ATP Cup to może i turniej z nie najdłuższą tradycją – rozgrywany jest bowiem od 2020 roku – ale stanowi niezły sprawdzian na początku sezonu, a zwycięstwo w nim ma już swój prestiż. Do tego ostatniego w nocy bardzo przybliżyli się Polacy. Dzięki świetnej grze i pokonaniu faworyzowanej Argentyny biało-czerwoni są już w półfinale tych rozgrywek.
Przed starciem z Argentyńczykami sytuacja w grupie była już na tyle jasna, że pewne było jedno – ktokolwiek wygra ten mecz, wejdzie do dalszej fazy rozgrywek, w której zagrają tylko najlepsze ekipy z każdej z czterech grup. I Polska, i Argentyna pokonały wcześniej reprezentacje Gruzji oraz Grecji. Było tylko jedno “ale” – na mecze z nami obie te ekipy wychodziły w nie najmocniejszych składach, więc Hubert Hurkacz nie musiał grać z ich liderami (Nikolozem Basilaszwilim i Stefanosem Tsitsipasem). Momentami i tak miał jednak nieco problemów.
Diego Schwartzman z kolei, najważniejsza postać w kadrze Argentyny, obu tych gości na korcie spotkał i ograł. Widać było, że jest w formie. I to mocno nas niepokoiło. W bezpośrednim pojedynku okazało się jednak, że poprzednie mecze nie mają większego znaczenia. Liczy się tylko to co tu i teraz.
Na drodze do setki
U Kamila Majchrzaka sporo się w ostatnich miesiącach działo. Polak między innymi przechorował zakażenie koronawirusem, a potem rozstał się z Tomaszem Iwańskim, trenerem, z którym współpracował od kilku lat i który doprowadził go do zwycięstwa w trzech turniejach rangi Challenger. W jego miejsce zatrudnił Joakima Nystroema, niegdyś siódmego zawodnika świata i triumfatora deblowego Wimbledonu z 1986 roku.
– Z przyjemnością przedstawiam Wam mojego głównego trenera Joakima Nystroema, któremu pomaga trener Gianluca Marchiori oraz trener od przygotowania fizycznego – Tim Lindberg. Moją bazą treningową jest Good To Great Tennis Academy w Sztokholmie. Założycielami tej akademii są Magnus Norman, Mikael Tillström oraz Nicklas Kulti. Jak sami widzicie – jestem w dobrych rękach. Dziękuję wszystkim za wsparcie i mam nadzieję, że czujecie się dobrze! – pisał wtedy Kamil na Facebooku.
Polski tenisista dodawał też, że jego celem jest awans do najlepszej “50” rankingu. A to już całkiem odważny cel, jak na gościa, który najwyżej w karierze był na 83. miejscu, a aktualnie znajduje się poza setką. Jak już stawiać sobie wyzwania, to jednak dobrze właśnie takie. W końcu trzeba być ambitnym, prawda?
Tym bardziej, że na razie Kamil zdaje się wyciągać naprawdę dobre rzeczy z zawiązanej pod koniec zeszłego roku współpracy. O ile pierwsze dwie wygrane w ATP Cup można było jeszcze tłumaczyć słabością rywali, o tyle dziś Majchrzak odniósł największe zwycięstwo w swojej karierze – pokonał notowanego na 44. miejscu Federico Delbonisa. Wcześniej z zawodnikami z TOP 50 Polak miał bilans 0-12. I jasne, może Argentyńczyk nie lubi nawierzchni twardej, ale to mimo wszystko naprawdę solidny zawodnik.
A Majchrzak sprawił, że dziś na korcie Federico wyglądał po prostu słabo.
Choć zaczęło się bowiem od przegranego gema serwisowego Polaka, to ten potem przejął inicjatywę i złapał odpowiedni rytm. Znakomicie grał w dłuższych wymianach, świetnie się bronił i, co nie jest w jego przypadku oczywiste, dobrze serwował oraz returnował. Szybko odrobił stratę przełamania, a w kolejnych gemach walczył o następne szanse. Już w czwartym miał ich kilka, ale Argentyńczyk jeszcze zdołał się uratować. Przy stanie 4:3 Kamil jednak już mu na to nie pozwolił. Przełamał rywala po raz drugi, a potem wykończył seta przy swoim serwisie.
