Ondrej Duda. Naszym zdaniem jedna z największych, jeśli nie największa niespodzianka transferowa in plus ostatnich lat w Ekstraklasie. Od kiedy dołączył do Legii, minęło właśnie sześć miesięcy, dlatego postanowiliśmy urządzić jeszcze 19-letniemu Słowakowi prawdziwą językową gimnastykę. Ale on już jakby „rozciągnięty”… Oto mała próbka: – Uważam, że na poziomie Ekstraklasy Lech nie może już konkurować z Legią. W ogóle. Myślę, że raczej bliżej im do Wisły niż do nas. Nie musicie się ze mną zgadzać, to moje zdanie. Jesteśmy o poziom wyżej ponad resztą, co potwierdza tabela na koniec sezonu, sposób w jaki gramy oraz wyniki w Europie – upiera się legionista.
Powiedz, Ondrej, czemu akurat „Gamoń”?
(śmiech) On tak zawsze do mnie mówi, no… „Żyrko”!
I jeszcze pewnie za darmo, pewnie wcale sobie nie zasłużyłeś…
My tak do siebie w żartach. Jak ja chcę jemu się odgryźć, to żartuję, że on drewniany.
Kiedyś mu się właśnie za to dostawało, że sprawiał wrażenie drewnianego.
Żyro?
Żyro.
Jak on techniczny jest. I szybki, i silny, w ogóle bardzo dobry zawodnik. Czasami muszę mu po prostu powiedzieć, że jest drewniany, jak on coś mówi i się ze mnie śmieje. Musi być porządek.
Ale ciągle nie powiedziałeś, skąd ten „Gamoń”. No?
Nie wiem, czy powinienem sam to o sobie powiedzieć, wiesz? Czasami o czymś zapominam…
To inaczej. Łatwiej się było odnaleźć w Ekstraklasie czy na parkingu w Galerii Mokotów?
(śmiech) Na boisku, na boisku. Jak zaparkowałem samochód na tym parkingu, to później z godzinę chodziłem między rzędami i piętrami, szukając go. Mówiłem, że czasami zapominam. Wtedy mogłem spojrzeć, gdzie stanąłem i byłoby łatwiej. Ale nie sądziłem, że to jest takie duże, ta galeria. Śmiesznie było.
Do kolekcji z samochodem przygotowałem dwie kolejne historie. Pierwsza to stłuczka.
Zostawmy to, szkoda gadać. Daj tę drugą.
Jechałeś przez miasto, rozmawiałeś przez telefon i dałeś się zatrzymać policji, po czym sprytnie ich podszedłeś. Doprecyzujesz?
Tak było, to znaczy prawie tak, jak mówisz. Jechałem gdzieś do sklepu z Michałem. On chciał, żebym sam zapamiętywał drogę. Stoimy w korku, na światłach, więc biorę do ręki telefon i ustawiam nawigację. A tutaj nagle mnie zatrzymują i każą wyjść z auta. Pytam:
– Ale dlaczego?
– Bo rozmawiałeś przez komórkę.
– Nie rozmawiałem – mówię zły, bo naprawdę nie gadałem.
No to idę do nich, chwilę gadamy i okazuje się, że to kibic, ten policjant. Dlatego dzwonię do Michała i mówię: – „Żyrko”, jak nabroiłeś, to przyjdź tu, podejdź, no. Przyszedł. Znów chwilę gadamy, negocjujemy i tłumaczymy, że ja nic złego nie zrobiłem. Skończyło się na tym, że zaprosiłem go przed treningiem pod stadion, po czym dałem mu koszulkę. Nawet się ucieszył, tylko nie wiem, czy nie wolałby dostać od Żyry…
Długo jeździsz samochodem? Pytam, bo dla wielu obcokrajowców przyjazd do Warszawy to szok. Do dziś pamiętam minę Salinasa, który wyjeżdżając ze stadionu po jednym z meczów omal nie stratował przechodzących ulicą kibiców.
Raczej dobrze jeżdżę, mam zgodę na jazdę, jak to się u was mówi?
