Reklama

O charyzmie Mroczkowskiego i kulisach pierwszego starcia z reprezentacją

redakcja

Autor:redakcja

26 września 2013, 12:54 • 10 min czytania 0 komentarzy

Na początek odniosę się do słów trenera Mroczkowskiego, które przeczytałem w obszernym wywiadzie dla portalu “widzewtomy”… Panie Trenerze, źle pan zrozumiał mój felieton. To nie był atak na pana. To było stwierdzenie faktów. Uczciwe przedstawienie sytuacji. Kilku z trenerów, o których napisałem, nie stawiało na mnie. Często siedziałem u nich na ławce, jak choćby u Maćka Skorży czy Pawła Janasa. Mimo to, napisałem o nich pozytywnie, a przede wszystkim obiektywnie. Opinia na pana temat jest również na wskroś prawdziwa, co zresztą po artykule potwierdziło wiele osób. Jest również po części pozytywna – jeśli chodzi o pana współpracowników, których wymieniłem, czy trenera Woźniaka, o którym też mam jak najlepsze zdanie.
Niezbyt fair jest natomiast to, co w owym wywiadzie powiedział pan o mnie. Po pierwsze, nigdy nie usłyszałem od pana – cytuję – “Sorry, ale na tym kończymy”. Wręcz przeciwnie, powiedział mi pan, że z chęcią widziałby mnie w zespole na kolejny sezon, ale zarząd klubu się na to nie zgadza. Znalazłoby się kilku świadków, którzy moją wersję potwierdzają. Później, rozmawiając już z panem Cackiem, dowiedziałem się, że to była tylko i wyłącznie pana decyzja. To kolejny dowód na brak odwagi, aby powiedzieć zawodnikowi Prost w oczy, że się go nie widzi w drużynie. Proszę mi wierzyć na słowo, wcale bym się nie obraził.

O charyzmie Mroczkowskiego i kulisach pierwszego starcia z reprezentacją

Odnosząc się do kolejnego zarzutu, pragnę przypomnieć, że na treningach jako jeden z bardziej doświadczonych i najstarszych zawodników przywoływałem młodzież do pionu, gdy – delikatnie mówiąc – czuli się za bardzo swobodnie. To ja zwróciłem też uwagę Dudu po tym, jak powiedział do pana “Spierdalaj”, w szatni po meczu w Białymstoku. Słyszała to cała drużyna.

Nie zaprzeczy pan, że zawsze odnosiłem się do pana z szacunkiem i starałem się traktować tak samo, jak wszystkich trenerów, z którymi pracowałem. Również tych, którzy sadzali mnie na ławce. I nie znajdzie pan takiego, który powie, że było inaczej. W Widzewie, jak wiemy, nie wszyscy zawodnicy traktowali pana w ten sposób. Tym bardziej dziwi mnie, że tak łatwo przychodzi panu mówienie nieprawdziwych informacji na mój temat.

Sprostuję też pana słowa na temat rzekomego żądania podwyżki z mojej strony – nie chciałem złotówki więcej, niż zarabiałem dotychczas w Widzewie. A obaj przecież wiemy, że była to skromna kwota. Przypominam panu również, że do tej pory nie otrzymałem jej w całości.

Nie napisałem, że jest pan złym trenerem. Wcale tak nie myślę. Ale wspomnianym wywiadem utwierdził mnie pan w przekonaniu, że charyzma w jakimkolwiek wydaniu jest panu równie obca, jak mojej osobie gra w Realu Madryt.

Reklama

Miał pan możliwość poznania mnie i wie pan, że zawsze mówię to, co myślę. Proszę mi uwierzyć, tak jest lepiej i prościej. Podsumowując – jeśli przestanie pan o mnie kłamać, ja przestanę mówić o panu prawdę.

* * *

Od kiedy zacząłem pisać tego bloga, ciągle zastanawiam się, co wam opowiedzieć. Grzebiąc w swojej pamięci, przypominam sobie wiele ciekawych, zabawnych, może czasem wzruszających historii. Ale nie bójcie się, nie będzie nostalgicznie. Dochodzę jedynie do wniosku, jak fajne i barwne jest życie piłkarza. Aż czasem zaczynam żałować, że nie jest to już moje życie, choć nie dalej, jak wczoraj Mateusz Klich zapraszał mnie do siebie do Holandii. Może będzie więc okazja co nieco sobie przypomnieć? Trzymam się jednak tego, co już kiedyś powiedziałem – albo będę to robił i będę najlepszy, albo nie będę robił wcale. No ale najlepszy już nie będę.

