Reklama

Liga starszych panów i wielkich absurdów. Co gryzie Mike’a Tysona?

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

29 lipca 2020, 19:53 • 9 min czytania 3 komentarze

Pożary w Australii, Brexit, plaga szarańczy w Afryce, pandemia koronawirusa COVID-19 – bądźmy szczerzy, 2020 rok niemal na każdym kroku wali nas obuchem po głowie. Na tym tle powrót do ringu 54-letniego Mike’a Tysona to chyba po prostu naturalna kolej rzeczy. Coraz więcej wskazuje na to, że nie będzie to pojedynczy skok na kasę, a jedynie początek poważniejszej inicjatywy, która ma dać zapomnianym sportowym legendom drugie życie.

Liga starszych panów i wielkich absurdów. Co gryzie Mike’a Tysona?

Temat wisiał w powietrzu od kilku miesięcy, ale do samego końca sprawiał wrażenie przemyślanej kampanii PR-owej. Współpracownicy “Bestii” regularnie wrzucali do mediów społecznościowych krótkie fragmenty treningów. Wybuchowe kombinacje ciosów robiły wrażenie, ale trwały zaledwie kilka sekund. To jednak wystarczyło, by wyobraźnia mas zaczęła pracować, a sprawy szybko przybrały dość nieoczekiwany obrót.

Oliwy do ognia dolewał sam Mike. Od początku zaznaczał, że mówi o poważnym powrocie. Pojawiały się plotki o opiewającej na 20 milionów dolarów ofercie walki na gołe pięści. Współczesny mistrz świata wagi ciężkiej – Tyson Fury (30-0-1, 21 KO) – też przebąkiwał o tym, że pojawiła się bliżej nieokreślona propozycja walki z człowiekiem, któremu zawdzięcza przecież imię. W zalewie przekłamań, półprawd i ćwierćnewsów naprawdę łatwo było się pogubić.

Niedługo miało się okazać, że karuzela absurdów tak naprawdę dopiero wystartowała. Tyson nie był jedynym dżinem, który wyskoczył z butelki zakopanej na początku XXI wieku. Z hibernacji zaczęły się budzić kolejne legendy, deklarując oczywiście gotowość do walki. Evander Holyfield, Riddick Bowe czy James Toney  – można było odnieść wrażenie, że z dnia na dzień panowie po pięćdziesiątce odkryli tajemniczy sok z gumijagód, który odmłodził ich o jakieś dwie dekady.

To oczywiście jedna wielka fatamorgana. Bowe i Toney to akurat koronne przykłady pięściarzy, którzy w trakcie długich i bogatych karier przyjęli zbyt dużo ciosów. Ten pierwszy odszedł z boksu jeszcze przed trzydziestką, ale z uszkodzonym przez Andrzeja Gołotę mózgiem, czego dowodzono nawet przed sądem. Drugi był mistrzem defensywy i nigdy nie dał sobie zrobić w ringu specjalnej krzywdy, ale boksował po prostu o wiele za długo. Dziś wystarczy go posłuchać przez 2 minuty by zrozumieć, że nigdy nie powinien już wychodzić do ringu.

Reklama

Liga, ale jaka?

Tyson z gracją wrzucił granat w wentylator i cierpliwie czekał na rozwój sytuacji i kolejne oferty. Ostatecznie związał się z mało znaną platformą internetową Triller, która rozpycha się łokciami i skutecznie podgryza nawet Tik-Toka. Według informacji medialnych “Żelazny Mike” za pierwszy występ po długiej przerwie może zarobić nawet 50 milionów dolarów. Sam zainteresowany mówi jednak, że to dopiero początek, a pierwszą walkę reklamuje hasłem “Liga Tylko Dla Legend”.

