Lepiej od niej w 2025 roku punktują tylko Lech, Jagiellonia i Raków. Biorąc pod uwagę zaangażowanie polskiego kwartetu w europejskie puchary, zasadne jest pytanie, czy Korona może dłużej utrzymać się w okolicach podium. Pierwszy od lat sezon, w którym rozgościłaby się w środku tabeli, byłby jednak chyba wystarczającym krokiem naprzód.

Dużo mówi się w ostatnich latach o niespełnieniu Pogoni Szczecin w związku z pustą gablotą. Portowcy są najdłużej grającym w Ekstraklasie klubem, który nigdy nie zdobył trofeum. Gdzieś w cieniu rośnie inna niechlubna seria, której rychłego przerwania nikt jednak, inaczej niż ludzie związani z Pogonią, kibicom nie obiecuje. Tymczasem Korona Kielce to najwyżej sklasyfikowany w tabeli wszech czasów klub, który nigdy nie grał w europejskich pucharach.
Zespół ze stolicy województwa świętokrzyskiego zajmuje w historycznej tabeli ligi już dziewiętnaste miejsce. Spędził w niej siedemnaście sezonów. Wciąż nie wyskoczył jednak ponad piąte miejsca z czasów Leszka Ojrzyńskiego i Macieja Bartoszka. A że w Pucharze Polski jego najlepszym wynikiem pozostaje przegrany finał sprzed osiemnastu lat, także tymi drzwiami kielczanom nie udało się złapać kontaktu z Europą. Aktualny świetny start, który sprawia, że po rozegraniu 1/3 sezonu Korona jest na miejscu pucharowym, powinien więc w Kielcach rozbudzać oczekiwania, że to wreszcie TEN sezon.
Korona Kielce Jacka Zielińskiego zrywa z tymczasowością
Pokusa, by to odtrąbić, wydaje się ogromna. Choć Korona zimowała w strefie spadkowej, wiosną została rewelacją ligi. Aktualnie w tabeli rocznej zajmuje czwarte miejsce. Na dystansie 28 spotkań ustępuje tylko Lechowi, Jagiellonii i Rakowowi. To zbyt długie pasmo dobrych wyników, by uznać je za przypadek. A, że równolegle dobrze dzieje się także w gabinetach, bo klub zyskał nowego, zaangażowanego w jego życie właściciela i w lecie wydawał na transfery najwięcej w historii, tym bardziej chciałoby się dąć w balon oczekiwań. Korona wygląda, jakby wreszcie chciała zerwać z przeciętniactwem i tymczasowością. Funkcjonowaniem od jednej sesji rady miasta, do następnej.
Jej remis z dotychczasowym liderem z Zabrza to dobry pretekst, by zastanowić się, czy są podstawy, by w Koronie widzieć, jak w Cracovii, czy Górniku, realnego kandydata do Europy, który może wykorzystać zaangażowanie pucharowej czwórki w grę na trzech frontach.
Tym, który najgłośniej tonuje entuzjazm, jest Jacek Zieliński. Najbardziej doświadczony trener ligi zachowuje się dokładnie tak, jak można by oczekiwać od kogoś, kto w lidze debiutował przeszło dwie dekady temu: spokojnie. Kiedy wokół panikowano, że Koronę czeka wiosną kolejna dramatyczna walka o utrzymanie, on przywdziewał różowe okulary i starał się patrzeć w stronę słońca. Kiedy próbuje mu się wmawiać, że stworzył potwora, zaczął patrzeć na świat w ciemniejszych barwach, nie dając się zaprosić do funkcjonowania od ściany do ściany. Dlatego w ostatnich tygodniach, gdy jego drużyna notowała dziewięciomeczową serię bez porażki, szukał raczej mankamentów w jej grze, niż dawał się ponosić entuzjazmowi.

