Reklama

Radosław Cierzniak: Staję dzisiaj przed lustrem i wiem, że zachowałem się fair

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2016, 18:07 • 8 min czytania 0 komentarzy

Idzie nowe, lepsze w naszym futbolu? Sprawa Radosława Cierzniaka być może pozwoli polskim piłkarzom uwierzyć, że jednak nie muszą godzić się na ubieranie choinek czy ganianie po trzeciej lidze. Czy Cierzniak w ogóle wierzył w to, że uda mu się wygrać sprawę? Co by się mogło stać, gdyby Wisłę trenował ktoś bardziej uległy niż Tadeusz Pawłowski? Czy to prawda, że Cierzniak – zgodnie z tym, co mu zarzucano – grał na dwa fronty? Oddajmy głos jemu samemu. 

Radosław Cierzniak: Staję dzisiaj przed lustrem i wiem, że zachowałem się fair

Jak idą przygotowania przed meczem z Piastem? Pewnie czytał pan oświadczenia Wisły, która nadal utrzymuje, że jest pan jej zawodnikiem.

Dla mnie to śmieszna sytuacja. Nawet dziś dostałem z PZPN-u oficjalną adnotację na piśmie, że mój kontrakt z Wisłą Kraków został rozwiązany z winy klubu. Jest tam adnotacja, że to rygor natychmiastowej wykonalności. A w świetle prawa oznacza to, że byłem wolnym zawodnikiem już po wyjściu z siedziby PZPN.

Umiał pan powstrzymać śmiech czytając te oświadczenia? Przecież to akt desperacji.

Wiadomo, że teraz będą robić wszystko, żeby zwalić winę na mnie. Ale mnie to już nie dotyczy. Nie chcę już pluć na Wisłę, mimo wszystko uważam ją za świetny klub i cieszę się, że mogłem tam być. Nie chcę już dokładać kolejnych ciosów. Dla mnie najważniejsze jest to, że jestem wolnym piłkarzem, że od poniedziałku – mam nadzieję – będę miał możliwość trenowania z Legią Warszawa.

Reklama

Ma sobie pan coś do zarzucenia w tej sprawie? Największy zarzut kibiców Wisły – to, że był pan nielojalny wobec klubu. Miał pan ciągle zwodzić Wisłę, trzymać ją przy nadziei, a tak naprawdę miał pan już podpisany kontrakt z Legią.

Cieszę się, że w końcu mogę to zdementować, wcześniej mógłbym zostać ukarany, jeśli wypowiedziałbym się na ten temat. Przede wszystkim – nigdy nikomu nie obiecywałem, że jeśli odejdę z Wisły, to tylko do klubu zagranicznego, a takie informacje pojawiały się w prasie. Bzdura. Wróciliśmy z żoną ze Szkocji, osiedliliśmy się w Polsce, nie chcieliśmy w ogóle wyjeżdżać już z Polski, naprawdę. Córka jest jeszcze mała, pewne rzeczy łatwiej ogarnąć tu, w kraju.

Druga sprawa, o której mój menedżer Tomek Magdziarz już powiedział – rozmowy z Wisłą zostały zakończone na początku grudnia. Jeszcze przed obozem wiceprezes Kapka zapytał mnie, czy jest szansa, żebyśmy wrócili do rozmów. Po raz kolejny odpowiedziałem, że nie ma takiej możliwości. Nie powiedziałem, rzecz jasna, że miałem już podpisany kontrakt z Legią, ale jasno i stanowczo wyraziłem, że kontraktu z Wisłą już nie przedłużę. Odesłałem ich do moich agentów, ale nikt z klubu do nich nie zadzwonił. Dlaczego? Nie wiem. Chyba już wiedzieli, że moi menedżerowie powiedzą im to samo. Byli dwa czy trzy razy na rozmowach w Krakowie i na tym stanęło, że tego kontraktu nie przedłużam i koniec. Klub wiedział to już od grudnia. Później próbowano odwrócić kota ogonem. Zarzucano mi, że ja grałem na dwa fronty, że rozmawiałem z Wisłą, kiedy miałem już podpisany kontrakt z Legią, okłamałem wszystkich z właścicielem na czele. Zarzucano mi także, że po powrocie z obozu miałem usiąść do rozmów na temat nowego kontraktu. Kolejna bzdura! Takiej sytuacji w ogóle nie było. Rozmawiałem nawet z właścicielem klubu i powiedziałem mu to samo co wszystkim: mam kontrakt do czerwca, więc do tego czasu na pewno w klubie zostanę. A zostało to odebrane tak, że zostanę do końca kariery.