Zawsze chciałem budować i doceniać sportowców. Wszystkich nas popycha do działania pogoń za marzeniami i chęć samodoskonalenia się. To nieodłączna część nas – ten żar nigdy nie gaśnie. Liga Tylko Dla Legend może pomóc sportowcom w ramach poszczególnych dyscyplin, tworząc najbardziej epicką z możliwych rywalizacji – przewiduje Tyson reklamując projekt. W pierwszej odsłonie jego rywalem będzie Roy Jones Jr i trzeba przyznać, że to wybór mocno nieoczywisty.

Dzielą ich tylko trzy lata, ale w świecie boksu wywodzą się właściwie z dwóch różnych epok. Tyson wkroczył na wielką zawodową scenę w 1986 roku, zostając najmłodszym mistrzem świata w historii wagi ciężkiej. Jones dwa lata później wrócił do domu z medalem igrzysk, ale padł ofiarą jednego z największych sędziowskich skandali w olimpijskich dziejach. Kiedy w 1993 roku wywalczył pierwszy mistrzowski tytuł, Mike siedział w więzieniu i chwilowo nie liczył się w wielkiej grze.

Wtedy jakiekolwiek ewentualne spotkanie w ringu tych panów zakrawało na pijany sen wariata – dzieliły ich przecież trzy kategorie wagowe. Mimo to był taki konkretny moment, kiedy walka Jones kontra Tyson była realna i mogła być hitem – choć bardziej sprzedażowym niż sportowym. W 2003 roku ten pierwszy miał za sobą udane rządy nie tylko w wadze średniej, ale także w superśredniej i półciężkiej. Kategoria junior ciężka nie była wówczas specjalnie istotna – brakowało tam wielkich nazwisk.

Mały idzie się bić z dużymi

Roy miał znakomity bilans (47-1) i był powszechnie uważany za jednego z najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe. Za jedyną w karierze porażkę (przez dyskwalifikację) zrewanżował się szybkim nokautem. Kiedy na horyzoncie brakowało sportowych wyzwań odpowiedniego kalibru, Jones postanowił zawalczyć o miejsce w historii podbijając kolejną kategorię.

Reklama

Nie zaatakował jednak tronu wagi ciężkiej – na nim wciąż siedział powszechnie uważany za najlepszego Lennox Lewis (41-2-1, 32 KO). Wybrał Johna Ruiza (38-4-1) – posiadacza mistrzowskiego tytułu federacji WBA. Napisać, że Ruiz był specyficznym pięściarzem, to w sumie nie napisać nic. W bokserskim środowisku był uważany za nudziarza i specjalistę od brudnego boksu. Paradoksalnie momentami działało to na jego korzyść – Lewis po prostu uważał, że pojedynek z kimś takim w ogóle się nie sprzeda, więc wolał stracić jeden z tytułów, a pieniądze zarobić z kimś innym.

O stylu Ruiza wiele mówi jego późniejsza walka z Andrzejem Gołotą. W tamtym okresie zaliczył dziwaczną trylogię z Evanderem Holyfieldem (37-5-1). Pierwszy pojedynek przegrał zdaniem sędziów minimalnie, ale sam miał inne zdanie. – To był napad bez broni w ręku – mówił. W rewanżu wygrał wyraźnie, a trzecie spotkanie zakończyło się remisem. To było jednak 36 rund pełne faulowania i klinczowania, które niewiele wniosło do historii wagi ciężkiej i mocno wynudziło nawet największych koneserów.

Jones wybrał więc jednego z najsłabszych mistrzów od lat i w ringu nie miał z nim większych problemów. Przybrał blisko 10 dodatkowych kilogramów mięśni, ale legendarna szybkość nadal była jego największym atutem. To był bezprecedensowy popis. W długiej historii boksu mistrz wagi średniej tylko raz sięgnął po tytuł królewskiej kategorii, ale Bob Fitzsimmons dokonał tego… w 1897 roku!

