Reklama

W dekadę z nieba do piekła. Upadek Boavisty FC

redakcja

Autor:redakcja

26 lipca 2012, 02:14 • 8 min czytania 0 komentarzy

18 maja 2001 roku znaleźli się w niebie. Dokonali niemożliwego – przerwali 55-letnią supremację wielkiego tria niepodzielnie panującego na portugalskich murawach, czyli Benfiki, Sportingu oraz Porto. Zwycięstwo 3-0 nad Desportivo Aves przyniosło Boaviście pierwsze mistrzostwo kraju. Jedyne. W nagrodę zespół ubrany w koszulki w szachownicę dostąpił zaszczytu gry z takimi potęgami jak Liverpool, Bayern Monachium czy Manchester United w Lidze Mistrzów. Od trzech lat piłkarze z Estadio do Bessa kopią piłkę w półamatorskiej II dywizji, będącej trzecim poziomem rozgrywkowym w Portugalii. Zamiast gry w świetle jupiterów, wymianie uścisków z graczami światowego formatu ganiają po trzecioligowych pastwiskach marząc, by ten okropny sen w końcu się skończył.
Euro 2004 stanowiło dla Portugalii kapitalną okazję, by polepszyć infrastrukturę stadionową. Sporting przeniósł się na zmodernizowane Estadio Jose Alvalade, Benfica od tego czasu rozgrywa swe mecze na nowo wybudowanym Estadio da Luz, podczas gdy Estadio das Antas ustąpiło miejsca Estádio do Dragão, gdzie rezyduje Porto. Giganci portugalskiego futbolu sami sfinansowali ich budowę. Teraz zarabiają one na siebie i służyć będą im jeszcze długie lata. Gorzej sprawa ma się z pozostałymi zespołami, posiadającymi znacznie mniejsze środki. Stadiony stały się dla nich oraz miast i mieszkańców nieznośnym utrapieniem. Rozbierać je czy nie? Co myślały sobie władze decydując się na powstanie tak drogich, a zarazem tak nierentownych obiektów? Na potrzeby Euro każda arena musiała posiadać co najmniej 30 tysięcy miejsc. Po imprezie wiele z nich nigdy nie wypełniło się nawet w połowie. 30-tysięczniki niejednokrotnie są użytkowane przez drużyny z niższych lig – Estadio Algarve w Faro stanowi dom dla dwóch zespołów z trzeciej ligi.

W dekadę z nieba do piekła. Upadek Boavisty FC

Estadio do Bessa, arena spotkań Boavisty tylko w małej części została sfinansowana przez państwo. Większość kosztów wzięły na siebie “Pantery”, zaciągając kredyt. Takiemu klubowi niełatwo wyłożyć niemal 40 milionów euro ot tak, z tylnej kieszeni – to nie ta sama półka finansowa co wielka trójka, tylko ona może sobie pozwolić na taki luksus. Stadion zamiast prowadzić ku lepszej przyszłości stał się nieznośną kulą u nogi, której w żaden sposób nie można się wyzbyć. Władze nie były w stanie spłacić zaciągniętych pożyczek. Problemy zaczęły się jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw Europy, imprezy docelowej. Gdyby nie ona, stadion również zostałby zmodernizowany, ale nikt nawet nie pomyślałby o niemal 29 tysiącach krzesełek. Nie w Portugalii, gdzie mało kto wspiera lokalne kluby. Oczy kibiców od zawsze były skierowane na wiadome trio rozdające karty, to ich spotkania wywoływały i wywołują największe emocje. Popieranie innych zespołów jest bezcelowe, i tak nie mają żadnych szans na końcowy sukces. W sezonie 2010/11 na areny 11 z 16 zespołów przychodziło mniej niż 5 tysięcy fanów.

Poza Ligą Sagres występują szczątkowe oznaki życia. Tym bardziej nie może dziwić sytuacja Boavisty, na której spotkaniach zbiera się po kilkaset kibiców, garstka fanatyków. Stadion nie jest już jej własnością, ze względu na długi przejął go… urząd skarbowy. W pierwszych latach po degradacji zespołowi “Panter” pomagali fani… Benfiki. Nasuwa się pytanie – dlaczego? Dlaczego fanom lizbońskiego giganta miałoby zależeć na ledwie wiążącym koniec z końcem trzecioligowcem? Powiązanie stanowi FC Porto. Fani “Orłów” nienawidzą lokalnego rywala Boavisty i nie chcieli, by ot tak zniknęli, by “Smoki” pozostały same w mieście. Przyjeżdżali na mecze do Porto, by dopingiem wspomóc piłkarzy, a pieniędzmi z biletów sprawić, by na twarzy księgowego choć na chwilę pojawił się uśmiech. Powrót z peryferii portugalskiego futbolu nie jest jednak prosty. Drużyna właśnie spędziła tam trzeci kolejny sezon, zajmując miejsca 7, 2 i 4. Trzeba nadmienić, iż nawet pierwsze miejsce nie daje pewnego awansu – trzeba jeszcze się przedrzeć przez baraże. W 2011 do wygrania ligi zabrakło naprawdę niewiele – lepszego bilansu spotkań bezpośrednich z Padroense lub jednego punkciku. W minionym sezonie Boavista ani przez chwilę nie groził zarówno awans, jak i kolejny spadek. Czwarte miejsce pokazuje, iż potrzeba jeszcze trochę pracy by wzbić się ponad aktualny poziom.

Drugą przyczyną, która zaprowadziła klub na dno, jest korupcja. Afera “Apito Dourado” (Złoty Gwizdek) zatoczyła szerokie kręgi w portugalskim futbolu i przypominała nieco włoskie calciopoli. W Italii kozłem ofiarnym stał się turyński Juventus, na którego barki zrzucono winę za wszystkie nieszczęścia, w Portugalii podobną rolę odegrała Boavista. “Wpływanie na sędziów” poskutkowało degradacją w sezonie 2007/08 (na boisku zajęli 9. miejsce), a klub dobiła kara finansowa w wysokości 180 tys. euro. FC Porto, w porównaniu do lokalnego rywala, dostało śmiesznie niską karę – odjęcie sześciu punktów nie zrobiło wielkiej różnicy, gdyż w tym sezonie wygrali ligę z przewagą bagatela 20 oczek. Dla “Boavisteiros” taki wyrok to skandal. Tak jak fani Juventusu do dzisiaj uważają, iż główni sprawcy wywinęli się organom ścigania, nie ponosząc konsekwencji, bo za takie trudno uznać odjęcie kilku punkcików.

Reklama

Ówczesnego prezesa “Panter”, Joao Loureiro skazano na 4 lata więzienia w zawieszeniu, choć po pewnym czasie uwolniono go od zarzutów za korupcję. Tak samo stało się z oskarżeniami w związku o defraudację pieniędzy – najpierw zapadł wyrok skazujący, a w wyższej instancji oczyścił się z wszelkich zarzutów.

Jego ojciec, Valentine, położył fundamenty pod rozwój Boavisty. Był głównym budowniczym sukcesu. Były żołnierz, uczestnik portugalskiej wojny kolonialnej objął klub w 1978 roku. Od tego czasu klub nigdy nie wypadł poza czołową dziesiątkę w Portugalii, debiutując w Lidze Mistrzów dwa lata po jego ustąpieniu i objęciu władzy przez syna, Joao. Sama perspektywa ugoszczenia takich firm jak Rosenborg, Feyenoord Rotterdam czy Borussia Dortmund i wysłuchanie hymnu Ligi Mistrzów była niesamowita dla ludzi związanych z zespołem od lat. Boavista była powszechnie lubiana – w przeciwieństwie od potęg powstających w dzisiejszych czasach z dnia na dzień, zależnie od kaprysu szejka z państw arabskich, “Pantery” swój prestiż budowały przez wiele lat solidną pracą u podstaw, z ograniczonymi funduszami.

Za kadencji Joao Loureiro Boavista jeszcze raz wzięła udział w Champions League, zdobyła wicemistrzostwo i w końcu upragnione, mityczne mistrzostwo Portugalii… Świętowali je na stadionie Porto, odwiecznego rywala i najgroźniejszego konkurenta. Nawet zwycięstwo 4-0 nic nie przyniosło “Smokom”, zostali upokorzeni. Rywale zza miedzy triumfowali na ich własnym boisku. Boavista dołączyła do ekskluzywnego grona – Benfiki, Porto, Sportingu oraz Belenenses czyli drużyn, które chociaż raz zdobyły mistrzostwo. Właśnie wtedy liczono iż nowy stadion stanie się przepustką do lepszego świata, pozwoli wzbić się jeszcze wyżej. To on okazał się śmiertelną trucizną, zabijającą powoli, skazując pacjenta na męczarnie.

Długi wobec piłkarzy sięgnęły apogeum w 2008 roku. Jedynym celem Boavisty było przetrwanie. Protesty. Negocjacje. Grożenie niewyjściem na mecz. Wszystko w obliczu kilkumiesięcznych zaległości w wypłacaniu pensji. Gdy nagle w siedzibie Boavisty pojawił się człowiek mający pokryć część długów, został określony mianem zbawiciela. Niestety, w tej samej chwili zgarnęła go policja.

Reklama

Boavista ostatecznie zajęła miejsce w środku tabeli, lecz ze względu na udział w aferze korupcyjnej została zdegradowana ligę niżej. Demontaż drużyny sprawił, iż z ligowego średniaka “Pantery” stały się ekipą za słabą nawet na drugą ligę. Z początku zespół z Porto utrzymał się mimo zajęcia 15. miejsca, lecz ostatecznie długi doprowadziły do drugiej degradacji z rzędu. Na peryferiach portugalskiego futbolu Boavista znajduje się od trzech lat. Z racji oszczędności postawiono na młodzież, w nadziei, iż wśród nich wyrosną następcy niedawnych gwiazd, zwycięzców Ligi Mistrzów, medalistów mistrzostw Europy. Nuno Gomes, Joao Pinto, Jose Bosingwa, Raul Meireles, Petit. Jeszcze na Euro 2008 w kadrze obecny był Jorge Ribeiro, który zaraz po degradacji wzmocnił Benfikę. Na razie trudno wypatrywać nowych wielbicieli tłumów. Piłkarzom zdarza się rezygnować z profesjonalnej kariery – wolą kontynuować karierę w Estonii czy Luksemburgu, lub całkowicie porzucić futbol. Jeden z nich wolał zostać inżynierem.

– To była strasznie dziwna sytuacja. Gdy tam przychodziłem, wcale nie tak odległym wspomnieniem były jeszcze występy w Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA, a tu nagle klubowa kasa stała się zupełnie pusta – opowiadał po rozstaniu z Boavistą Rafał Grzelak, który odszedł z zespołu na początku 2008 roku. W sezonie 2006/07 wraz z Przemysławem Kaźmierczakiem stanowili trzon drużyny, w której nawet nie myślano o degradacji.

Trenerem, który prowadził Boavistę do największych triumfów był Jaime Pacheco. Niefortunnie dla siebie oraz Boavisty, w 2003 roku przyjął ofertę objęcia hiszpańskiej Mallorki. Bardzo szybko, bo po pięciu meczach został zwolniony, w międzyczasie zdołał się jeszcze pokłócić z Samuelem Eto’o. Natychmiast przyjęto go z powrotem na Estadio do Bessa, lecz druga przygoda z klubem nie była tak owocna. Zamiast atrakcyjnej, ofensywnej gry, do jakich przyzwyczaiła widzów Boavista w poprzednich latach, od tej pory preferował defensywne nastawienie. Nie mogło się ono spodobać kibicom. “Os Axadrezados” powrócili do roli typowego średniaka. Po dwóch latach zrezygnował ze swej funkcji, by po niemal pół roku znów powrócić. Gdy Boavista spadła, zaczął robić karierę w Azji, z powodzeniem. W 2011 roku objął Beijing Guoan z chińskiej Superligi i z miejsca zdobył wicemistrzostwo. Narzekać nie może – w kontrakcie widnieje suma złożona z przynajmniej sześciu zer, a eksperci widzą w nim nowego trenera reprezentacji po 2014 roku, gdy wygaśnie jego obecna umowa.

Nowy prezes klubu, Manuel Maio roztacza przed kibicami wizję odrodzenia Boavisty. Gra na patetycznych nutach, które świetnie się sprzedają, choć zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Poprzednik, Alvaro Braga Junior, zrezygnował wskutek kolejnego sportowego niepowodzenia. Maio chce kontynuować działania poprzednich władz apelując o zjednoczenie kibiców – brakującego elementu. “Pantery” nigdy nie miały solidnego zaplecza fanów, a pobyt w trzeciej lidze sprawy, delikatnie mówiąc, nie ułatwia. Kibice jeśli już się pojawiali, potrafi sprawiać kłopoty. Z ich powodu w 2011 roku na klub nałożono kary finansowe oraz ukarano rozegraniem dwóch spotkań za zamkniętymi drzwiami.

W związku z uniewinnieniem władz Boavisty od zarzutów korupcyjnych, klub domagał się przywrócenia do Liga Sagres lub finansowej rekompensaty za lata spędzone na wygnaniu. Opór niestety coraz bardziej słabnie. Być może nowy prezes wznowi działania w tej sprawie, która dobitnie ukazuje niesprawiedliwość systemu, znaną od wielu lat. Duży może więcej, niewiele mu można zrobić. Jedne zespoły nie ponoszą praktycznie żadnej kary, inne są z dnia na dzień rujnowane. W ciągu zaledwie dekady klub z Estadio do Bessa zdążył zaliczyć podróż do nieba oraz gwałtowny, niespodziewany upadek do najgłębszych czeluści piekła. Spodziewano się, iż to tylko przejściowe kłopoty. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej brutalna. Zmierzch Boavisty trwał krótko. Zmartwychwstanie i powrót do świata żywych jest jeszcze większym i nadspodziewanie trudniejszym zadaniem.

ŁUKASZ GODLEWSKI

Najnowsze

Polecane

Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”

Jakub Radomski
1
Przeliczniki za wiatr wciąż kontrowersyjne. „System nie działa sprawiedliwie”
Hiszpania

Kibice Realu chcą swojego Cubarsiego. Asencio posłucha hymnu Ligi Mistrzów?

Patryk Stec
0
Kibice Realu chcą swojego Cubarsiego. Asencio posłucha hymnu Ligi Mistrzów?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...