O tym, że Europa da się lubić przekonywała Monika Richardson i jej goście, a że reprezentacja Polski da się lubić – przekonuje Jan Urban i jego drużyna. A to w ostatnich czasach – jakby nie patrzeć – zupełna nowość.

„Nudni rywale dla nudnej kadry. Reprezentacja, która nie ekscytuje” – takim tekstem zapowiadaliśmy pierwsze zgrupowanie kończących się właśnie eliminacji mistrzostw świata. Polacy zgodnie z przewidywaniami po nudnych spotkaniach pokonali 1:0 Litwę i 2:0 Maltę. Ale ówczesne ziewanie i tak było lepsze od tego, co wydarzyło się wcześniej, i co miało wydarzyć się za chwilę.
Reprezentacja Polski naprawdę nie dawała powodów do tego, by ją – tak po prostu, po ludzku – lubić. Przed czasem Probierza – mieliśmy czarną rozpacz w postaci krótkiej kadencji Fernando Santosa, mundial za Czesława Michniewicza przemienił się w polskie piekiełko, z którego wybuchła zatruwająca atmosferę przez lata afera premiowa. Kadencja Probierza tylko początkowo pozwoliła złapać lekki oddech – a jej ostatni rok stanowił równie pochyłą, zakończoną blamażem w Helsinkach i aferą z odebraniem Robertowi Lewandowskiemu opaski.
Piłkarze byli skłóceni, obrażeni jeden na drugiego, nadający – jak przyznał ostatnio Bartosz Slisz – na siebie za plecami. Źle działo się za zamkniętymi drzwiami, a kiedy ktoś je uchylał – szambo wylewało się na zewnątrz. W publicznych wystąpieniach zawodnicy też byli obrażeni na cały świat (pamiętna konferencja z Zielińskim i Bułką po meczu Ligi Narodów z Portugalią), selekcjoner Probierz wszędzie szukał spisków, ulegał podszeptom, napuszczał jednych na drugich.
Serial „Niekochani” trwał w najlepsze. Bo i za co tak naprawdę mieliśmy taką reprezentację kochać?
Obiecujący początek Jana Urbana
I choć z hurraoptymizmem dotyczącym kadencji Jana Urbana trzeba się jeszcze wstrzymać, to trudno nie zauważyć mocnego wiatru zmian w reprezentacji Polski. Który – być może tym razem na dobre – rozgoni ciemne chmury wiszące od lat nad Biało-Czerwonymi.
Ale oczywiście: cały czas mówimy o początkowej fazie przygody Urbana z kadrą. Probierz też zaczynał kadencję od serii meczów bez porażki (nawet ośmiu, choć z pierwszym rywalem klasy światowej – Holandią – przegrał, podczas gdy Urban zanotował z nią już dwa remisy) i też zbierał pozytywne recenzje. Nawet od samego Lewandowskiego.
– Obudził we mnie ambicję i to, że jeszcze chcę coś osiągnąć z tą kadrą – mówił po kilku miesiącach pracy z Probierzem kapitan polskiej kadry. Nieco ponad rok później pisaliśmy tekst: „Wygląda na to, że Lewandowski ostatecznie stracił wiarę w kadrę Probierza”. Kilka dni po nim wybuchła afera z opaską, a my opisywaliśmy, że otwarta wojna między piłkarzem a selekcjonerem eskalowała już w marcu. Zaledwie dwanaście miesięcy po tym, jak kapitan publicznie udzielał kredytu zaufania trenerowi.
Dlatego i Jan Urban wydaje się podchodzić do tematu z dystansem. Po pierwszym spotkaniu z Holandią rzucił: „Cieszmy się chwilą, bo grill czeka”, a my w październiku ostrzegaliśmy, że prawdziwym testem będzie dla 63-latka przetrwanie pierwszego kryzysu. Z nim nie poradził sobie jeszcze… żaden selekcjoner w XXI wieku.