Śmieszne jest to, że przecież podpisał pan kontrakt na rok, a wszyscy oczekiwali od pana dozgonnego przywiązania do klubu.

Klubowi było to na rękę, że przychodzę na rok. Dostałem takie warunki, że początkowo nie chciałem się na nie zgodzić. Nie ma co się oszukiwać – z pierwszej jedenastki zarabiałem najmniej. Ale mówię: okej, skoro umowa jest tylko na rok, mogę się na te warunki zgodzić. Jeżeli zasłużę – przedłużymy umowę. Jeżeli nie wypalę – pożegnamy się. Uważam, że to było fair. Zaryzykowały obie strony. Przecież mogło być tak, że po roku znalazłbym się bez klubu.

Miał pan plan, żeby trzymać to wszystko w tajemnicy aż do czerwca?

Reklama

Może byłem naiwny, ale… tak, liczyłem, że się uda trzymać to wszystko w ukryciu. Dlaczego miałoby się nie udać? Gdyby Kuciak został w Warszawie, może pojawiałyby się jakieś spekulacje, ale Legia przecież by tego nie ogłosiła, ja bym niczego nie potwierdził… Nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że to wyjdzie na jaw.

Kto podjął decyzję o odsunięciu pana od pierwszej drużyny i jak ta decyzja została panu przekazana?

Wszystko zaczęło się od tego, jak do mediów wyszło, że od pierwszego lipca prawdopodobnie będę piłkarzem Legii. Byliśmy na obozie w Turcji, do końca zgrupowania zostały dwa sparingi. Z trenerem Primelem ustaliliśmy, że w obu zagram w pełnym wymiarze czasowym. Przed pierwszym meczem zawołał mnie do siebie trener Pawłowski. Powiedział, że dostał telefon z góry i że nie mogę wystąpić w tym sparingu. Szczerze? Nie spodziewałem się. Ale co mogłem zrobić, przyjąłem to.

Trenowałem indywidualnie z trenerem Primelem. Po powrocie z Turcji przyszedł do mnie pan Kapka i powiedział, że od następnego dnia będę trenował z zespołem rezerw. Ja od razu poprosiłem, żeby mi to dali na piśmie. Na drugi dzień przed treningiem dostałem oświadczenie na papierze. Moi mecenasi od razu wysłali prośbę o uzasadnienie tej decyzji i przywrócenie mnie do pierwszego zespołu, ponieważ to zesłanie nie miało żadnych podstaw sportowych. Po dwóch dniach dostałem pisemną odpowiedź. Wisła stwierdziła, że nie musi tego uzasadniać. To była decyzja zarządu po konsultacji z trenerem i sztabem szkoleniowym.

Pisma, mecenasi, oświadczenia… Odnoszę wrażenie, że od początku myślał pan już o tym, że trzeba będzie walczyć z klubem.

Powiem szczerze, że nie. Nawet do pana Jasia od sprzętu powiedziałem: „spokojnie, za dwa dni wracam”. Łudziłem się, że Wisła mnie przywróci, skoro nie ma żadnych podstaw, żeby wyrzucać mnie z pierwszego zespołu. Myliłem się. Kluby zaczęły wtedy rozmawiać między sobą, żeby mnie wykupić. Legia stwierdziła, że chce za mnie zapłacić, ale nie dostała nawet żadnej odpowiedzi z Wisły Kraków. Nie odbierali telefonów, nie odpisywali na maile. Nie wiem, co by było, gdyby nie Tomek Magdziarz i Fabryka Futbolu. Wziął to na klatę. Powiedział, żebym mu zaufał, bo zrobi wszystko, żeby mnie z tego wyciągnąć.

Bał się pan, że nie wygra pan tej sprawy? Przecież nikomu w Polsce się to jeszcze nie udało.

Pewnie, że tak. Nawet powiem więcej – wcale nie wierzyłem, że to wygram. Miałem szczęście, że Wisłę prowadził trener Pawłowski. Nie wiem, jakby się to potoczyło, gdyby w klubie był inny trener.

Dla trenera Pawłowskiego to była bardzo niezręczna sytuacja. Znalazł się między młotem a kowadłem.

To jest bardzo dobre określenie. Ale zachował się – to trzeba podkreślić – bardzo honorowo. Kiedy zostałem wyrzucony, zebrał chłopaków w szatni i powiedział, że to absolutnie nie jest jego decyzja. Żeby zespół miał świadomość, że zawsze z nim będzie, na dobre i na złe. Każdy z drużyny mi współczuł, bo każdy wiedział, że kiedyś w takiej sytuacji może się znaleźć także i on. Trener obiecał mi, że kiedy stanie na komisji, to powie prawdę. Przecież wcześniej mówił mi osobiście, że jestem numerem jeden.