Prawo jazdy.
No, mam je od półtora roku, naprawdę często jeżdżę.
Ale szybko?
Znów chcesz mnie podpuścić!
Chłopaki śmieją się, że masz lęk przed prędkością.
Tak, czuję respekt. Boję się i nie będę udawał, że jest inaczej, ponieważ to byłaby nieprawda. Jeździliśmy na skuterach wodnych i motorówkach, a kto siedział ze mną, nie mógł się spieszyć. Lepiej być szybkim na boisku, nie? Wolę się nie popisywać.
A jakby tak cię wywieźć na Pragę czy Białołękę, to umiałbyś bez pomocy GPS? Poznałeś już przez te pół roku Warszawę dokładniej niż Piotr Giza, były legionista, który po paru latach mieszkania w tym mieście zdziwił się widokiem palmy na rondzie w centrum?
Początkowo znałem drogę od siebie, z Wilanowa na stadion i z powrotem. Potem z treningu do centrum, z centrum na trening, z centrum do domu. I tak, powoli, poznaję kolejne ulice i kolejne punkty charakterystyczne. Już znam dwie drogi do domu na przykład. Ale najlepiej mieć nawigację, już nie z telefonu, a taką stacjonarną w samochodzie.
Najpierw mieszkali tutaj z tobą rodzice, ale ostatnio jesteś zdany wyłącznie na siebie. Tak lepiej?
Mama była ze mną na początku, gdy potrzebowałem chwilę za aklimatyzację w nowym miejscu. Ona w domu, a w Legii Dusan Kuciak i kilku chłopaków. Z czasem poczułem się pewniej, więc mama mogła śmiało wracać, za to parę razy odwiedziła mnie moja dziewczyna. Posiłki jem w klubie, czasami sam coś przygotuję albo zjemy na mieście. Dopiero poznaję fajne miejsca, z czasem będę w nich bardziej zorientowany.
Co przede wszystkim przychodzi ci na myśl, kiedy zapytam cię o największą różnicę między Koszycami a Warszawą?
Tylko jaka ta różnica, w życiu czy w piłce?
I taka, i taka. Kolejność dowolna, wybierz sobie.
Ja powiem ogólniej: Słowacja, którą znam, w porównaniu z Polską, którą poznaję jest w tyle. U nas się mówi, że pozostaliśmy o krok za Europą i rzeczywiście można tak powiedzieć.
Zaraz, zaraz – w Polsce z kolei mówi się, że to my jesteśmy o krok za Europą?
Zależy, jak patrzeć. Jak wy o krok, to my o dwa lub trzy, niestety. U was wiele rzeczy się zmienia, buduje, to miasto wydaje się być ciągle w ruchu.
A piłkarsko?
Też Polacy są o krok przed Słowakami, no nie da się ukryć. A u was jak się mówi o naszym futbolu?
Generalnie, że nędza podobna do naszej. My lubujemy się w narzekaniu, jesteśmy w tym mistrzami świata. Inna sprawa, że polskie kluby i reprezentacje nie rozpieszczają kibiców ani grą, ani wynikami, ani perspektywami, że niedługo będzie lepiej…
To twoje czy tam wasze zdanie, ja uważam odwrotnie. Tu jest lepiej pod wieloma względami. I da się to zauważyć, żyjąc na Słowacji, dlatego skoro mnie chciała Legia, ja nie wahałem się.
A przed przykładowym Slovanem Bratysława być się wzbraniał?
Nie poszedłbym tam. Chciałem wyjechać z kraju, ale mądrze wybrać. W Legii mam wszystko, dosłownie wszystko, a może być tylko lepiej.
No dobra, skoncentruj się, trochę cię teraz pomęczę. Kiedy pierwszy raz usłyszałeś nazwę „Legia”?
Dawno temu, gdy Janko Mucha przeniósł się do Warszawy. Mój tata go trenował siedem lat, interesował się później jego karierą. Miałem wtedy z dziesięć lat może. Przez kilka następnych lat nie wiedziałem o waszej lidze nic, zupełnie nic, poza jednym klubem. Wiedziałem, że gra tam Legia Warszawa z Jankiem w bramce.
