Jak (nie) umarłem z wysiłku podczas 35. Maratonu Warszawskiego
„Na entuzjaźmie przejechałem jakies dwa kilometry. Koło 32. rozpoczęła się pierwsza, mało przyjemna, rozmowa z nogami. Lekceważyłem sygnały, które mi wysyłały, choć nie byo to łatwe – co i raz na trasie mijałem jakiegoś kolesia, który przegrał wewnętrzną walkę i stawał. Wiedziałem, że nie mogę dołączyć tego grona. Nogi paliły tak bardzo, że byłem pewien jednego – jak się zatrzymam, to już będzie koniec. Poczuję ołów i już, pozamiatane.” Na 35. kilometrze […]
redakcja
• 6 min czytania
3