Łukasz Masłowski przyzwyczaił, że do Jagiellonii sprowadza ciekawych, nieoczywistych zawodników, ale z transferem Sergio Lozano to już przegiął. Hiszpan do zespołu Adriana Siemieńca wszedł razem z drzwiami. W dziewięciu występach strzelił sześć goli i idealnie wpasowuje się do roli następcy równie skutecznego Ruiego Nene.

Od chłopca do podawania piłek do gry w Levante. Dziadek byłby dumny z wnuka
Jest środek czerwca 2010 roku. Levante przegrywa aż 0:4 w wyjazdowym meczu z Realem Betis, ale dla kibiców klubu z z Walencji nie ma to większego znaczenia. Oba zespoły kończą sezon z takim samym dorobkiem punktowym, lecz to Levante zajmuje trzecie miejsce, które daje awans do La Liga.
Drodze do elity z bliska przyglądał się wtedy 10-letni Sergio Lozano, który był jednym z dzieciaków odpowiedzialnych za podawanie piłek w domowych meczach na Estadio Ciudad. Nikt nie mógł się spodziewać, że mały Sergio 15 lat później, spełniając wielkie marzenie swojego dziadka przyczyni się do kolejnego powrotu Granotes do grona najlepszych hiszpańskich drużyn.
Dziadek Lozano, czyli Jose Vicente Lluch, przez wiele lat pracował w Levante jako masażysta i osoba odpowiedzialna za sprzęt. Miał nadzieję, że wnuk dokona tego, co jemu samemu się nie udało – zadebiutuje w pierwszej drużynie Granotes.
– Moja rodzina ze strony mamy jest z Nazaret (dzielnicy Walencji, która jest zdominowana przez fanów Levante – przyp. red.) i od zawsze kibicowała Levante. Kiedy chodziłem do szkoły czy uczestniczyłem w lokalnych festiwalach, wszyscy byli za Levante. Chodziłem na stadion w pełnym stroju klubowym. Co do mojego dziadka, to on zawsze trzymał się na uboczu. Nigdy nie wywierał presji, żebym trafił do Levante, ale od małego dawał mi piłki i wszelkiego rodzaju produkty klubu. Powtarzał jednak, że jego marzeniem było, żebym zrobił coś, czego on nie zdążył – zagrał w barwach Levante. Dlatego też bardzo się cieszę, że tu jestem. Wiem, że gdziekolwiek by nie był, będzie dumny ze swojego wnuka – mówił Lozano w marcu w wywiadzie dla portalu Levante-EMV.

Sergio Lozano w barwach Levante
Jose Vicente Lluch nie zdążył zobaczyć swojego wnuka w barwach ukochanego klubu. Pół roku przed tym, jak Sergio Lozano przeniósł się do Levante, „Chato” zmarł. Obecny piłkarz Jagiellonii miał oferty z lepszych zespołów, ale z powodów rodzinnych i hołdu dla dziadka zdecydował się je odrzucić.
– Widziała to moja babcia (jak Lozano, jeszcze w barwach rezerw Villarealu, strzelał na Ciudad – przyp.red.). Dziadek, ze względów zdrowotnych, nie mógł. Ale nawet jeśli grałem przeciwko Levante, moja babcia bardzo się cieszyła, że jej wnuk zagrał na Ciudad i strzelił gola. Byłem bardzo podekscytowany możliwością gry na tym stadionie, ale chciałem to zrobić w barwach Levante. Kiedy powiedziałem, że podpisuję kontrakt z Levante, babcia bardzo się ucieszyła. W moim pierwszym meczu u siebie miałem szczęście strzelić gola i móc go zadedykować dziadkowi – opowiadał Lozano.
Lozano z wielkim gestem po sukcesie. „Wiedziałam, że jesteś wielki, ale dziś poruszyłeś moje serce”
Sergio Lozano część swojego pierwszego sezonu w barwach Levante grał z kontuzją. Nie chciał poddać się operacji kostki, by nie zostawić kolegów, walczących o awans do La Liga. Dopiero gdy jasne się stało, że Granotes na następną kampanię zostaną na tym samym poziomie rozgrywkowym, Hiszpan zgodził się na przejście koniecznego zabiegu.
Lozano opuścił dwa ostatnie mecze sezonu i cały okres przygotowawczy. Mimo tego od początku nowych rozgrywek wyrażał gotowość do gry. Jego forma fizyczna pozostawiała sporo do życzenia, ale na boisku nigdy nie zabrakło mu ambicji i woli walki. Dzięki swojemu charakterowi z tygodnia na tydzień coraz bardziej przybliżał się do optymalnej dyspozycji. Do odgrywania takiej kluczowej roli, jak rok wcześniej, już jednak nie wrócił. Dla trenera był bardziej zawodnikiem do rotacji oraz bardzo ważną postacią w szatni. Również lokalna społeczność traktowała go jako „jednego z nich”. Lozano był graczem, z którym lokalsi mogli się utożsamiać. W końcu wielu z nich znało go od dziecka i wciąż miało w pamięci jego nieżyjącego już dziadka.
Po 15 latach od momentu, gdy jako młody chłopak od podawania piłek świętował awans do La Liga, powtórzył ten sukces już jako zawodnik. Po fecie zabrał ze sobą puchar i ruszył na ulicę dzielnicy Nazaret. Tam celebrował razem z rodziną, przyjaciółmi i całą społecznością, która chciała zrobić sobie zdjęcie z trofeum i samym zawodnikiem. Pod fontanną Czterech Pół Roku zadedykował ten sukces dziadkowi i babci, która również niestety nie doczekała momentu awansu jej wnuka w barwach Levante do La Liga.
Obecny zawodnik Jagiellonii o nikim nie zapomniał. Razem z pucharem odwiedził też 77-letniego sąsiada, który ze względów zdrowotnych nie był w stanie przyjść na fetę. Lozano miało bardzo zależeć, by trofeum dotarło także do domu wieloletniego, oddanego kibica Levante.
– Wiedziałam, że jesteś wielki, ale dziś poruszyłeś moje serce. Pójść do domu mojego ojca i przynieść mu puchar… nie wiem, jak ci za to podziękować. Dziękuję ci tysiąc razy, na zawsze będę ci wdzięczna. Na górze twoi dziadkowie na pewno są z ciebie bardzo dumni – napisała w mediach społecznościowych córka 77-latka.
Jagiellonia doczekała się następcy Nene i… Jesusa Imaza?
Po awansie do grona najlepszych drużyn w Hiszpanii Levante się wzmocniło, przez co zabrakło miejsca w składzie dla Hiszpana, co wykorzystał Łukasz Masłowski, ściągając Lozano do Jagiellonii. Od jego debiutu w meczu w Gliwicach z Piastem ewidentnie na pierwszy plan wysuwała się w grze 26-latka jedna cecha – gdy tylko ma piłkę pod nogą i odrobinę miejsca na przygotowanie strzału, bez większego wahania decyduje się na uderzenie. Od początku strzelał na tyle dobrze, że z pełnym przekonaniem można było założyć, że wkrótce zacznie zdobywać bramki także na polskich boiskach.
Lozano na pierwszego gola w Ekstraklasie czekał do czwartego występu, a był to mecz z Koroną Kielce. Jak już zaczął strzelać, to spotkanie skończył z dubletem po dwóch uderzeniach zza pola karnego. Tydzień później z Arką skutecznie przymierzył tylko raz, ale za to jak efektownie! Zaskoczył Damiana Węglarza płaskim strzałem z rzutu wolnego z okolicy 25. metra.