Kiedy pierwszy raz usłyszałeś, że Legia chce cię u siebie?
Na początku grudnia zeszłego roku dowiedziałem się, że jest taki temat. Zaprosili mnie i tatę na mecz z Cracovią – pamiętam wynik 4:1, dobrą, szybką grę, super stadion i hałas, jaki robili kibice. Narobiłem sobie nadziei, że uda się tu przejść, bo bardzo mi się spodobało. Obiekt nowoczesny, fani na biało, doping…
Połknąłeś haczyk.
Pierwsze wrażenie było takie, że mogłem i ze dwa haczyki połknąć. Wiesz, jak mój tata przyjechał na Legię na staż w 2007 roku, po powrocie pokazywał mi zdjęcia, pamiętam je dobrze. A to był stary stadion wtedy. Takim go zapamiętaliśmy. Wiec jak przyjechaliśmy w grudniu – zachwyt. U nas takiego nie ma, a u was jest kilka dużych i ładnych.
Odpowiedz, ale z ręką na sercu, bez ściemy: nie sądzisz, że ta liga wygląda nieźle jedynie na obrazku, dopóki nie trzeba piłki kopnąć? Fajne transmisje, programy, zainteresowanie mediów. Tyle że zbyt często poziom meczów odstaje od reszty.
Sam nie wiem, poważnie. Jest Legia, a na niektóre mecze ciężko się patrzy. Ale chyba podobnie to wygląda w innych krajach, nie? Macie jeszcze Lecha, tylko…
Tak?
Uważam, że na poziomie Ekstraklasy Lech nie może już konkurować z Legią. W ogóle. Myślę, że raczej bliżej im do Wisły niż do nas. Nie musicie się ze mną zgadzać, to moje zdanie. Jesteśmy o poziom wyżej ponad resztą, co potwierdza tabela na koniec sezonu, sposób w jaki gramy oraz wyniki w Europie.
Nie będziesz miał problemów z motywacją? Jeśli upierasz się, że nad czołówką jesteście o poziom wyżej, to nad Piastem czy Koroną – ze trzy, lekko licząc.
Jasne, że nie, ponieważ głównie chodzi o to, żeby tę przewagę pokazać na boisku. Lubię, kiedy gramy w rytmie, mamy akcję za akcją… Lubię też w Ekstraklasie te ważne mecze. Takie „derby” gramy teraz z Lechem, kibice też na nie czekają, czuć wtedy, ze coś ważnego się zbliża. W sumie został ten Lech, bo Polonii nie ma w lidze.
Jest, ale w trzeciej, czyli na czwartym poziomie.
No wiem, będą mieli derby z naszymi rezerwami (śmiech).
Widzę, że powoli już się orientujesz w naszej piłce. To dawaj: najlepszy zawodnik Ekstraklasy?
„Rado”.
Drugi?
Też „Rado”.
Nie może znów być Radović!
To Żyro.
A spoza Legii?
Semir Stilić, umie dobrze podać.
OK, trochę odbiegliśmy od kierunku, w którym chciałem poprowadzić tę rozmowę. Skończyliśmy na tym, że byłeś na meczu z Cracovią i połknąłeś haczyk. Co dalej?
Zacznę od tego, że po powrocie porozmawiałem z tatą, a on ma ważny głos w sprawach, które mnie dotyczą, zwłaszcza tych związanych z piłką. On powiedział, że powinienem iść do Legii, z czym ja się od razu zgodziłem. Czyli nasze stanowisko było takie: chcemy. Legia starała się o mnie wyjątkowo, prezes i cały klub od początku byli fair. Wiedzieli, ile mogą zapłacić, chcieli, żeby właściciele Koszyc też byli zadowoleni, ale im było mało cały czas. Narzekali, zrywali rozmowy. Przez pewien czas musiałem biegać i ćwiczyć siłowo, bez piłki, a to dla takiego typu zawodnika jak ja, nic fajnego. Wolę piłkę.