Rozbić bank

Roy zarobił za ten występ 10 milionów dolarów, ale miał w głowie większe wypłaty. Największe pieniądze i nazwiska były w wadze ciężkiej – wystarczyło tylko zaprosić do ringu Tysona, Holyfielda lub Lewisa. Wszyscy trzej byli u schyłku długich karier, ale każdy miał do załatwienia własne interesy. “Żelazny Mike” musiał odzyskać reputację po laniu z rąk Lennoksa, który… czekał na rewanż i kolejną łatwą wypłatę. – Żadne inne wyzwanie nie wzbudza mojej ekscytacji – mówił 37-letni już mistrz, którego Don King nazywał wówczas “Cesarzem Boksu”.

W lutym 2003 roku Tyson wrócił na zwycięskie tory, nokautując już w pierwszej rundzie Clifforda Ettiene’a (24-1-1). Kilka tygodni później Jones pokonał Ruiza, więc starcie zwycięzców tych walk nabrało kolorów. Roy kupił sobie trochę czasu – władze federacji WBA dały mu aż rok na obronę pasa. Pierwsze rozmowy nie przyniosły jednak efektu, więc w listopadzie zdecydował się na powrót do kategorii półciężkiej. Miało się okazać, że na dłużej.

W walce z Antonio Tarverem (21-1) wypadł bardzo kiepsko, ale wygrał niejednogłośnie na punkty. Po werdykcie wszyscy mówili o jego potencjalnej walce z Tysonem. – Pokona Mike’a, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Na pewno wyjdzie do ringu bardziej zmotywowany – przekonywał trener Emanuel Steward. Raczej wiedział co mówi – kilka miesięcy wcześniej poprowadził Lewisa do wygranej z Tysonem. Jones miał wtedy niecałe 35 lat i coraz mniej w baku, ale trzy lata starszy Mike od dawna jechał na oparach.

Dlaczego negocjacje nie zakończyły się sukcesem? Roy nie ukrywał, że chce tym występem rozbić bank. W rozmowach z dziennikarzami mówił o “Lotto fight”, ale przedłużające się negocjacje nie przyniosły owoców. Po latach w programie Joego Rogana nowe światło na całą sprawę rzucił Andre Ward (32-0, 16 KO) – mistrz kategorii superśredniej kolejnej generacji, który od najmłodszych lat był zapatrzony w Jonesa.

W 2003 mieliśmy z Royem tego samego menedżera – Jamesa Prince’a. Dlatego wiem, że na stole była oferta walki z Tysonem z gwarantowaną wypłatą rzędu 40 milionów dolarów. Był jeszcze jeden pozytyw – Roy mógłby zostać w wadze ciężkiej. Nie musiałby zrzucać wagi, a Tyson nie był już tym samym Tysonem. Pracowali nad tą walką, ale Jones chciał więcej pieniędzy. James namawiał go, by wziął 40 milionów, ale Roy uznał, że ta walka i tak będzie na niego czekać. Dlatego wrócił do półciężkiej na walkę z Tarverem. Reszta jest historią – zdradził Ward.

Walka pokazowa, ale…

Absurd? Nie pierwszy i nie ostatni w bokserskim środowisku. Jones za pierwszy występ z Tarverem zarobił zaledwie 5 milionów dolarów. Dlaczego nie wziął wartej 8 razy więcej walki z supergwiazdą, w której wcale nie stał na straconej pozycji? Tyson nie wygrał potem już żadnej walki – zakończył karierę po dwóch porażkach z mocno przeciętnymi przeciwnikami. Ward przekonuje, że gdyby Jones zaakceptował tamtą ofertę, to wygrałby z Tysonem. Po wszystkim mógłby odjechać w blasku zachodzącego słońca jako multimilioner i jeden z największych w historii.

