskoczył pierwszy kontakt z trenerem. Gdy zadzwoniliśmy do niego, opowiedziałem o tym, gdzie leży problem, dlaczego chcielibyśmy spróbować pomarzyć o trenerze – może nie pomarzyć, bardziej porozmawiać o możliwości zatrudnienia – no i jakie pieniądze można tu dostać. Trener odparł dość zaskakująco:
– Nie rozmawiajmy o tym. To nie jest temat. Jestem ciekaw projektu, spotkajmy się w Berlinie, przyjedziecie, ja przylecę, pogadamy 2-3 godziny, niekoniecznie o piłce. Musimy zobaczyć, czy jest między nami chemia, która pozwoli razem pracować. Reszta to sprawy techniczne.
I dokładnie tak było. Siedzieliśmy w czwórkę i ze trzy godziny rozmawialiśmy w restauracji koło lotniska. Muszę powiedzieć, że wyjeżdżałem będąc przekonanym, że mamy trenera. Ryzyko było olbrzymie – trener z zagranicy, rozbity zespół, dla trenera pierwszy raz poza Niemcami. Słyszeliśmy jednocześnie wiele pozytywnych opinii o trenerze – głównie o jego umiejętności docierania do ludzi, budowania atmosfery. Uczciwie mówię dziś, że nie spodziewałem się, że jest w tym aspekcie aż tak dobry. Nie chcę popadać w zachwyty, ale trener mi imponuje. Obserwuje jego narzędzia i poziom rozmowy, widziałem w Turcji jak wyglądają odprawy i sam się wiele uczę. Choćby tego, jak można skrytykować człowieka, mówiąc mu, że robi coś źle, a jednocześnie go chwaląc tak, by nie czuł wstydu przed resztą grupy. Wielu miałem trenerów, którzy potrafili spuścić gromy na jakiegoś piłkarza i ten chciał tylko zapaść się pod ziemię. Kosta ma talent – tak to chyba trzeba nazwać – że pokazując mankamenty potrafi powiedzieć „wiem, że to potrafisz, spokojnie, bo to zrobiłeś dobrze i to”. Niesamowita umiejętność. To, że drużyna się podniosła, to jego sukces. Chłopaków oczywiście też – jeden z bardziej doświadczonych zawodników powiedział mi, że nigdy nie miał takich odpraw. Pytanie, jak to zatrzymać, by to nie stało się rutyną, bo różne są charaktery.
Nie udało się ściągnąć zimą na stałe bramkostrzelnego napastnika, ale to chyba sukces transferowy Pogoni.
Dlaczego?
Piję do pańskiej wypowiedzi sprzed kilku miesięcy. Na pytanie o brak skutecznego napastnika odpowiedział pan dość zaskakująco: „Ale są też pozytywy tej sytuacji. Proszę sobie wyobrazić, że mamy farta i za niewielkie pieniądze sprowadzamy skutecznego napastnika. Mamy kilka punktów więcej, ale zamykamy drogę młodym zawodnikom, którzy mocno depczą po piętach starszym i zaraz trafią do pierwszego zespołu. Nie chcę wymieniać nazwisk, jednak ci chłopcy mają po 16-17 lat i niedługo dostaną szanse. Naszym celem jest, by w seniorach grało jak najwięcej naszych wychowanków, a trener Maciej Skorża wspiera nas w tym pomyśle”.
Wyszła moja niezręczność i braki w dyplomacji. Mówiłem to w momencie, w którym drużyna była w innym miejscu, sezon się zaczynał. Po odejściu Macieja Skorży mocno walczyliśmy o napastnika z zagranicy, bo rzeczywiście źle wyglądaliśmy z przodu. Jednak nigdy tak nie jest, że do ostatniej drużyny zawodnicy stoją za drzwiami w rządku i chcą przyjść. Ciężko było znaleźć odpowiednią opcję. Nie mieliśmy żadnego żądania ze strony Kosty, a prośbę, byśmy się zabezpieczyli – on nie znał jeszcze wtedy dobrze drużyny. A myśmy nie panikowali, ale myśleliśmy: co to będzie, jak nie będzie miał kto do nas przyjść? Rozmowy z Duncanem rozpoczęły się bardzo wcześnie, potem była duża przerwa i mieliśmy przeróżne oferty, nawet z bardzo egzotycznych krajów, ale nie dochodziło do finalizacji, nie zawsze z powodów finansowych. A Duncan miał jednoznaczne wymagania. Natomiast mnie się spodobało to, jak przyjechał jego menedżer, który powiedział przy trenerze:
– Proszę pamiętać, że Duncan to zawodnik, który na pewno nie będzie grał z kontry, w życiu nie zobaczycie go w takiej sytuacji. Natomiast gdy będą grane do niego piłki w pole karne – na pewno da radę.