Kilka razy wydawało się, że negocjacje spaliły na panewce.
Jak?
Że to koniec, że trzeba będzie czekać do lata i że przed tobą pół roku treningów w drugim zespole lub indywidualnie.
Ale non-stop był kontakt z Legii. Dzwonili i mówili, jak jest. Nie obiecywali, że na pewno się uda, ale dali słowo, że zrobią wszystko, co w ich mocy. Za pół roku kończył mi się kontrakt, więc to musiało dać właścicielom do myślenia, skoro latem byłbym wolny. Chyba kombinowali, że jak mnie przetrzymają na tych dziwnych treningach, to przeproszę i podpiszę nowy kontrakt. Tylko że ja wiedziałem, czego chcę i musiałem liczyć się ze skutkiem. Pod koniec lutego dostałem hasło, że się udało, krótko po przyjeździe ludzi z Legii na miejsce. Nie znaleźlibyście szczęśliwszego w Koszycach!
Całą tę wyprawę duetu Leśnodorski-Ebebenge, o której przed momentem wspomniałeś, śledziliśmy za pośrednictwem Twittera. Zaczęło się od tego, że prezes zamieścił zdjęcie helikoptera. Wyglądało to trochę tak, jakby zamierzali cię porwać, odbić z rąk wroga.
Wiedziałem, że lecą na Słowację, o tym już wspomniałem, tylko że jakoś wcześniej do gry włączyła się moja agencja menedżerska, która chciała coraz więcej pieniędzy, mimo że w sumie nie uczestniczyła w transferze. Różne sprawy zaczęły się na siebie nakładać, nie było obiecująco.
Sporo zdrowia kosztowała prezesa i Dominika tamta wycieczka. Lał się koniak, właściciele – bracia Podolakowie nie żałowali alkoholu, aż wreszcie – jakiś czas później – odpuścili.
Akurat wróciłem z klubu do domu, jedliśmy rodzinny obiad, jak zadzwonił Dominik z tą informacją.
Prezes Leśnodorski zamieścił na Twitterze smsa, jakiego wysłałeś.
Napisałem mu, co czułem. Że bardzo się cieszę i jeszcze bardziej dziękuję.
Nie uwierzę, jeżeli będziesz przekonywał, że od razu po transferze spodziewałeś się gry i to od razu w wyjściowej jedenastce.
Nie powiem tak, ja się nie nastawiałem. Przyjechałem, myśląc pozytywnie i do przodu. Chciałem grać, dostawać szanse i odklejać się od ławki. Nie spodziewałem się, że od razu po paru treningach wejdę do składu, ale widocznie trener był ze mnie zadowolony, a ja nie dałem mu powodu, by mnie odsunął na bok.
Miałeś mocne wejście, takie z przytupem. Prezentacja – awantura na trybunach. Debiut ze Śląskiem – dwie zmarnowane okazje bramkowe w pierwszych minutach…
Zaczęło się dziwnie, masz rację. To fakt. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, w ogóle nigdy tego nie robię – ani codziennie, ani raz na miesiąc. Step by step, rozumiesz? Lepiej spokojnie, lepiej trochę za wolno niż trochę za szybko.
Twoi poprzednicy w Legii – Rafał Wolski i Dominik Furman – wyjechali na Zachód w zasadzie przy pierwszej możliwej okazji, za naprawdę porządne pieniądze, lecz prawie nie grają. Mam rozumieć, że ty będziesz wolał zostać tutaj parę lat dłużej?
Od dziecka kibicuję Liverpoolowi, a moim ulubionym piłkarzem jest Steven Gerrard. Marzyłbym w przyszłości o dużym transferze, najlepiej do tego klubu, ale nic za wszelką cenę.
Czyli wypadałoby się wyrobić, zanim Gerrard zakończy karierę.
Jeszcze może parę lat pograć (śmiech). Pytałeś jakoś niedawno o to, dlaczego Legia, zamiast lepszej ligi. Ja nie umiałbym nie podnosić się z ławki. Dlatego wybrałem to miejsce, a nie napalałem się na inną drogę, chociaż wielu wskazywało mi przykład Marka Hamsika. Teraz myślę tylko o tym, żeby tutaj się rozwijać.
