Reklama

Tomasz Pieńko wreszcie gra na miarę swojego talentu

Szymon Janczyk

15 października 2025, 16:31 • 11 min czytania 19 komentarzy

Tomasz Pieńko przez lata był obietnicą talentu, zdolnym chłopakiem, który nie miał konkretów na poparcie tezy o tym, że może zrobić karierę. Jako ofensywny zawodnik liczby robił na tyle rzadko, że gdy zaliczał setkę meczów w Ekstraklasie, ledwie uzbierał dziesięć trafień w lidze. Ciężko uwierzyć, że ten sam chłopak teraz ma na koncie pięć goli i asyst dla Rakowa Częstochowa oraz kolejne osiem w młodzieżówce.

Tomasz Pieńko wreszcie gra na miarę swojego talentu

Dotychczas Tomasz Pieńko funkcjonował przecież w świadomości kibica jako wychowanek Zagłębia Lubin. Po prostu, bez żadnego ach i och, bo ciężko było o achy i ochy, gdy śledziliśmy kolejne strzały z nieprzygotowanych, kiepskich pozycji, kolejne spotkania bez efektu wow ani w postaci znakomitego podania, ani chociaż fantastycznej akcji, po której mógł groźnie łypać na kolegów, zagryzając zęby, że ci okradli go z udziału przy bramce.

Reklama

Nie każdy młody chłopak musi robić furorę niczym Oskar Pietuszewski, jednak Pieńko stawał się niepokojąco przezroczysty jak na kogoś, kto w Lubinie uznawany był za największy talent, kto przez parę sezonów dostawał najwięcej szans, żeby pokazać się światu. Doszło do tego, że gdy zmienił klub, to nie na europejską markę, lecz wewnątrz ligi. I, czego by nie mówić o rozwoju Ekstraklasy, musiało temu towarzyszyć lekkie rozczarowanie.

Raz, że Zagłębie liczyło na zarobek większy niż 1,7 miliona euro, dwa, że sam zainteresowany mówił o chęci zbudowania pomostu przed transferem do mocnego zespołu i wymieniał Szwajcarię czy Holandię, niekoniecznie Częstochowę. Natomiast to, że trafił do Rakowa, okazało się zaskakująco rozsądne.

Tomasz Pieńko i Michael Ameyaw w Rakowie Częstochowa

Tomasz Pieńko zaczął błyszczeć. Trzynaście goli i asyst w Rakowie Częstochowa oraz reprezentacji Polski U-21

Zaskakująco, bo przecież Raków Częstochowa nie słynie z rozwoju ofensywnych zawodników. Jeśli ktoś zrobił tam wyraźny progres, co przełożyło się na transfer do kolejnego klubu, to tylko (i aż) Ante Crnac. Trzeba jednak pamiętać, że on akurat trafił na Dawida Szwargę, więc stwierdzenie, że Marek Papszun nie wypromował jeszcze ofensywnej perełki, pozostaje aktualne. Możliwe, że pierwszą będzie Jonatan Braut Brunes, który przecież miał na stole ofertę dużego transferu, możliwość gry w Lidze Mistrzów. Nawet jeśli, to Tomasz Pieńko zaczyna się zapowiadać na następnego w kolejce.

Chcieli go najwięksi, wybrał Raków. Ante Crnac pokazał, że Polska może łowić talenty

Jeśli ktoś uważa, że wkładanie piłkarzy w sztywne ramy taktyczne może im tylko zaszkodzić, Tomasz Pieńko dowodzi, że niekoniecznie. W Zagłębiu wręcz wyglądał na kogoś, komu czasem przydałaby się konkretna podpowiedź, wskazówka ze strony sztabu. Żeby nie kopał znów bez sensu z dystansu, z kąta, który oznacza czasem niecały procent szans na trafienie do siatki, lecz zaczął korzystać z innych przestrzeni, odnajdywać się w lepszych miejscach.

Coś takiego zobaczyliśmy w szóstej minucie spotkania ze Szwedami, kiedy Pieńko zasygnalizował, żeby zagrać mu piłkę przed szesnastkę, następnie zabrał się z nią, zastawił się przed Magnusem Karlssonem i świetnie wykończył akcję. Bardzo przytomnie zachował się też przy trzecim trafieniu: znów świetnie ruszył w szesnastkę, przed otrzymaniem piłki zebrał wszystkie potrzebne informacje i gdy dostał podanie, wiedział, że lobik to w tej sytuacji właściwe rozwiązanie.