To się sprawdza. Mało miał okazji, Kosta jest ostrożny z wprowadzaniem, ale Duncan ma przyzwoity charakter. Cieszę się, gdy mam inteligentnego piłkarza, a on do takiej grupy należy. W jednym meczu dwa punkty nam zrobił. Myślę, że Zwolakowi, który niesamowicie pozytywnie po jesieni się zmienił, czegoś dzisiaj trochę brakuje w polu karnym. Mamy teraz dwa różne typy napastników i trener ma wybór – to był cel, który zrealizowaliśmy. A to, co mówiłem? Ubezpieczenie na wypadek, gdyby nikt nie chciał podpisać. Przecież my dogadaliśmy go dopiero tuż przed pierwszym meczem, choć chcieliśmy tego zawodnika już przed obozem w Turcji. Nieszczęście polegało na tym, że negocjacje trwały i przyszedł po obozie przygotowawczym. Niby brał udział w takim obozie u siebie, ale ten z nami stracił.
Wydawało się, że po eksperymencie z Ciftcim, Pogoń nie będzie zainteresowana drogimi obcokrajowcami. A jednak.
Ale Duncan grał w piłkę! Wiem, że Ciftciego będą nam wypominać do śmierci, ale nie bez kozery trafił do tak renomowanej drużyny jak Celtic. Mamy przecież w Szkocji sporo przyjaciół czy piłkarzy, którzy tam grali – wydzwanialiśmy ich i każdy wypowiadał się o Ciftcim pozytywnie. Troszeczkę mu jednak zaszumiało w głowie. Myślał, że wejdzie na boisko, dwa razy się obróci i wszyscy będą jak tyczki, bo jest wyceniany zdecydowanie wyżej niż reszta. Raz i dwa mu nie wyszło i… przestraszył się. Strasznie emocjonalny zawodnik. Psychicznie zupełnie się pogubił. Moskal chciał mieć faceta, który mu pomoże, a on w ogóle nie pomagał – chciał brylować dryblingiem, lecz był bardzo wolny. Nagle się okazało, że nie jest gwiazdą. Trybuny gwizdały, a on chyba nigdy nie był w takiej sytuacji. A odium zła na kogo spadło? Na nas, którzy to wypożyczenie wymyślili. Na szczęście mogę powiedzieć, że finansowo było to majstersztykiem – kosztował nas bardzo niewiele i gdyby wypalił, byłbym najszczęśliwszy, bo za małe pieniądze pozyskałbym dobrego chłopaka.
Mówi pan o tym jako niewypale, a jednak wypowiedź dyrektora sportowego Macieja Stolarczyka sugeruje, że to pewien sukces: „Ciftci po części spełnił swoją rolę. Piłkarze w szatni zobaczyli, że nie są gorsi od zawodnika wartego tyle pieniędzy”.
Powiedział to samo, co ja! Niewypał, a tylko koledzy się na nim podbudowali.
To takie szukanie usprawiedliwienia.
Dla siebie? Że Maciek sam się usprawiedliwiał?
Na siłę szukał pozytywu w czymś, w czym niczego pozytywnego nie było.
Nie szukamy pozytywów. Ciftci to zła decyzja i zły transfer. Ale zawsze zależy mi w takiej sytuacji, by powiedzieć dla przeciwwagi, kto był dobrym transferem, wymyślony przez naszym skautów. Takim przykładem jest Delew, który miał trzy próby zagraniczne i wszystkie nieudane. Ma bardzo specyficzny charakter. Gdy podpisywał tu kontrakt, pomyślałem sobie: „Jezu, co to będzie. Przecież on nawet w oczy nam nie spojrzał”. Do tego nie mówił w żadnym innym języku niż bułgarski. Jego agent zapewniał „dacie sobie radę!”, a ja wiedziałem, że on ani be, ani me. Powiedziałem mu, że od jutra uczy się polskiego. Gdy zaczął rozumieć pierwsze słowa, zaczął żyć. Do tej pory był przekonany, że przyszedł po kasę większą niż w Bułgarii, ale sportowo i życiowo to stracona sprawa. A tu nagle zaczęli go ludzie kochać, prawie wręcz nosić na rękach i już stał się zupełnie innym człowiekiem. A gdy jeszcze stał się bohaterem Bułgarii strzelając dwa gole Holendrom – to już w ogóle. Transfer Drygasa też jest naszym sukcesem, jego wielka praca pozwala drużynie odnosić sukces. Rapa, Nunes, Fojut, Piotrowski, Dwali, na którego trybuny krzyczały po 2-3 błędach. Nie ma bezbłędnych piłkarzy, a wiosną Dwali kilka razy łapał się do jedenastek kolejki. Ludzie zapominają, że ten chłopak ma dopiero ma 22 lata.