Słyszę głosy, że chcielibyście coś o kadrze. Niech i tak będzie. Napiszę o moich początkach w reprezentacji, przy okazji zdradzając wam kulisy z mojej perspektywy.

Kiedy grałem dobrze – pamiętacie, że tak kiedyś było, prawda? – dostałem pierwsze powołanie. Nawet na pierwszej stronie Przeglądu Sportowego pojawiło się info: duet Bełchatowa w kadrze. Chyba do tej pory ten artykuł wisi w gablocie klubowej, choć może mnie już wycięli po tym, jak nazwałem panów z zarządu “ludźmi nie z miasta”. No dobra, fajnie, jedziemy. Niby jestem szczęśliwy, ale trochę dupkę spięło, jak mawiał Misiek Koterski.

W klubie gratulacje płyną ze wszystkich stron. Prezes, kierownik, trener, koordynator-Złomańczuk, który słynął z witania się słowami: “cześć, witam, hej, dzień dobry, witaj, hej, jak się masz, hej” (jednym ciągiem!), pani z baru, jej córka, koleżanka córki, byczek (jemu poświęcę osobny odcinek), panie z pralni. Wszyscy gratulują, było to naprawdę miłe, i pewnie większość z nich była nawet szczera. Tutaj ukłony dla ludzi pracujących w GKS-ie. Poza niektórymi panami z rady nadzorczej były to uczciwe, bardzo sympatyczne osoby.

Reklama

Wyjeżdżamy na zgrupowanie. Dziennikarze przed wejściem robią zdjęcia, choć raczej koncentrują się na “Ł»urawiu” i Dudku. Mnie i Gułce strzelają okolicznościowe foty przed wejściem, po których dajemy szybki wywiad i meldujemy się na recepcji we Wronkach. Wita nas Marta Alf. Uśmiechnięta, sympatyczna blondynka od spraw organizacyjnych. Asystentka bossa. Później zaczęliśmy się zastanawiać, czy Leo nie poruszał głębiej tego tematu. Jakoś zawsze była tak blisko niego… Idziemy dalej. Nagle słyszę: “hello my friend”. Oto on. Boss we własnej osobie. W lewej ręce espresso, w prawej Marlboro. Przybijamy piątkę (z biegiem czasu przyswoił sobie naszego miśka). Trzeba oddać Leo, że nie dało się go nie lubić. Oprócz tego, że był naprawdę kompetentny, wbrew temu co pisała czasem prasa, był również fajnym facetem. Bezproblemowy, uśmiechnięty. Miał poważanie i szacunek u zawodników. Zdarzają się trenerzy, dla których zawodnicy skoczyliby w ogień. Dla bosa wielu z pewnością dałoby sie przynajmniej oblać wrzątkiem.

Dalej widzimy, że jest Janek de Zeeuw, drugi trener, trzeci trener, asystent, kierownik, doktor, maser, zastępca kierownika, zastępca zastępcy, kucharz, kuchcik i piętnaście innych osób. W końcu to kadra. Dostajemy pokój. Standard wyższy, niż ligowy, ale nie jest to Hermitage w Monte Carlo. Lekki zawód. Pobieramy sprzęt z orzełkiem. Bezcenne, serio. Tutaj się nie śmieję – zawsze o tym marzyłem. Jestem jednym z kilkunastu z pośród 40 milionów ludzi. Prawie jak igła w stogu w stogu siana. Tak oto spełniają się moje dziecięce marzenia. Po rozpakowaniu lekko podenerwowany schodzę na kolację, tam są prawie wszyscy. Jerzy Dudek – uśmiechnięty i sympatyczny jak zawsze. Jest “Krzynek”, a obok niego nieodłączny “Lewy” z Szachtara. Nie dało się nie zwrócić uwagi na zegarek od Jacoba za 15 tysięcy euro na lewym przegubie. A może za 30? Jest też życzliwy “Ł»ewłak”, jak zawsze stylowy “Ł»uraw”. Jest i Jacek Bąk, zwany “Salomonem” ze względu na minimum kilka karatów, które miał zawsze na sobie.