Najważniejsze, że to zdarza się częściej niż raz. Chłopak, który przez większość kariery nie asystował, w meczu z Czarnogórą popisał się czymś nawet piękniejszym niż trzeci gol ze Szwedami. W takiej sytuacji, będąc tak ustawionym dostrzec i dostarczyć piłkę w miejsce zaznaczone żółtym kwadratem, skąd padła bramka, to sztuka oraz dowód na rozumienie gry na wysokim poziomie.

Kolejne potwierdzenia to w zasadzie po prostu inne migawki z młodzieżówki. Mnogość dobrych decyzji Pieńki w występach w narodowych barwach stanowi kontrast do tego, co serwował w Lubinie. Nawet gdy rozdawał „proste” asysty, to zawsze można było powiedzieć, że podał w tempo, w idealnym momencie. Wychodził z trudnych sytuacji, bo przecież asystę z Macedonią Północną zanotował, znajdując się w otoczeniu trzech rywali, posyłając z własnej połowy podanie do rozpędzającego się kolegi.

Oraz, to przy golu samobójczym, szukając podania z bocznego sektora pola karnego, co potem zresztą powtórzył, stwarzając kolejną dobrą szansę. „Stary” Tomasz Pieńko w takich momentach szukałby strzału — to przypuszczenie, ale oparte na licznych dowodach.

Są i dowody na to, że rozwój taktyczny kapitana młodzieżówki nastąpił właśnie w Rakowie. Ostatni występ przed przerwą na kadrę też obfitował w znakomite rozwiązania, które przychodziły Pieńce bardzo naturalnie. Szukanie podania w szesnastce przyniosło rzut karny. Spokojne wyczekanie na rozwój sytuacji w kontrataku powinno zakończyć się drugą asystą. Pierwszą zanotował równie błyskotliwym zagraniem do napastnika.

Premierowa asysta w lidze w nowych barwach była kolejnym dowodem na to, że Pieńko zmienił zachowanie w momencie finalizowania akcji, że — można to chyba tak ująć — bardziej ufa kolegom, więc też częściej wciela się w rolę dogrywającego. Może to też efekt tego, że w Rakowie nie było tak, jak w Zagłębiu, gdzie wszystko wisiało na nim, że oczekiwano, że to właśnie on pociągnie zespół. Taki progres nie następuje jednak sam z siebie, ktoś musiał wskazać piłkarzowi drogę.

Transfer do Rakowa Częstochowa pomaga Tomaszowi Pieńce. Zmienił sposób gry, zaczął robić liczby

I, patrząc na to, jak zmieniło się wykorzystanie atutów Pieńki w Rakowie, tę drogę wskazano mu właśnie w klubie. Wystarczy wyciągnąć suche liczby z Hudl WyScout, żeby przekonać się, że młodzieżowy reprezentant Polski to teraz team player pełną gębą. Taki, który zachował intensywność czy skuteczność działań w obronie, pracy bez piłki i wsparł to umiejętnym korzystaniem z przestrzeni, momentów, swoich walorów.

Trzeba przecież pamiętać, że Tomasz Pieńko był ceniony, chwalony, typowany na gościa, który zrobi karierę, nieprzypadkowo. Cztery sezony z rzędu, od kiedy tylko Ekstraklasa prowadzi rubrykę dotyczącą najlepszych prędkości osiąganych przez poszczególnych zawodników, regularnie zalicza on spotkania, w których przekracza próg 34 km/h. Raz nawet licznik wskazał ponad 35 km/h, co pozwala określić Pieńkę mianem piłkarza szybkiego, dynamicznego.

Takich ludzi szukają europejskie kluby, takie młode talenty łatwo jest sprzedać. Gdyby tylko poszły za tym liczby, Zagłębie Lubin faktycznie dawno liczyłoby miliony za zagraniczny transfer Pieńki. Jak ustaliliśmy, tych konkretów brakowało, więc trzeba było kogoś, kto wykorzysta tę podstawę, przekuje solidną bazę na efekty. Uwagę musi więc zwrócić to, że porównując sezon do sezonu wyraźnie, niemal dwukrotnie, spadła liczba kontaktów Pieńki z piłką w polu karnym i – tu nawet ponad dwukrotnie – zmalała liczba oddawanych przez niego strzałów.