Ale czasami po drodze zdarzają się tacy jak Ciftci. I będą zdarzali się nadal – to nie tak, że Ciftci nauczył nas na tyle, że już nigdy nie popełnimy błędu. Popełnimy. Lepsi od nas popełniają.
Co się stało z Adamem Gyurcso? Wydawało się, że Pogoń zarobi na nim fajne pieniądze, w pewnym momencie był wręcz gwiazdą ligi.
Tak się wydawało. Cały czas zresztą mam nadzieję, nawet od momentu, w którym wypożyczyliśmy go jesienią do Hajduka. Adam psychicznie już sam chyba nie wierzył w to, że może grać tu dobrze. Gdy Nikolić grał jeszcze w Legii – bardzo się przyjaźnili – wisieli non stop na telefonach i pewnie snuli wspólne plany o Ameryce, wtedy jeszcze Gyurcso dobrze wyglądał. Potem został sam. Na naszym stadionie jeszcze jakoś to wyglądało, ale na wyjazdach fatalnie. Nie chciał przekonać się do tego, że jego rolą też jest praca w defensywie, unikał kontaktu fizycznego. Zawodnik czuje, że publiczność czy sztab nie wierzą w niego i zaczyna się równia pochyła. Oddanie go to najlepsza decyzja. Zaczyna odżywać, strzela bramki, mam nadzieję, że albo wróci do nas odmieniony albo nasza współpraca skończy się transferem.
Wiadomo, że były już oferty za Jakuba Piotrowskiego, ale w jaką sumę celujecie?
W jak najwyższą. Nie powiem tego, choć oczywiście swoje przemyślenia mam. Przyjeżdżają go oglądać kluby i gdy będzie grał na tym samym poziomie do końca – cena będzie jeszcze wyższa. Przy takim wieku i umiejętnościach, powoli zaczyna być gotowy, by pójść na zachód. Szokujące jest to, że on nigdy nie ma dość.
– Nie jesteś zmęczony? Nie chcesz wolnego? – pyta go trener.
– Nie, w życiu.
Bardzo wydolny chłopak. Zobaczymy, oby mu się – tfu, tfu – nic nie stało. Na takich młodych chcemy stawiać. Wystąpiliśmy kiedyś zresztą z propozycją do PZPN-u, by zmienić Pro Junior System na inną opcję, która będzie promowała polskich zawodników. Z czegoś ta reprezentacja musi czerpać. Przygotowaliśmy system, który zakładałby specjalną pulę pieniędzy dla klubów, które chcą szkolić i działać z akademiami. 10-12 milionów na sezon – może trochę więcej, zależy od wartości praw telewizyjnych. System jest prosty – liczą się minuty występu polskich zawodników do określonego wieku. Nie szukalibyśmy wtedy za granicą, a prosili trenera, by korzystał z naszych zasobów. Wtedy będziemy ściągać 14-15 latków i będziemy uczyć ich piłki tutaj. Stworzyliśmy cały algorytm, jak wyliczyć punkty np. w przypadku, gdy w meczu Pogoni będzie 8 Polaków i 3 obcokrajowców w określonym wieku. Chcę przedstawić tę koncepcję Radzie Nadzorczej i Zbigniewowi Bońkowi. Rozumiemy, że Legia czy Lech nigdy nie będą stawiały tylko na swoich wychowanków – po pierwsze dlatego, że ich stać by ściągać lepszych, po drugie mają inne cele. Dla nich najgorsze jest to ograniczenie związane z obcokrajowcami, którego kompletnie nie rozumiem i nie wiem, dlaczego prezes Zbigniew Boniek jest jego wielkim zwolennikiem. Nie wiem, skąd to zacięcie. Dla mnie nie ma różnicy, czy ktoś jest Meksykaninem czy Węgrem, różni ich tylko paszport. Brazylijczyk ma być premiowany tylko dlatego, że w łatwy sposób dostanie w Portugalii paszport jako obywatel UE? Bezwzględnie powinno to być zniesione.