Legia chwali się, że jesteś jej – nie przymierzając – synkiem. Nie masz menedżera, a o twoje interesy dbają Michał Żewłakow i Dominik Ebebenge. Zawierzyłeś im swój los, można powiedzieć.
Bo ja im ufam. Mam świadomość, kim był Michał, jak grał w piłkę, jak jest szanowany i co to za człowiek. Dominik za to pomagał mi od samego początku. Znamy się krótko, ale wspólnie przetrwaliśmy trudne chwile. Wiem, że zawsze mi pomogą, a ja swoją grą zrobię to samo.
To dlaczego zdecydowana większość zawodników ma menedżera? Przez przypadek?
Ich wybór. Ja, muszę przyznać, miałem kiedyś menedżera. Chociaż niby umowa jeszcze jakiś czas mnie obowiązuje, ale nie zostanie przedłużona. Mówiłem ci już o tym zresztą, prawie przeszkodzili mi w transferze do Legii. Więc dziękuję, nie potrzebuję, nie chce mieć.
Zarabiasz ledwie kilkanaście tysięcy miesięcznie. Ledwie, oczywiście jak na standardy szatni Legii. Łatwo o wniosek, że sprytny menedżer załatwiłby parę złotych więcej.
Ja nie narzekam. Jeśli kiedyś Legia będzie chciała przedłużyć kontrakt, pewnie dostanę podwyżkę. Ufam tym ludziom, zwyczajnie…
Zanim przejdziemy do wydarzeń z minionych tygodni, muszę coś ustalić. Funkcjonują dwie sprzeczne wersje –pierwsza, że lubisz ciszę i spokój, a druga, że w czasie klubowych imprez bywasz bardziej kreatywny niż na boisku.
Obawiam się, że musisz dać mi jakiś przykład.
Impreza po mistrzostwie „U Sowy”. Rozkoszny – tak cię podsumowali obecni na niej.
(śmiech) Jak się świętuje, to się świętuje, a jak się gra w piłkę, to się gra w piłkę. Lubię dobrze się bawić, nie ukrywam. A taki mam zawód, że częściej trzeba to robić na boisku.
Co piszą i mówią o tobie na Słowacji po tym bardzo dobrym półroczu w Legii? Jest poruszany temat twojego debiutu w dorosłej reprezentacji?
Powołuje trener Kozak, on mnie świetnie zna, jako 16-latka wyciągnął mnie z „młodej” do dorosłej ligi w Koszycach, potem dał szansę debiutu. Będzie wiedział, kiedy dać mi szansę. Poza tym jesienią przed nami bardzo ważne mecze w drużynie do lat 21.
W Ekstraklasie najwięcej obcokrajowców to właśnie Słowacy. Co się o tych rozgrywkach u was pisze?
Nic.
Jak to nic? Serio tylko hokej?
Nie, piszą o Bundeslidze, o Premier League…
A gdyby zapytał cię kolega z reprezentacji młodzieżowej, jakiś porządny zawodnik, czy warto iść do Polski, to co byś mu odpowiedział?
Warto?
W sensie: czy opłaca się?
Opłaca, jasne, pewnie. Ale tylko pod warunkiem, że do Legii. Jeden z moich znajomych z kadry, Stanislav Lobotka postanowił, że spróbuje się w Ajaksie, gdzie wzięli go do rezerw na wypożyczenie. Poszedł tam pół roku przed moim wyjazdem. Minęło kilkanaście miesięcy, ja jestem w Legii, a on wrócił na Słowację i gra w Trenczynie. Bardzo się cieszę ze swojego wyboru.
Wracasz do Koszyc z podniesioną głową?
Mam mało czasu, jak wracam. Za mało, żeby o tym myśleć, bo tu się trzeba spotkać, tam się trzeba spotkać, rozumiesz. Są duże zaległości, od kiedy mieszkam w Polsce.