Poprawa względem Rotterdamu (i Kowna)
Na razie jednak Urban skutecznie się przed kryzysem broni. A selekcjonera bronią czyste wyniki: dwa remisy z Holandią i wygrane z Finlandią, Litwą oraz Nową Zelandią.
Do tego, choć na razie nowy selekcjoner jest oszczędny w słowach, gdy już coś deklaruje – to jego zespół dowozi to na boisku. Przed piątkowym meczem z Holandią ujawnił publicznie tylko jeden papierek lakmusowy, mający świadczyć o rozwoju zespołu pod jego wodzą:
– Chciałbym nie tyle myśleć o wyniku, a o tym, że drużyna zrobiła kolejny krok do przodu. Na przykład: że jesteśmy w stanie dłużej utrzymać się przy piłce niż w pierwszym spotkaniu. Że nie będą to tylko i wyłącznie kontrataki, że będziemy w stanie być dłużej przy piłce. Bo uważam, że mamy takich zawodników, którym taka gra pasuje – zadeklarował na poniedziałkowej konferencji prasowej.
I faktycznie: procent posiadania piłki przez Polaków wzrósł do 42, względem zaledwie 31 z pierwszego spotkania. Polacy wymienili blisko dwa razy więcej celnych podań (380 w porównaniu do 193), a podawali nie tylko więcej, ale i dokładniej (88% skuteczności vs 80%) niż w Rotterdamie.
Urban już wcześniej zapewniał, że ma pomysł, jak drużyna ma dokonać tej zmiany, choć asekurował się słowami, że sam jest ciekawy, czy jego koncepcja na mecz wypali.
– Mamy plan na ten mecz, wydaje mi się, że jesteśmy przygotowani. Wiemy, że po stracie piłki Holendrzy pressują bardzo dobrze. Wiedząc to, musimy być w stanie bardzo dobrze wyjść spod takiego pressingu. Bo gdy przeciwnik to widzi, że dzieje się tak raz, drugi, trzeci, od razu zaczyna zmieniać myślenie. To normalna rzecz – mówił.
Po meczu wtórował mu Lewandowski, który chwalił selekcjonera za to, że zespół miał jasny plan na grę w ofensywie.
– Zaczynamy grać odważnie, wiemy, że musimy być w defensywie konsekwentni. Dziś to było. W ofensywie graliśmy lepiej niż w Rotterdamie, robiliśmy przerzuty, zmienialiśmy strony, widzieliśmy, że tak można grać. Dużo w kreowaniu wynikało z tego, że przed meczem mieliśmy plan, jak rozgrywać piłkę i jak atakować przeciwnika – twierdził.
A fakt, że kadra zrobiła postęp najlepiej podsumowuje konfrontacja tych słów z wypowiedzią Lewandowskiego sprzed miesiąca, gdy po meczu z Litwą w Kownie zwracał uwagę na to, że zbyt wolno zmieniamy strony gry.
– Jest jeszcze pole do poprawy. Przed nami zadanie, by poprawić się w rozegraniu i przy schematach, gdy będziemy grać z lepszymi, a nawet drużynami pokroju Litwy. Bo kiedy chcieliśmy przerzucić piłkę, to już tam Litwin stał przy nas. To też pokazuje, że powinniśmy zagęścić, przegrać, zagrać na jeden-dwa kontakty, zrobić przewagę i pójść do prostopadłych piłek – mówił kapitan w październiku.
Przeciwko Holandii akcja po zmianie strony i przerzucie piłki do Matty’ego Casha mogła dać nam bramkę już na samym początku spotkania, gdy Nicola Zalewski uderzał z pięciu metrów. Z kolei prostopadła piłka i szukanie przestrzeni przez Kamińskiego stworzyły akcję bramkową.
Postęp w grze ofensywnej widać też w liczbach: w Rotterdamie kończyliśmy mecz z 6 uderzeniami przy 13 próbach Holendrów, w Warszawie – statystyka wynosiła już 12:8 dla nas. W strzałach celnych też wygraliśmy 5:3, mieliśmy większy wskaźnik expected goals. Choć mamy mniejsze umiejętności, zagraliśmy z zespołem Ronalda Koemana jak równy z równym.