Zasiadam przy stole z ekipą ekstraklasową – “Wasyl”, “Duddi”, “Muraś”, “Guła”, “Łobo”. Ligowcy razem, szlachta osobno. Wiadomo, nie mam nic przeciwko, trzeba znać swoje miejsce. Przynajmniej na początku (przypomnijcie mi potem, żebym kiedyś przytoczył historię z Mariuszem Ujkiem, który miał na ten temat chyba inne zdanie).

Atmosfera ogólnie sympatyczna. W pierwszym dniu zgrupowania było mnóstwo spraw do poruszenia. Furorę robiło zdanie wypowiedziane chyba przez “Wasyla” do Darka Dudki: To co tam u ciebie w klubie…? Wszyscy opowiadali, co słychać u nich w klubie. Najbarwniejsze historie pochodziły, wiadomo, z Doniecka, gdzie rządził najbogatszy Ukrainiec Ahmetow (jakbym przytoczył kilka opowiadanych przez Lewego, nie uwierzylibyście, więc nie opowiadam). Ciekawie było w Liverpoolu, Pireusie, Moskwie, a najmniej barwne opowieści pochodziły oczywiście z naszego stolika. No bo co mogło ciekawego dziać się w Bełchatowie? Potyczka z Odrą Wodzisław czy dodatkowa premie 30 tysięcy do podziału na drużynę, która raczej by “Bączka” i “Lewego” nie zainteresowała?

Nie będę udawał kozaka. Byłem spięty, a nawet mocno spięty. Byłem na zgrupowaniu kadry z najlepszymi polskimi piłkarzami. I choć z czasem okazało się, że w zdecydowanej większości to naprawdę fajni ludzie, wtedy czułem się jak początkujący biznesmen otwierający przy Janie Kulczyku “szczęki na straganie”.

Muszę przyznać, że kadra w piłce nożnej to zjazd naprawdę nietuzinkowych osobowości. Przynajmniej tak było za moich czasów. Zakumplowałem się z Jackiem Bąkiem, mieliśmy podobne zainteresowania. “Bączek” był pedantem – w jego pokoju wszystko zawsze było idealnie poukładane i zbierał rzeczy Gucci. Tak jak inni zbierają puszki po piwie czy znaczki, on miał większość modeli butów, jakie pokazują się na rynku. Przyznał mi się kiedyś, że ma wiele par, których nigdy nie założył. “Bączek” był też kolekcjonerem zegarków i podejrzewam, że gdyby sprzedał pięć z nich, starczyłoby na spore mieszkanie w stolicy. Do tego bardzo dobry obrońca, nigdy nie lubiłem grać na niego.

Modę kochał również Maciek Ł»urawski. W każdym mieście, w którym graliśmy, znajdował najlepsze centrum handlowe i zawsze robił zakupy. Wszystkie jego ciuchy były mocno firmowe. Nic dziwnego, że po zakończeniu kariery wszedł w branżę modową. “Ł»uraw” miał też oko do kobiet. Wszystkie jego partnerki śmiało mogłyby ozdabiać okładki najlepszych męskich magazynów.

Wcześniej nie byłem też miłośnikiem talentu Mariusza Lewandowskiego, ale kiedy przyszło mi z nim trenować, zmieniłem zdanie. To jest przykład, jak wieloletnia gra z dobrymi piłkarzami kształtuje zawodnika. “Lewy” praktycznie nie tracił piłek na treningach i nikomu tak łatwo, jak jemu, nie przychodziło zakładanie siatek. Chyba raz nawet sam się załapałem. “Lewy” zawsze trzymał wysoki poziom. Nikt nie używał prywatnych samolotów tak często, jak on. No i był wiecznie uśmiechnięty.