https://twitter.com/ATPCup/status/1478514828562120705
Przerwa między partiami nic nie zmieniła – to nadal Majchrzak rozdawał karty w tym meczu, choć Delbonis był w stanie utrzymywać się w grze za sprawą własnych gemów serwisowych. Polak w końcu jednak go przełamał, ale… przewagę od razu stracił. Ten sam schemat powtórzył się przy stanie 6:5, gdy serwował na seta. I to, niestety, norma. Majchrzak często ma problemy z koncentracją, domykaniem spotkań. Na szczęście w decydującym o losach drugiej partii tie-breaku zdołał się z nich otrząsnąć. Zdobył cztery punkty z rzędu, wyszedł na spokojne prowadzenie i doprowadził mecz do szczęśliwego dla siebie (znacznie przybliża się dzięki niemu do powrotu do TOP 100 rankingu) oraz Polski końca.
To był niezwykle ważny triumf. Oznaczał bowiem, że nawet gdyby Hurkacz nie poradził sobie ze Schwartzmanem, o losach całego meczu i awansu z grupy decydowałby późniejszy debel. Kamil dał Hubertowi spory komfort psychiczny. I było widać, że ten gra dzięki temu na dużym luzie.
Jak w 2020
Diego Schwartzman to przede wszystkim specjalista od nawierzchni ziemnej, ale też gość, który radzi sobie na innych kortach i którego po prostu bardzo trudno jest dobić. Zawsze walczy do końca, zawsze biega do każdej piłki, znakomicie gra w defensywie i z kontry. Pewnie gdyby miał 10 centymetrów wzrostu więcej, byłby już w co najmniej jednym wielkoszlemowym finale. I bez tego jednak jego wyniki – choćby pięć wielkoszlemowych ćwierćfinałów – sporo mówią o klasie Argentyńczyka. Z Hurkaczem przed dzisiejszym spotkaniem miał jednak bilans 1:1 – wygrał w Rzymie przed dwoma laty, ale, też w tamtym sezonie, przegrał… w ATP Cup.
Nie trzeba dodawać, że dziś liczyliśmy na powtórkę z drugiego z tych meczów.
Poza tym, że – z polskiej perspektywy – był to mecz o awans do półfinału, to stanowił też pierwszy poważny sprawdzian dla Hurkacza w tym sezonie. Jeśli oceniać go z tej perspektywy, to w szkolnej skali Hubi dostałby piątkę. I to z plusem. Schwartzmanowi ani przez moment nie pozostawił bowiem wątpliwości co do tego, kto na korcie jest lepszy. Już w drugim gemie meczu przełamał rywala, potem udało mu się wybronić serwis od stanu 0:40 w gemie, co tylko go nakręciło. Imponował mocą i dokładnością zagrań, którymi regularnie rozstrzygał wymiany na swoją korzyść. Diego przełamał jeszcze raz w szóstym gemie seta, a potem zamknął partię.
Wynik 6:1 robił wrażenie, ale znając Schwartzmana można było się spodziewać, że ten nie odpuści. I owszem, Diego się starał, zaciekle bronił break pointów, często zresztą skutecznie. Przy serwisie Huberta nie miał jednak wiele do powiedzenia, a w końcu i sam musiał skapitulować – Polak wykorzystał dziewiątą w secie piłkę na przełamanie. I to w najlepszym momencie, bo przy stanie 4:4. Po chwili pozostało mu więc tylko wykończyć wszystko własnym serwisem. A w takim dniu jak ten nie było to dla niego żadnym wyzwaniem.
https://twitter.com/ATPCup/status/1478555201334300677
Mecz wygrał w ledwie 81 minut. A potem mógł już na spokojnie, pewny awansu, oglądać jak Szymon Walków i Jan Zieliński dokładają trzecią wygraną. Polska ograła dzięki niej Argentynę 3:0 i to bez straty choćby seta. To znakomity rezultat. Może być jednak jeszcze lepiej – w piątkowym półfinale rywalami naszych zawodników będą Serbowie lub Hiszpanie. Obie te reprezentacje, grające dziś w bezpośrednim starciu, nie mają w Sydney do dyspozycji swoich najlepszych zawodników.
Choć mimo tego Roberto Bautista-Agut czy Dusan Lajovic stanowią trudne wyzwania. Ale z pewnością takie w zasięgu Hurkacza i Majchrzaka.
Fot. Newspix
Kamil Majchrzak – Federico Delbonis 6:3, 7:6 (7:3)
Hubert Hurkacz – Diego Schwartzman 6:1, 6:4
Walków/Zieliński – Gonzalez/Molteni 7:6 (7:4), 7:6 (7:5)