W zamian otrzymaliśmy znaczne wzrosty kategorii kluczowych dla kreatywnych reżyserów gry:

  • inteligentnych podań, czyli takich, które łamią linie rywala;
  • asyst przy strzałach, czy, jak kto woli, kluczowych podań;
  • współczynnika przewidywanych asyst, więc miernika jakości stworzonych okazji.

Dane Hudl StatsBomb mówią o Tomaszu Pieńce, że względem poprzedniego sezonu wypada lepiej pod kątem pressingu, podań zwiększających szanse na gola zespołu, przewidywanych asyst, wywalczonych rzutów wolnych oraz strat (jest ich mniej).

Można odnieść wrażenie, że gdy Tomasz Pieńko odszedł z Zagłębia Lubin, zrzucił z siebie pewien ciężar odpowiedzialności. Wiadomo, transfer za niemal dwa miliony euro też niesie ze sobą konkretne oczekiwania, zwłaszcza że młodych Polaków w Rakowie zawsze bierze się pod lupę z uwagi na niezbyt imponującą historię, jaką pisali w Częstochowie, natomiast można zrozumieć, że bycie główną nadzieją na przetrwanie w lidze dla klubu, w którym się wychowałeś, może zaprzątać głowę.

To o tyle ciekawe, że przecież rozkwit formy pomocnika zbiegł się w tym, że w młodzieżówce otrzymał opaskę kapitana, więc w teorii znów stał się protagonistą. Może więc chodzi o starą jak świat prawdę, że nawet największy talent włożony w złe środowisko, z czasem blednie?

Mentalność, dziwne zapisy w umowie i złe prowadzenie w Zagłębiu Lubin. Dlaczego Tomasz Pieńko nie wystrzelił wcześniej?

Byłaby to niezbyt dobra recenzja Zagłębia Lubin, akademii, w którą inwestowane są miliony, która chce konkurować z Lechem Poznań i Legią Warszawa. Są jednak solidne podstawy ku temu, żeby sądzić, że środowisko kreowane przez pierwszy zespół Zagłębia, faktycznie może tłamsić potencjał poszczególnych zawodników. Tomasz Pieńko w trakcie, jakby nie patrzeć, krótkiej kariery w klubie, w którym się wychował, zdążył pracować z sześcioma (!) różnymi trenerami.

Gdy wymienimy ich nazwiska – Fornalik, Ojrzyński, Stokowiec, Żuraw, Włodarski, Karmelita – łatwo zorientować się, że zaznał ogromnych wahań w temacie tego, czego od niego wymagano, w jakim stylu gry musiał się odnaleźć. Był zbyt utalentowanym, zbyt dobrym piłkarzem, żeby utonąć i nie przebrnąć z tego powodu przeszkody w postaci przejścia z juniora do seniora, na czym wykłada się wielu chłopaków w jego wieku, ale zdecydowanie mogło mu brakować jakościowej pracy sztabu trenerskiego, który podkręciłby jego możliwości.

Jednocześnie dało się usłyszeć sporo złego o otoczeniu samego zawodnika czy też o jego podejściu do pracy, co przecież też można wiązać z brakiem odpowiedniego wzorca, wytyczenia pewnej ścieżki. Latem, gdy stało się jasne, że to ostatni dla Zagłębia moment na sprzedaż swojego diamentu, w kilku klubach trwały przecież dywagacje o tym, czy warto po Tomasza Pieńkę sięgać.

W Lechu Poznań na przykład recenzje ze środowiska budziły obawy i nie ma się czemu dziwić. W przestrzeni publicznej co chwilę pojawiały się przecież wieści o tym, że karierą tego zawodnika steruje rodzina, która chce zarobić swoje na jego sprzedaży. Weźmy na tapet tekst Tomasza Włodarczyka o niedoszłym wówczas – bo mowa o lecie 2024 – transferze do Rakowa Częstochowa.

„O ile kluby prawdopodobnie by się dogadały, o tyle wymagania finansowe otoczenia Pieńki – jego rodziny – były zbyt wygórowane. (…) Raków dostał zgodę Zagłębia, by rozmawiać z przedstawicielami młodego piłkarza, lecz transakcja okazała się niemożliwa do realizacji głównie ze względu na indywidualne wymagania finansowe. Pieńko ma w kontrakcie z „Miedziowymi” zapis o zarobku 30% kwoty z kolejnego transferu. Słyszymy, że podobne liczby chciano wpisać w umowie z Rakowem. Do porozumienia nie doszło. Suma summarum ten transfer ledwo by się częstochowianom spiął. Przykładowo, gdyby Pieńko kiedykolwiek został w przyszłości sprzedany za 10 mln euro, aż 3 mln poszłyby do niego samego i jego otoczenia. Pamiętajmy też, że Zagłębie oczekiwało teraz kwoty za transfer w wysokości ponad 3 mln euro”.