Sergio Lozano, świętujący gola z Koroną Kielce
Póki co na tym zatrzymał się dorobek Lozano w Ekstraklasie, lecz Hiszpan swój największy atut zaprezentował też na dwóch pozostałych frontach. Najpierw dał show w Pucharze Polski, w którym po wejściu z ławki w meczu z Miedzią Legnica ustrzelił dublet na wagę awansu. Ostatnio, dzięki jego niezwykle urodziwej bramce w Lidze Konferencji w blisko setnej minucie spotkania, Jagiellonia wydarła punkt w wyjazdowym starciu ze Shkendiją Tetowo.
Wszystkie te gole mają wspólny mianownik w postaci sposobu ich strzelenia. Nie było w nich grama przypadku, jakiegoś dobicia do pustej bramki czy dopełnienia formalności po podaniu na kilka metrów przed bramkę. Przy każdym trafieniu Lozano udowodnił, że jego umiejętności strzeleckie są na wysokim poziomie. Wielu piłkarzom od święta coś „siądzie” na stopie, ale jeśli dzieje się tak z dużą regularnością, to mówimy już raczej o technice, a nie zwykłym szczęściu.
Nie bez przyczyny coraz częściej Hiszpan porównywany jest do Nene, który w sezonie pierwszego w historii mistrzostwa Jagiellonii był równie skuteczny. Portugalczyk zdobył wtedy dziewięć bramek w lidze i – podobnie jak w przypadku trafień Lozano – były one wynikiem wysokich umiejętności oraz dobrej skuteczności przy uderzeniach spoza pola karnego.

Rui Nene w barwach Jagiellonii
Adrian Siemieniec od odejścia piłkarza urodzonego na Azorach nie miał do dyspozycji takiego środkowego pomocnika. Taras Romańczuk i Leon Flach to jakościowi gracze, jednak ich poczynania w większym stopniu skierowane są w stronę defensywy. Sprowadzony latem Dawid Drachal jest bardziej usposobiony ofensywnie, ale zdecydowanie nie jest tak skuteczny pod bramką przeciwnika.
Sergio Lozano to o tyle ciekawy przypadek, że poza golami jego gra raczej nie zachwyca. Zdarza mu się dość często tracić piłkę, niecelnie podawać czy zapominać o obowiązkach w obronie. Weźmy na przykład wspomniany mecz ze Shkendiją Tetowo – Hiszpan wszedł na boisko w 55. minucie, a zaliczył aż 12 strat oraz na 15 podań na połowie przeciwnika, dziewięć razy zagrał niecelnie. Mimo to w ostatniej akcji przed końcowym gwizdkiem sędziego huknął z woleja na wagę remisu i został niewątpliwym bohaterem spotkania.
Pomocnik ma też cechę wspólną ze swoim rodakiem – Jesusem Imazem. Obaj potrafią znikać, niczym się nie wyróżniać, irytować swoją grą i prostymi błędami, jednak gdy przychodzi ten najważniejszy moment, to wyłaniają się z cienia i jednym nieprzeciętnym zagraniem wygrywają swojej drużynie mecz. Wtedy nikt nie pamięta o słabszych momentach, tylko wszyscy skupiają się na tej jednej akcji, której Imaz czy Lozano byli bohaterami.

Sergio Lozano, cieszący się z gola z Jesusem Imazem
Być może naturalną drogą dla byłego zawodnika Levante będzie zastąpienie rodaka, który mimo zasług i wielkich umiejętności młodszy już niestety nie będzie. Z racji atutów i stylu gry, Lozano mógłby praktycznie w stu procentach wypełniać zadania Imaza. Tym bardziej, że mamy przeczucie graniczące z pewnością, że 26-latek w barwach Jagiellonii jeszcze nie pokazał nam pełni swoich możliwości.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
Fot. Newspix