Braci Podolaków już odwiedziłeś?
Nie, nie rozmawiam z nimi i nie będę tego robił. Niech lepiej zaczną dbać o swoich zawodników, bo każdy będzie chciał uciec. Bo oni się nami interesowali dopiero wtedy, gdy widzieli, że można zarobić. Rozmowni się stawali.
Chcieli wyciągnąć jak największe pieniądze. Łatwo zrozumieć ich punkt widzenia.
Nie chodzi o to, że chcieli zarobić, tylko że nic poza pieniędzmi ich nie interesuje. Nie szanowali nas.
Legia. Ostatnie tygodnie. Podzielmy je na poszczególne rundy, będzie czytelniej. I tak już, Ondrej, machnęliśmy ładnych parę stron w Wordzie. Zacznijmy od St. Patrick’s.
Wszyscy się śmiali, że w pierwszym meczu mogliśmy przegrać. No, mogliśmy. W drugim też mieli okazje do strzałów. Ale ja uważam, że Legia o wiele lepiej gra z przeciwnikiem, który również chce grać w piłkę.
Jak Celtic. Przeczucie podpowiada mi, że będziesz mi chciał wmówić waszą wiarę w swoje umiejętności. Że przejdziecie ich gładko. Mylę się?
Wiem jedno: jesteśmy drużyną, która się nie boi. My się przed nikim nie położymy i jeśli będzie szansa wygrać, to wygramy, a jak wygrać wieloma bramkami, to się nie zatrzymamy.
Zatrzymaliście się na 6:1 w dwumeczu z regularnym uczestnikiem Ligi Mistrzów. Po decyzji UEFA okazało się jednak, że do awansu zabrakło wam jednego gola (walkower 0:3 w rewanżu zamiast wygranej 2:0 – przyp. PJ) lub – to wersja złośliwych hejterów – jednego karnego Ivicy.
No, błąd, co ja mogę więcej powiedzieć? Nie wierzę, że Manchester United, Real czy Barcelona w podobnej sytuacji zostałyby potraktowane tak samo surowo… My o zamieszaniu dowiedzieliśmy się dopiero w samolocie.
Aktobe. Jak było?
Gorąco. Długo się broniliśmy, zatykało nas, mnie przynajmniej. Duszno bardzo. Dobrze, że zwyciężyliśmy.
W pierwszej połowie można było dojść do wniosku, że Duda został w szatni. Nie było cię widać w akcjach ofensywnych, nie kreowałeś gry jak zazwyczaj, nie poruszałeś się blisko Radovicia…
A ja sądzę, że zagrałem dobrze. Nie widziałeś mnie w akcjach?
Prawdę powiedziawszy – nieszczególnie.
Bo transmisję w „HD” miałeś… (śmiech) Zdobyłem istotną bramkę, ja jestem zadowolony. Moja radość za to nie udzieliła się ich kibicom. Pierwszy raz w życiu widziałem takie sceny, nie mające nic wspólnego z piłką. Rzucali się kamieniami najpierw między sobą, później w nasz hotel… No, dziwnie było. W rewanżu trzeba poprawić wynik i będziemy w grupie, to nasz obowiązek.
Napomknąłeś parę razy o rozwoju. W czym musi poprawić się Ondrej Duda, by stać się lepszym i bardziej wartościowym graczem?
A co mam do wyboru?
Żyro na przykład zarzekał się, że poprawi grę głową. Po tym, jak piłka prześlizgnęła mu się po czole w Białymstoku, chyba zmienił zdanie i postanowił zapuścić włosy.
Żyro to niech poprawi grę nogami… (śmiech) Wiesz, kiedy się polubiliśmy?
No nie, dawaj.
Był mecz z Lechem u nas, graliśmy średnio. Znalazłem się z piłką w polu karnym, mogłem mu dograć, ale coś mnie skusiło, żeby spróbować samemu. Podbiegł, machał rękoma… To uznałem, że lepiej żyć z nim w zgodzie.
Rozmawiał PIOTR JÓŹWIAK
Fot.FotoPyK