Jacek Zieliński, trener Korony Kielce
Pyrrusowe zwycięstwo
Miał rację. Efektowną wygraną z Lechią Gdańsk (3:0) jego zespół przypłacił utratą Wiktora Długosza, znajdującego się od początku sezonu w bardzo dobrej formie. Tydzień później przegrał w Białymstoku. Po przerwie na mecze reprezentacji czekają go egzaminy dojrzałości. Trzeba będzie bowiem udowodnić, że także bez dynamicznego wahadłowego, ostatnio przestawionego na pozycję ofensywnego pomocnika, Korona może wygrywać mecze. A to, że przegrała w Białymstoku, jest dowodem raczej siły Jagiellonii niż zadyszki kielczan.
W dotychczasowych starciach z czołówką Korona raczej nie błyszczała. Ze starć z Lechem, Legią, Jagiellonią, Wisłą Płock i wczorajszego z Górnikiem zdobyła tylko dwa punkty. Najwyżej sklasyfikowanym zespołem, z którym w tym sezonie wygrała, jest dziewiąty Radomiak. Także pod tym kątem wypuszczenie prowadzenia z Górnikiem w samej końcówce może boleć, bo była to idealna okazja, by udowodnić, że Korona potrafi wygrywać nie tylko z walczącymi z samymi sobą.
Przed sezonem nie było jednak oczywiste, że ona też nie będzie należała do tego grona. Łatwo dziś dobierać fakty pod tezę i przekonywać, że skoro rewelacja wiosny kupiła w lecie ciekawych zawodników za niemałe pieniądze, nie ma niczego dziwnego, że dobrze wygląda także w kolejnym sezonie. Analiza wsteczna zawsze jest skuteczna. Równie dobrze istniały jednak przesłanki, by po letnim okresie o Koronę się obawiać.
Straciła Mariusza Fornalczyka, na którego barkach opierała się w pierwszej części roku ofensywa, oraz napastnika Adriana Dalmau, najlepszego strzelca. Odszedł także Miłosz Trojak, filar obrony, kapitan i ważna postać szatni, a przy tym obrońca dobrze rozpoczynający budowanie akcji. Głosy o przetrąconym kręgosłupie nie były w tym kontekście przesadzone.

Stjepan Davidović w meczu z Górnikiem (1:1)
Syndrom drugiego sezonu
Dochodziła do tego przypadłość Zielińskiego, powtarzająca się już w poprzednich miejscach pracy. O ile zwykle ten trener potrafił rozpoczynać dobrze i po pierwszym roku niemal wszędzie byli z niego zadowoleni, o tyle w drugim często następował regres. Każdy klub to osobna, złożona historia, niemniej w przypadku 64-letniego trenera można już wyciągać ogólniejsze wnioski. Skoro jego średni czas pracy w jednym klubie to 1,27 roku, trudno go uznać za długodystansowca.
Tylko w Cracovii wytrwał dwa razy pełne dwa lata, ale w obu przypadkach końcówka upłynęła na walce o utrzymanie. Skoro w Koronie rocznica stuknęła mu dwa miesiące temu, wszedł już w newralgiczny dla siebie okres, kiedy często zaczynał zjeżdżać po równi pochyłej. W każdym prowadzonym przez siebie klubie lepszą średnią punktową notował w pierwszym sezonie. Można to było traktować jako poważny sygnał ostrzegawczy.
W Koronie oznak hamowania na razie jednak nie widać. Przeciwnie. Zieliński przeżywa rynkowy renesans. O ile w sierpniu 2024 roku przejęcie tego klubu trąciło desperacją, by jakoś utrzymać się na karuzeli, bo w żaden sposób nie wyglądało to na potencjalnie ciekawy projekt, o tyle dziś Zielińskiemu może zazdrościć wielu trenerów. Ale też kluby mogą zacząć zazdrościć Koronie Zielińskiego, który udowadnia fachowość, nie tylko notując wyniki, ale i odbudowując kolejnych piłkarzy.
Odbudowani piłkarze w Koronie Kielce
Początki Fornalczyka w Widzewie potwierdzają, że to piłkarz, którego trzeba umieć prowadzić. Dawid Błanik, przez lata synonim tzw. ligowego dżemiku, już w końcówce poprzedniego sezonu, w cieniu Fornalczyka, zaczął być jednym z najbardziej wydajnych ofensywnych piłkarzy w lidze. Wreszcie Długosz, tułający się bez powodzenia po Rakowie i Ruchu Chorzów, który dopiero po powrocie do Korony zaczął robić użytek z naturalnych możliwości biegowych. A to tylko najbardziej spektakularne przykłady, bo przecież także choćby Konrad Matuszewski, Marcel Pięczek czy Bartłomiej Smolarczyk wchodzą momentami na poziom, na jakim jeszcze ich nie widziano. Przywrócenie każdego z nich na dobre tory Zieliński może sobie wpisywać do CV.
Paradoksem początku sezonu w wykonaniu Korony jest jednak to, że mimo wielu transferów, to nie nowe nabytki okazują się na razie kluczowe. Nie ma wątpliwości, że przyjemnie patrzy się na grę Tamara Svetlina i jego pozyskanie należy uznać za sukces kieleckiego klubu. Po Stjepanie Davidoviciu widać ciekawe możliwości. Momenty, jak choćby w starciu z Motorem Lublin, miewa Antonin, a ciekawie z ławki pokazuje się Nikodem Niski. Niewykluczone, że z czasem letnie transfery Korony okażą się trafione w dziesiątkę. Na dziś jednak, wśród ośmiu najczęściej grających piłkarzy w drużynie Zielińskiego, siedmiu to gracze z poprzedniego sezonu.