Myśli pan, że urlopowanie Pawłowskiego było związane z pana sprawą? Został odsunięty dwa dni przed tym jak miał powiedzieć prawdę w pana sprawie, można połączyć te fakty.

Na rozprawie widziałem zwolnienie lekarskie Pawłowskiego, które przedstawiła Wisła, więc nie chcę komentować decyzji lekarzy. Rozmawialiśmy jeszcze w poniedziałek i nic mi nie mówił, że ma jakieś problemy ze zdrowiem. Nawet jak się żegnaliśmy to powiedział, że widzimy się w środę.

Wisła próbowała ratować w ostatniej chwili sytuację, przywróciła pana do pierwszej drużyny. Ale to było chyba coś na zasadzie „tonący brzytwy się chwyta”.

Chyba tak było, że chcieli mieć jakiś mocny argument przed sprawą. Kiedy wiceprezes Kapka mi to zakomunikował to się ucieszyłem, zupełnie serio. Stwierdziłem, że nawet jeśli nie wygram sprawy, to chociaż będę mógł trenować na najwyższym poziomie.

Dawał pan z siebie sto procent w rezerwach? Przy takim zamieszaniu motywacja może opaść.

To był jeden z cięższych okresów w mojej przygodzie z piłką. Nie mam sobie nic do zarzucenia, dawałem z siebie wszystko. Ratowała mnie świadomość, że nawet jeśli do końca sezonu będę musiał grać w rezerwach, to muszę być jak najlepiej przygotowany, żeby za pół roku podjąć rywalizację o miejsce w składzie Legii. Trenerzy drugiego zespołu mogą to z ręką na sercu potwierdzić, że się przykładałem.

Podczas treningów eskortowała pana policja… Bał się pan o zdrowie swoje, o zdrowie rodziny? Wiadomo, że kibice bywają nieobliczalni.

Troszkę to prasa rozdmuchała. Po powrocie z Turcji rzeczywiście miałem spotkanie z policją, ale bardziej zabiegał o nie sam klub. Wisła miała świadomość, co się może wydarzyć. Co jakiś czas na trening przyjeżdżała policja z Myślenic. Były różne wpisy w internecie, rodzina troszkę się o to obawiała. W jakiś sposób muszę też za to podziękować, bo walczyliśmy na drodze prawnej, ale klub się o mnie troszczył. Czuliśmy się bezpiecznie, ale kto wie czy byśmy się tak czuli, gdyby Wisła olała temat? Policja zaleciła mi, że muszę mieć świadomość, że coś mi się może stać. Zalecali mi, że jak wchodzę do sklepu to muszę się obrócić. Byli pewni, że mi się nic nie stanie, ale lepiej było dmuchać na zimne.

Bez fałszywej skromności – czuje pan, że zrobił pan coś dobrego dla polskiej piłki? Tępienie piłkarzy to sprawa notoryczna w ostatnich latach. Teraz jeden czy drugi zawodnik może uwierzyć, że jednak nie musi rozbierać w klubie choinek i może powalczyć o swoje.

Jeżeli mi się udało, to teraz wielu piłkarzy będzie miało nadzieję, że im także może się udać. Ja takiej nadziei nie miałem. Nastawiałem się, że zostanę w rezerwach. Nawet mecenasi mówili, że prawo jest jakie jest i większe możliwości ma klub. Nie oszukujmy się, ja wcale nie musiałem tej sprawy wygrać. Gdyby trener Pawłowski okazał się innym człowiekiem i uległ naciskom klubu, prawdopodobnie bym tę sprawę przegrał. Wystarczyłoby, żeby zeznał, że moja forma nagle spadła. Mam nadzieję, że teraz pozwów będzie więcej i że kluby zaczną się zastanawiać, że takie postępowanie jednak nie ma sensu. Jeśli nie chce się korzystać z usług jakiegoś zawodnika, wcale nie trzeba go poniżać. Dla mnie najważniejsze jest to, że staję dzisiaj przed lustrem i wiem, że zachowałem się fair.

Mieszkanie w Warszawie już wybrane?

Jeszcze nie, właśnie zawożę rodzinę do rodziców.

Z Legią została już tylko kwestia formalności?

Mam taką nadzieję.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
12
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...