Obecnie na różnych poziomach wiekowych mamy osiemnastu reprezentantów Polski. W CLJ dwa razy z rzędu zostaliśmy wicemistrzami. To pokazuje nam, że praca z młodzieżą wygląda dobrze. Mamy swój system, Pogoń Future, który zakłada dodatkowe szkolenie najlepszych z drużyn juniorskich poprzez zapewnianie im osobnych treningów. Do szkolenia przykładamy niesamowitą wagę. Gdy przychodziłem do klubu, mieliśmy znacznie mniej zespołów młodzieżowych, a dziś w dwóch akademiach gra około tysiąc dzieciaków. Ktoś mówi: robią klub, bo chcą kasę. Albo: „naciągnął miasto, żeby wybudowało stadion i zrobi teraz z tego interes”. Już naprawdę nie chce mi się tego tłumaczyć. Po pierwsze w statucie spółki mamy napisane, że gdy wykażemy zysk, musi być on przeznaczony na rzecz klubu. W tej spółce akcyjnej nie ma takiego pojęcia jak dywidenda. Rozumiem klub jako pewnego rodzaju misję. Gdy popołudniami przyjeżdżają dziesiątki samochodów rodziców z dzieciakami i na boiskach są tłumy, to wiem, że nie siedzą z komputerem czy telefonem, a uczą się walczyć, wygrywać, przegrywać, mieć przyjaciół, kochać. Inaczej wpadną w wirtualny świat. Szczęście widzę tu za oknem. Myślę, że nie ma takich pieniędzy, których nie warto na takie coś przeznaczać. Dla nas dla celem jest oczywiście pierwszy zespół, ale i mocno rozbudowane struktury. Udało się przekonać Prezydenta Szczecina do budowy Centrum Szkolenia Dzieci i Młodzieży z boiskami, z normalnymi szatniami. Nie może być tak, że dzieci przebierają się w krzakach albo idą do toi-toia.
A propos stadionu – patrzę na polskie kluby i zastanawiam się, czy nie wpadają w manię chęci posiadania stadionu dla zasady, bo wszyscy mają. Przecież ten obiekt Pogoni aż taki zły nie jest.
Jesteśmy jednak w XXI wieku i kibicom wygodny stadion się zwyczajnie należy. Gdy leje na głowę deszcz, to mi jest ich po prostu żal. Zwłaszcza, że ja siedzę sobie w loży vipowskiej pod daszkiem. Patrzę, jak mokną i zastanawiam się: dlaczego? Jako dziecko przychodziłem na stadion, na którym były jeszcze ławki i było OK. Ale czasy się zmieniły i ten paranoiczny dach wyglądający dość śmiesznie – to naprawdę nie jest OK. Szanujemy ludzi i musimy to zrobić. Chcemy by mogli przyjść na mecz wcześniej. Nowa trybuna będzie funkcjonalna – znajdzie się na niej duża restauracja, z której widać będzie stadion i cały Szczecin. Obiekt nie będzie wielki – na 20-kilka tysięcy ludzi – ale będą oni pod dachem. Nie stać nas na to, by zamontować rury z ciepłym powietrzem pod siedzeniami, chociaż wydaje się, że powinniśmy iść w tym kierunku już teraz, bo kiedyś to będzie standardem. Jeśli chcemy mieć ligę grającą w takich terminach, musimy stworzyć odpowiednie warunki, bo my nie gramy dla siebie. Gdy widzę mecze Cracovii przy pustych trybunach, wygląda to tak żałośnie, że się patrzeć nie chce. Po co mi mecze jak nie będą przychodzić na to ludzie?
Ktoś może powiedzieć: tyle pieniędzy na wielki stadion, a tu frekwencja na poziomie 3500 tysiąca. Na co to komu?
Gdy będzie nowy stadion, frekwencja wynosić będzie minimalnie 10-11 tys. Na dobrych meczach na pewno zbierze się cały stadion.