Grzesiek Rasiak był niebywałym intelektualistą. Mógłby zarabiać na życie grą w pokera. Jak “Rossi” grał, biliśmy się jedynie o drugie miejsce. Można było pogadać z nim na każdy temat. Bardzo porządny gość. Jacek Krzynówek mógłby wbijać gwoździe piłką, taki miał młotek w lewej nodze. Imponował piłkarsko. Michał Ł»ewłakow – nie wiem, jak on to robił, ale wszyscy, wszędzie i zawsze go lubili. Uśmiechnięty, wygadany, inteligentny. Według mnie, takich ludzi, jak on, powinniśmy wykorzystywać w naszej piłce. Dobrze, że dostał robotę w Legii. “Wasyl” i Darek Dudka mogli rozbawić każdego. Czasem wydawało się, że to bracia bliźniacy, mimo że z wyglądu mocno niepodobni. Czasem, słuchając ich, śmialiśmy się do łez. “Wasyl” to też jeden z bardziej charakternych ludzi, jakich poznałem.

Za czasów Beenhakkera na kadrze była naprawdę dobra atmosfera. Przyjeżdżaliśmy na zgrupowania z dużą przyjemnością. Benenhakker dużo wymagał, ale też wiedział, kiedy odpuścić. Zawsze po meczu, kiedy kończyło się zgrupowanie, dostawaliśmy wolny wieczór. Większość zawodników wychodziła wtedy na miasto. Wyjątkiem był mecz w Moskwie. Znacie taką grę, w której rzuca się do siebie takim plastikowych talerzem? Podczas posiłków w hotelu, w którym mieszkaliśmy, kelnerzy ciągle byli w treningu. My oczywiście mieliśmy łapać. W taki sposób obsługiwano nas w hotelowej restauracji. Beenhakker szybko się widocznie zorientował, że za nami nie przepadają i zabronił wyjścia na miasto. Z tego, co mi wiadomo, nie wszyscy się jednak zastosowali. Podobno do tej pory panie sprzątaczki mówią o kilku postaciach, wychodzących z hotelu po schodach przeciwpożarowych.

Nie wiem, czy chcielibyście czytać o tym, co robiliśmy na treningach. Pewnie nie. Skończmy więc na tym ,że były fajne. Takie jak piłkarze lubią. Z piłką. Dziadek, mała gierka, trochę strzałów. Na koniec jakaś gra w stylu, kto trafi w poprzeczkę, o 100 złotych. Choć może pod drugim polem karnym stawki były wyższe…

Zgrupowanie przebiegało więc rytmem: śniadanie, trening, obiad, trening, kolacja, odnowa. Czyli jak każde inne. Tu nie napisze nic ciekawego. Pamiętam zaś, jak pierwszy raz wszedłem do sauny z Jurkiem Dudkiem. Nie wiedziałem, czy pocę się, bo jest tak gorąco, czy dlatego, że on tam jest… Dobra, bo się rozpisałem, a miałem w zamyśle, żeby ten blog nie zanudzał treścią i długością. Napiszę więc, że w meczu z Finlandią siedziałem na trybunach. Byłem zawiedziony. Szczególnie, że na treningach całkiem niezłe mi się wiodło. Wynik? Wiadomy, nie ma co komentować. Pocieszeniem był fakt, że bramkę w debiucie strzelił mój serdeczny kolega Łukasz Garguła. Naprawdę ze świecą szukać takich ludzi jak on. Ja dostałem szansę w meczu z Serbią, jak było – widzieliście. Nie mnie oceniać moja grę. Po meczu byłem szczęśliwy. Była moja rodzina i cieszyłem się, że oni sie cieszą, bo w dużej mierze im zawdzięczałem ten sukces. Nie zawsze byłem na szczycie, raczej przez długi czas byłem od niego tak daleki, jak Zdrój Ciechocinek od Ligi Mistrzów. Ale oni zawsze we mnie wierzyli. Było mi miło, że dałem im powód do radości i pewnie dumy, co potwierdza ilość artykułów o mnie wiszących w gabinecie ojca. Swoją drogą, dobrze, że nie zaczął ich wieszać na zewnątrz budynku.

Ogólnie kadra to bardzo pozytywne wspomnienia. W tamtym czasie była to naprawdę fajna, zgrana ekipa. Na zgrupowaniach spotykali się młodzi ludzie, którzy kochają to, co robią. Dodatkowo mieliśmy wyniki. Widok kibiców cieszących się z wyników reprezentacji – bezcenne. W takich chwilach wiedzieliśmy, dlaczego chcieliśmy zostać piłkarzami. Gra dla reprezentacji to z pewnością najlepsze, co może przydarzyć się piłkarzowi. Cieszę się, że choć przez chwilę mogłem być częścią polskiej drużyny narodowej.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...