Martin Remacle
Wyjątkiem jest jedynie Svetlin. Wśród dwunastu graczy z największą liczbą minut, z nowych znajduje się jeszcze tylko Antonin. Dobre wyniki Korony to w dużej mierze zasługa tego, że Zieliński wzniósł na wyższy poziom tych, którzy już w klubie byli, a nie tego, że nowy właściciel kupił lepszych piłkarzy.
Powrót do średniej
To, że Koronę trzeba po 1/3 sezonu tylko chwalić, jest oczywiste. Wątpliwością pozostaje jedynie, jak daleko odlatywać w prognozach, w co ten dobry start może się przerodzić. Gdy spojrzeć na bilans goli oczekiwanych, czyli jakość sytuacji tworzonych przez zespół oraz rywala, widać, że wskazana jest wstrzemięźliwość. Korona jest pod tym względem na plusie, ale minimalnym.
Zasadniczo statystycznie jest bliska zera, czyli stwarza mniej więcej tak dobre okazje, jak jej rywale. A to oznacza grę na poziomie środka tabeli. Według punktów oczekiwanych, wyliczonych na podstawie statystyk Hudl StatsBomb, Korona zdobyła na razie o około cztery punkty za dużo, względem tego, jak gra. Zdobywając średnio ok. 1,3 punktu oczekiwanego na mecz, idzie w tempie na miejsca 7-9. Nadal naprawdę dobre, biorąc pod uwagę dramatyczną walkę o utrzymanie z poprzednich lat. Ale nie aż tak dobre, jak sugeruje obecna tabela.

Bilans goli oczekiwanych według Hudl StatsBomb. Korona ostatnim zespołem na plusie. Źródło: Hudl StatsBomb
Styl gry, oparty na kontratakach, długich podaniach i szybkich akcjach z pominięciem środka, doprowadza ją do wielu prób, ale o niskiej jakości. A przy takiej charakterystyce trudniej na dłuższą metę utrzymać skuteczność, niż wtedy, gdy zespół dochodzi do wielu klarownych sytuacji. W tym kontekście problematyczna może też okazać się kontuzja Długosza. Fornalczyka udało się zastąpić w miarę bezboleśnie także dlatego, że Zieliński miał w Długoszu drugiego bardzo szybkiego piłkarza na boku. Nie jest jednak tak, że kolejne absencje będzie się dało tuszować w nieskończoność.
Tęsknota za sprinterami
W poprzednim sezonie z dziesięciu najszybszych sprintów w drużynie, osiem było zasługą Fornalczyka, którego już w klubie nie ma. W obecnym pięć z dziesięciu przypada Długoszowi, który wypadł z kontuzją. Teraz na najbardziej powtarzalnych w biegach o wysokich prędkościach, ale wyraźnie niższych niż Fornalczyk i Długosz, wyrastają Antonin i Błanik. Każda taka nieobecność eksplozywnego piłkarza ofensywnego sprawia jednak, że futbol oparty na szybkich wypadach będzie trudniejszy do utrzymania.
Zwłaszcza że statystyki pokazują, iż wzrost formy Korony w porównaniu do początku sezonu wynikał z poprawy ofensywnej, a nie ze szczelniejszej defensywy. Ta pozostała mniej więcej na tym samym poziomie, co w pierwszych kolejkach.
Nawet jednak, jeśli okazałoby się, że Korona w rzeczywistości nie jest jeszcze aż tak silna, by już w tym sezonie mieszać w okolicach miejsc pucharowych, nie powinno to psuć ogólnego wrażenia, że idzie do przodu. Gdy ponad 20 lat temu pierwszy raz wchodziła do ligi, była powiewem świeżości. Robiła furorę, po debiutanckiej rundzie zajmując trzecie miejsce. Jej nowy stadion był pierwszym obiektem piłkarskim w Polsce na miarę XXI wieku. Trudno było wówczas przypuszczać, że Korona przez ponad dwie dekady ani razu nie dostanie się do pucharów, a obiekt, zwany dziś Exbud Areną stanie się – jak zwrócił ostatnio uwagę portal stadiony.net – najstarszym w lidze.
Na meczach w Kielcach zaczyna jednak być odczuwalny posmak tamtych dni. Zaangażowany właściciel z lokalnego środowiska cieszący się po kolejnych bramkach. Żółto-czerwona drużyna kręcąca się w czołówce tabeli. Pełny stadion, na który nikt nie lubi przyjeżdżać, bo wie, że czeka go trudne półtorej godziny. Za wcześnie, by już ogłaszać najlepszą Koronę w historii. Ale coraz dłuższymi fragmentami 2025 roku widać zespół, który po prostu dobrze się ogląda. A o kieleckim futbolu, nawet w nielicznych momentach, gdy Korona była w górze tabeli, rzadko można było to powiedzieć.
Fot. Newspix.pl