Na pierwszych meczach może tak będzie, ale zaraz skończy się efekt wow…
Oczywiście, wszystko będzie uzależnione od poziomu sportowego. Gdy będziemy na dole tabeli, frekwencja spadnie – może nie do 3500, ale spadnie. Gdy będziemy walczyć o jakieś cele – będzie wysoka. Chcemy ten stadion inaczej urządzić. On ma żyć. To nie ma być obiekt otwierany raz na dwa tygodnie. Chcemy by tam powstało muzeum w nowoczesnym stylu, które mogłyby odwiedzić wycieczki. Kibice chcą postawić Florianowi Krygierowi pomnik z prawdziwego zdarzenia. To ma być też miejsce, gdzie dzieci zgromadzą się by pojeździć na rolkach. Zajdą do fanshopu – OK. Nie zajdą – nic się nie stanie.
Jeszcze a propos młodych – mówiło się, że rozpoczniecie współpracę z większym partnerem, pojawiały się tematy Lyonu i Espanyolu. Dlaczego ostatecznie nie wyszło?
Powiem wprost – to były bardzo ciekawe wizyty, szczególnie Olimpique mi zaimponował i do pewnego etapu rozmowy miały charakter obiecujący. Gdy jednak dochodziło do kwestii konkretnych wymian czy szkoleń trenerów okazywało się, że życzą sobie za to ogromne pieniądze. Nie było dyskusji, by ograniczać cenę – albo bierzecie wszystko, albo nic. Nas po prostu na to nie stać. Do tego chcieli byśmy oddawali im regularnie naszych najlepszych graczy.
To bez sensu układ.
No bez sensu, dlatego odpuściliśmy oba tematy. Próbujemy ciągle. Ostatnio mamy niezłą współpracę z Red Bullem i może coś się rozwinie. Rozmawiamy też z inną bardzo dużą niemiecką akademią. Każdy ma swoje kontakty i próbujemy je wykorzystywać. Nasi trenerzy zespołów młodzieżowych regularnie jeżdżą na staże do zagranicznych, dobrych klubów.
Jak się prezes odnosi do sposobów motywacyjnych, do jakich uciekają się kibice? Przed jesiennym meczem z Legią widziałem takie hasło motywacyjne: „Macie wygrać tak jak chcemy, bo was kurwa rozjebiemy!!!”. Co prezes myśli o podobnych słowach? Ja jestem poruszony, aż chce się gryźć trawę na boisku.
Pewnie znowu będzie to źle odebrane, ale takie hasła mnie nie rajcują, nie tędy droga. Ja kompletnie inaczej rozumiem kibicowanie. Moim zdaniem kibic to ten, który będzie wspierał, a nie próbował zgnoić. Dzikie podejście. Na tej samej zasadzie nie rozumiem jakichkolwiek demonstracji politycznych na stadionach. Czy będzie chwalony PiS, PO, Nowoczesna, Kukiz 15, SLD, PZPR czy Unia – irytuje mnie to tak samo. Stadion dla piłki a nie polityki. Kiedyś tego nie było. Na tym stadionie pamiętam jedną demonstrację w 76 roku, gdy została przyjęta konstytucja, w której partia obiecała wiernopoddańcze relacje z ZSRR. Wstydzę się do dziś, że byłem wtedy w tym mieście, w którym znalazło się tylu gotowych przyjść na stadion. W 80 roku sam zresztą strajkowałem by nasz kraj był inny. Nie rozumiem jednak, dlaczego dziś polityka ma mieć takie znaczenie na stadionie. Każdy ma prawo mieć własne poglądy na każdą sprawę, każdy może je demonstrować, być w partii w jakiej chce, ale nie musi tego robić na stadionie.
Puentując – ten sezon to wypadek przy pracy?
Przypominam, że jeszcze się nie skończył, jeszcze się nie utrzymaliśmy. Tyle lat w Ekstraklasie pokazało mi, że nie można za wcześnie popadać w hurraoptymizm. Trochę jak w skokach narciarskich – teraz najważniejszy ten najbliższy mecz, a potem zobaczymy, gdzie się na koniec znajdziemy. Oczywiście, że zaczynamy rozmawiać o tym, jaki będzie przyszły sezon, kogo zmienić, kogo dokooptować. Natomiast jeszcze się nie skończyło zagrożenie, jeszcze nie siedzimy na laurach. To był bardzo trudny czas dla nas i wiele rzeczy było niepotrzebnych. To dla nas nauka – tego, co źle zrobiliśmy już nie powtórzymy, a te dobre rzeczy będziemy pogłębiać.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK