Sytuacja w grupie Łomży Vive Kielce przed dzisiejszym meczem kielczan była jasna i zawierała się właściwie w jednym zdaniu – jeśli polska ekipa pokona Dinamo Bukareszt, to znajdzie się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Do tego bowiem bezpośrednio wchodzą ekipy z miejsc 1-2. każdej z grup. Reszta musi bić się w 1/8. Podopieczni Tałanta Dujszebajewa mieli więc przed sobą jeden cel – po prostu wygrać. I to im się udało – zwyciężyli 34:29.
Przede wszystkim – nie zlekceważyć rywala
O tym, że nie można sobie pozwolić na dekoncentrację w starciu z Dinamem mówili w Kielcach wszyscy. Rumuńska ekipa zajmuje co prawda 7. miejsce w grupie i już przed dzisiejszym spotkaniem nie miała szans na dalszą grę w Lidze Mistrzów, ale potrafiła w tym sezonie zaskoczyć faworytów. W Bukareszcie przekonało się o tym… samo Vive, które przegrało tamtejszy mecz. A u siebie Rumunom uległo choćby Porto.
Zresztą w Rumunii budują naprawdę ciekawy projekt. W składzie mają kilku całkiem znanych zawodników jak Amine Bannour, tunezyjski rozgrywający, Niemiec Christian Dissinger, obrotowy Cedric Sorhaindo z Francji czy też znani z polskich parkietów Valentin Ghionea i Dan-Emil Racotea. Choć prawdziwą gwiazdą klubu jest tak naprawdę jego… trener. W Bukareszcie zatrudniono bowiem Xaviera Pascuala, który wcześniej przez 12 lat budował potęgę Barcelony, jednego z najlepszych klubów świata. O ile nie najlepszego.
– Jesteśmy faworytami, ale musimy dać z siebie wszystko, bo parę razy widzieliśmy już w tym sezonie, że kiedy nie gramy na najwyższym poziomie, to przeciwnik może nam zrobić niespodziankę. W meczu z Dinamem chcemy rewanżu za porażkę w Bukareszcie. Wiemy też, o co gramy, bo zwycięstwo da nam co najmniej drugie miejsce w grupie i od razu awans do ćwierćfinału – mówił Branko Vujović, rozgrywający kieleckiej ekipy.
Recepta na sukces zdaniem kielczan? Przede wszystkim dobra organizacja poczynań w defensywie i szybkie przesuwanie się na pozycjach, bo Rumuni lubią ściągać bramkarza i grać swoje akcje 7 na 6, co można wykorzystać przy przechwycie piłki, gdy ma się przed sobą pustą bramkę. Inna sprawa, że w dotychczasowych meczach podopieczni Tałanta Dujszebajewa mieli problemy z rywalami grającymi w ten sposób, dlatego na treningach nad tym pracowali.
– Rumuni nie grają już o nic w Lidze Mistrzów, ale to może być mylące, bo dzięki temu będą grać na luzie, a my musimy zmierzyć się z presją. Wiemy, co może dać nam zwycięstwo, dlatego być może najważniejsza w naszym przypadku będzie sfera mentalna. Dużym handicapem na naszą korzyść jest fakt, że gramy w domu przed własną publicznością. Myślę, że gramy bardzo dobrze, może nawet lepiej, gdy jest presja. Pokazaliśmy to już w meczach z mocnymi rywalami w domu i na wyjeździe. Potrafiliśmy też grać bardzo twardo. Takiego meczu, jaki czeka nas z Dinamem, nie wygrywają indywidualności, ale cały zespół – mówił z kolei Krzysztof Lijewski, asystent trenera kielczan.
Vive dobrze wiedziało o co gra, bo w zeszłym sezonie właśnie w ostatniej kolejce – przez wpadkę z Flensburgiem na własnym parkiecie – straciło miejsce w pierwszej dwójce swojej grupy. A potem, zupełnie niespodziewanie, przegrało w dwumecz z francuskim HBC Nantes. Teraz kielczanie chcieli zrobić wszystko, by taka historia się nie powtórzyła.
I udało im się.
Osłabieni, ale zwycięscy
Jeśli coś mogło martwić fanów Vive jeszcze przed spotkaniem, to z pewnością stan kadry kielczan. Jeszcze wczoraj okazało się, że zagrają oni z tylko jednym obrotowym – Artiomem Karaliokiem. Pozycję tę dotknęła bowiem w ich zespole prawdziwa plaga. Damian Domagała jest bowiem chory, a Nicolas Tournat w meczu z Telekomem Veszprem w poprzedniej kolejce Ligi Mistrzów poobijał żebra. I nie zdążył się wykurować.
Tak więc kielczanie zostali tylko z Karaliokiem. Podobnie sprawy zresztą miały się na prawym skrzydle – z zawodników zajmujących na co dzień tę pozycję w kadrze na mecz z Dinamem znalazł się tylko Arkadiusz Moryto. Poza tym brakowało też Tomasza Gębali przechodzącego aktualnie rehabilitację po zabiegu kolana. Ale cóż, jakoś trzeba było sobie radzić.
I Vive sobie poradziło. Choć trzeba przyznać, że gdyby nie znakomita pierwsza połowa, to mogłoby się zrobić nerwowo.
Bo w pierwszych 30 minutach zawodnicy Vive grali świetnie, wypełniając właściwie wszystkie przedmeczowe założenia. Dość napisać, że goście z Rumunii aż do siódmej minuty czekali na swoje pierwsze trafienie. A potem wcale nie rzucali lepiej, w czym wielka zasługa Andreasa Wolffa, który zanotował w całym spotkaniu niemal dwadzieścia skutecznych interwencji. Łatwe gole, wynikające z błędów rywali, regularnie zdobywali z kolei Dylan Nahi i Arkadiusz Moryto. Jedynie czasem gospodarze za bardzo się podpalali i marnowali sytuacje rzutowe na pustą bramkę.
Ale ich błędy w niczym nie przeszkadzały, przewaga kielczan była bowiem ogromna. Choć zdenerwowany Dujszebajew wziął przez nie przerwę na żądanie, bo wiadomo, że kto jak kto, ale on jest perfekcjonistą. Na przerwę zawodnicy Vive schodzili z wynikiem 21:13. Ćwierćfinał Ligi Mistrzów właściwie mogli już witać z otwartymi ramionami, wystarczyło grać jak do tej pory.
I wtedy się zacięli.
Po przerwie stracili cztery bramki z rzędu. Marsz gości po odrobienie strat zatrzymał dopiero Branko Vujović, który wziął sprawy w swoje ręce i sam zaczął rzucać. Zwykle skutecznie. Kielczanie jednak na dłuższą metę mieli problemy z koncentracją, a w ataku próbowali grać zbyt indywidualnie, często tracąc przy tym piłkę. Dinamo kilkukrotnie było w stanie przez to zmniejszyć straty do ledwie dwóch bramek, ale na szczęście wtedy uaktywniał się Andreas Wolff (który w końcówce obronił choćby karnego) i nie pozwalał, by przewaga gospodarzy stopniała do końca.
Gdy do tego dołączył się Alex Dujshebaev, tradycyjnie odpalający swoją najlepszą grę w końcówce meczu, Vive zaczęło zmierzać po zwycięstwo. Ostatecznie było ono całkiem pewne – polski zespół wygrał pięcioma bramkami. I spokojnie może oglądać jutrzejszy mecz Barcelony. On bowiem będzie dla nich ważny w kontekście tego, czy kielczanie zajmą pierwsze, czy też drugie miejsce w grupie.
Łomża Vive Kielce 34:29 Dinamo Bukareszt
Fot. Newspix