To się oczywiście nie wydarzyło. Roy próbował dozbierać brakujące miliony w kolejnych występach. Walczył o wiele za długo i jak wiele innych wielkich gwiazd rozmieniał się na drobne. Zebrał kilka ciężkich nokautów i zaczął jeździć po całym świecie. W 2012 roku zawitał do Polski na walkę z Dawidem Kosteckim (39-1), ale ten na ostatniej prostej trafił do więzienia. Pojedynek z marszu wziął Paweł Głażewski (17-0), który rzucił legendarnego Amerykanina na deski, ale na kartach sędziów przegrał. Werdykt wzbudził szerokie kontrowersje – na korzyść Polaka punktował między innymi Dan Rafael i portal Boxingscene.

Tyson nie kontynuował kariery dłużej, niż było to konieczne, ale miał podobne problemy finansowe. Ogłosił bankructwo, a potem przy wsparciu kolejnej żony Kiki wiele razy wracał w nowych rolach. Pojawiał się w filmach (“Kac Vegas”) i na Broadwayu (z autorskim programem w reżyserii Spike’a Lee). Z czasem zajął się bardziej ekscentryczną działalnością. Na 170-hektarowym “Ranczu Tysona” rozkwita dziś hodowla marihuany, co podobno przynosi pół miliona dolarów zysku każdego miesiąca.

>>> MIKE TYSON NA TLE HISTORII – POSŁUCHAJ AUDYCJI WESZŁO.FM O JEGO KARIERZE! <<<

Główny bohater został też gwiazdą YouTube’a – prowadzony przez niego podcast, gdzie w oparach marihuany rozmawia z gwiazdami sportu i kultury regularnie przyciąga miliony widzów. Według samego Tysona na miejscu w skali miesiąca z dymem idzie towar wart 40 tysięcy dolarów. Istnieją kolejne ambitne plany rozwoju tej działalności i łatwo sobie wyobrazić, że szeroko reklamowany pojedynek z Jonesem pewnie może tylko w tym pomóc.

Byli pięściarze deklarujący gotowość powrotu do ringu:

  • Evander Holyfield (44-10-2, 29 KO) – ostatnia walka: 2011 rok
  • James Toney (77-10-3, 47 KO) – ostatnia walka: 2017 rok
  • Riddick Bowe (43-1, 33 KO) – ostatnia walka: 2008 rok
  • Shannon Briggs (60-6-1, 53 KO) – ostatnia walka: 2016 rok

Pewne kontrowersje budzi natomiast charakter samej walki. Ogłoszono, że panowie spotkają się na dystansie ośmiu rund bez kasków i w 12-uncjowych rękawicach. Według Kalifornijskiej Komisji Stanowej (CSAC) będzie to pokazowy pojedynek. Nie będzie więc sędziów punktowych, a arbiter ringowy ma być wyczulony na każdy przejaw agresji. Podobno ma przerwać walkę, gdy do celu dojdzie… pierwszy mocniejszy cios.

Nikt nie chce, by starszym panom stała się jakaś krzywda, ale… jaki jest sens organizować Tysonowi walkę, która może potrwać zaledwie kilkanaście sekund? “Żelazny Mike” miał jeden styl, który polegał na wywieraniu nieustannej presji i zasypywaniu rywali gradem ciosów. Nawet migawki pokazujące jego obecną formę rozpalają wyobraźnię, bo pokazują jak mocno i precyzyjnie bije mimo wieku. Trudno sobie wyobrazić, że Tyson nagle zacznie boksować na wstecznym biegu i będzie bawić się boksem – to po prostu inny typ zawodnika.

Mimo wielu niewiadomych świat już żyje tym wydarzeniem. Legendy boksu zapowiadają je w kolejnych popularnych programach. Obaj nie wykluczają „pójścia po nokaut”. Do ringu wyjdą 12 września w pustej arenie, a pakiet Pay-Per-View można wykupić za 50 dolarów. “Liga Tylko Dla Legend” to na razie pusty slogan, bo jedyną dodatkową atrakcją jaką do tej pory ogłoszono podczas tej samej gali jest bokserska walka youtubera Jake’a Paula (1-0) z… koszykarzem Natem Robinsonem. Czyli w sumie jak to u Tysona – po prostu nie może być zbyt normalnie.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...