Jan Urban ze szklaną kulą?
Urban na razie trafia też z doborem personaliów. I to w taki sposób, że aż możemy zastanawiać się, czy nie ma przypadkiem szklanej kuli, dzięki której mógłby przewidywać przyszłość. Bo na kogo nie postawi – ten stanie na wysokości zadania.
A to przecież wybitnie trudna sztuka. Przekonał się o tym Michał Probierz, który testował seryjnie, za wszelką cenę chcąc odkryć piłkarzy dla swojej reprezentacji. Udało się – połowicznie – tylko z Kacprem Urbańskim, a ostatecznie były selekcjoner nie zbudował dla kadry żadnego piłkarza. A próbował na potęgę – powołania wysyłając choćby Patrykowi Pedzie, Patrykowi Dziczkowi, Filipowi Marchwińskiemu, Bartłomiejowi Wdowikowi, Karolowi Struskiemu, Jakubowi Kałuzińskiemu, Maxiemu Oyedele, Mateuszowi Boguszowi, Michaelowi Ameyawowi, Dominikowi Marczukowi, Antoniemu Kozubalowi, Mateuszowi Kowalczykowi, Oskarowi Repce czy Michałowi Gurgulowi.
Uff… Wyszła potężna lista. Czy któryś z nich za kadencji Probierza stał się ważnym zawodnikiem kadry albo jest nim dzisiaj? No nie, dziś nie ma w kadrze żadnego z tych zawodników.
A Urban? Na pierwszym zgrupowaniu postawił na debiutanta – Przemysława Wiśniewskiego, i trafił w dziesiątkę. Z ławki wpuścił Pawła Wszołka i Bartosza Kapustkę – a ci pozwolili uratować mecz w Rotterdamie. Przesunął Jakuba Kamińskiego obok Roberta Lewandowskiego – a ten odwdzięcza się golami i asystami.
Gdy wypadli Wiśniewski i Bednarek, postawił na Jana Ziółkowskiego oraz odkurzył pomijanego przez Probierza Tomasza Kędziorę i właściwie nie było widać żadnej różnicy. Defensywa przeciwko Holandii spisała się na medal.
Po raz pierwszy od czasów Adama Nawałki zespół ma jasną hierarchię i już przed meczem – jeśli nie ma kontuzji lub kartek – można w ciemno obstawiać, jacy piłkarze wyjdą na boisko. A przecież Nawałka potrzebował do tego kilku miesięcy selekcji, podczas których też był krytykowany za przeróżne powołania – jak zapraszanie Rafała Kosznika, Tomasza Hołoty czy grającego w pierwszej lidze Rafała Leszczyńskiego. Kadra krystalizowała się wówczas w bólach, podczas gdy Urban trafił z selekcją już podczas pierwszego zgrupowania. To wyczyn naprawdę imponujący.
I – także chyba po raz pierwszy od czasów Adama Nawałki – kadra jest, w pozytywnym sensie, przewidywalna. Gdy wychodzi na boisko, wiemy, czego się spodziewać: skutecznej gry w defensywie, dobrej organizacji obronnej (a przecież to element, który tak kulał za poprzednika), szukania swoich szans w szybkich atakach, wykorzystującego przestrzeń Kamińskiego, dryblującego Zalewskiego, mającego dobry timing Casha. Gdy atakujemy pozycyjnie, zagęszczamy boisko na jednej stronie, by później zmienić ciężar gry przerzutem. Jesteśmy konkretni, mamy plan i go realizujemy.
Taką reprezentację Polski chce się oglądać. Taką reprezentację da się też lubić.
Czekamy, aż będzie można zakochać się w niej po uszy.
WOJCIECH GÓRSKI
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- To był najlepszy mecz od czasów Nawałki! Graliśmy w piłkę
- Lewandowski: W Holandii remis to był max, dzisiaj – minimum
- Urban o Holandii: Walniemy ich na mundialu
Fot. Newspix.pl