Po transferze do Rakowa Częstochowa Tomasz Pieńko częściej jest aktywny w pressingu w środkowej strefie boiska, co przekłada się na lepsze szanse dla niego i zespołu.

To jedno, drugie to opinie o tym, że Tomasz Pieńko nie cechuje się oczekiwaną do dalszego rozwoju ambicją, pracowitością. Tak mówiono o nim, gdy był w Lubinie, takie opinie zbierali o nim skauci polscy i zagraniczni, dlatego Zagłębie tak długo męczyło się z jego potencjalną sprzedażą. On sam pośrednio przyznawał, że mentalność i podejście stanowią jego problem w dwóch rozmowach.

TVP Sport: „Wciąż czasami zbyt nerwowo reaguję, jeśli coś mi nie wyjdzie. Gdy zdarzy mi się złe przyjęcie piłki w trakcie meczu, wywołuje to we mnie frustrację. A potem jak najszybciej się to naprawić, nie zawsze się udaje… I potem to jedno zagranie mnie dobija przez kolejne minuty. To moja główna wada”.

„Piłka Nożna”: „Rodzina i znajomi podpytywali, kiedy zacznę regularnie dokładać liczby. Trudno jest odpowiadać na takie pytania i trochę się od tego odciąłem. Wytłumaczyłem moim najbliższym, że nie ma sensu o tym rozmawiać, ponieważ może mieć to na mnie wyłącznie negatywny wpływ. W sztabie szkoleniowym mamy psychologa, Pawła Habrata, z którym zacząłem też ściślej współpracować. Sądzę, że dzięki temu trochę się otworzyłem – bardziej biorę pod uwagę opinie innych, z czym wcześniej miałem kłopot. Nie ukrywam, że wpływ na to ma mój charakter, gdyż lubię czasem postawić na swoim. Głowa jest niezwykle istotna w piłce. Odpowiednie przygotowanie mentalne może pomóc podejmować odpowiednie decyzje na boisku”.

Raków Częstochowa zarobi na Tomaszu Pieńce duże pieniądze? Taki jest plan

Potrzebny był ktoś, kto zaryzykuje. Raków Częstochowa dał się poznać jako klub, który na rynku wewnętrznym chętnie zostawia miliony, więc idealnie pasował do profilu ewentualnego kupca. Zwłaszcza że potencjał Tomasza Pieńki wysoko oceniał Marek Papszun, który – jak wspomnieliśmy – domagał się tego transferu już poprzedniego lata, zaraz po powrocie do zespołu. Pomysły trenera nie zawsze kończą się celnymi strzałami, natomiast w tym przypadku wiele zaczyna się zgadzać.

Zaczyna, bo nie zapominajmy, że fenomenalny początek sezonu to wciąż właśnie to: początek. Żeby rozpływać się nad tym, jak świetny interes zrobił Raków, potrzeba kontynuacji, ciągłości. Żeby był to najlepszy sezon ligowy w karierze, Pieńko wciąż przecież potrzebuje kolejnych siedmiu goli lub asyst. Albo ośmiu, jeśli wliczymy asysty drugiego stopnia – to nie tak mało, nawet jeśli ostatnie tygodnie sugerują, że nie powinno być z tym problemu.

Raków, w osobie prezesa Piotra Obidzińskiego, tłumaczył nam, że wiąże ogromne nadzieje z inwestycją w młodych, polskich piłkarzy, na których chce w kolejnych latach zarobić. Tomasza Pieńkę można, czy nawet trzeba, nazwać dziś główną nadzieją na odwrócenie dotychczasowego trendu, na zostanie flagowym przykładem tego, że w Częstochowie polski talent nie tylko nie zginie, ale nawet rozwinie skrzydła.

Niech tak się stanie, bo w naszych realiach ofensywny, zdolny, szybki zawodnik, który robi liczby, to wciąż ewenement i wydarzenie.

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI U-21 NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

19 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama