To był już trzeci konkurs Pucharu Świata w tym sezonie i po raz trzeci zawody wygrał inny skoczek. Nie zmienia się niestety sytuacja Polaków – w drugiej serii po raz kolejny znalazło się ich ledwie dwóch. Tym razem byli to ci, po których się tego spodziewaliśmy, czyli Piotr Żyła i Kamil Stoch. Jednak na ten moment tylko drugi z nich prezentuje się tak, że daje jakąkolwiek nadzieję na dobre występy. Reszta naszej kadry do poziomu lidera po prostu nie doskakuje.
Pierwsza seria? Koszmar
Od kilku sezonów nie podchodziliśmy do oglądania konkursów Pucharu Świata drżąc o to, ilu Polaków zmieści się w drugiej serii i czy będzie ich chociaż trójka. Tym razem – patrząc na wyniki z klasyfikacji, treningów i weekendu w Niżnym Tagile – właśnie z taką myślą w głowie zasiadaliśmy przed telewizorami. Jak się szybko okazało – trójki nie było. Tylko Piotr Żyła i Kamil Stoch weszli do najlepszej „30”. A i ich skoki zachwycające nie były. Piotr przede wszystkim zawiódł – zresztą w obu próbach – pod względem stylu, a „15” i „16” jakie otrzymywał od sędziów, świadczyły o tym najlepiej. Po Kamilu oczekiwaliśmy więcej, bo fantastycznie skoczył w serii próbnej, którą wygrał. W konkursie było już gorzej.
Ale oni i tak dali nam – choć małe – powody do radości. Reszta Polaków wręcz przeciwnie. Bo skakali tak:
- Jakub Wolny – 95,5 metra, 47. miejsce;
- Andrzej Stękała – 119 metrów, 38. miejsce;
- Aleksander Zniszczoł – 118 metrów, 37. miejsce;
- Dawid Kubacki – 124 metry, 33. miejsce.
Był też, oczywiście, jeszcze Stefan Hula, ale on nie przebrnął nawet wczorajszych kwalifikacji. Z tego grona szczególnie martwi nas dyspozycja Dawida Kubackiego, który przed sezonem wydawał się naprawdę zadowolony z przygotowań do konkursu. Na początku sezonu najbardziej wyróżnia się jednak… w kuchni. Na social mediach naszych skoczków mogliśmy go oglądać przygotowującego chili con carne (a Kamil Stoch sprawdził się w roli wypiekającego ciastka). Na skoczni Dawid niestety się nie popisał.
– Nie poszło to tak, jakbym chciał. Skok w pierwszej serii był lepszy niż wcześniejsze, ale niewystarczająco. Zresztą wskakiwanie do „30” to też nie to, na co pracowaliśmy i na co liczymy. Trzeba to przegryźć. Nie jest to łatwa sytuacja, choć wierzę, że to zaskoczy. […] Jeżeli chodzi o mnie, to myślę, ze głównym problemem jest timing, spóźnienie na progu. Jak to nie wyjdzie, to trudno z tego odlecieć. To jest to, na czym muszę się teraz skupić, popracować nad tym. Jeszcze muszę też poczekać na trenerów i na to, co mi o tym skoku powiedzą – mówił na antenie Eurosportu.
Liczymy, że rozwiązanie na poprawę skoków znajdzie się szybko. Tym bardziej, że za tydzień w Wiśle pierwszy konkurs drużynowy w tym sezonie. A patrząc na aktualną formę Polaków, sukcesem może okazać się nawet awans do II serii, nie walka o podium, do której nas już przyzwyczaili.
Druga seria? Nieco lepsza
Kamil Stoch odrobinę poprawił nam nastroje, bo jego skok z drugiej serii pozwolił mu wejść do pierwszej dziesiątki konkursu. Choć ósme miejsce to, oczywiście, nie taki wynik, na jaki w przypadku naszego mistrza liczymy. Piotr Żyła też się minimalnie poprawił, ale zawody skończył dopiero na 23. pozycji. Gdyby nie wspomniane noty, podniósłby się zapewne o jeszcze jedną lokatę. Może dwie, gdyby różnica w ocenach była spora. Piotr jednak, jak to on, po zawodach i tak do wywiadów stanął roześmiany.
– To był lepszy dzień, ale nie do końca. Trochę brakuje, choć drugi skok nie był taki zły. Wydaje mi się, że był lepszy od pierwszego. W pewnym momencie jednak poczułem, jakby ktoś mi założył na plecy kamienie. Coś chyba kręciło wiatrem, fronty się zmieniały i coś się stało. Co zrobić… – mówił. Faktycznie zresztą w drugiej serii w Ruce wiało znacznie bardziej, w pierwszej podmuchy nie przeszkadzały w przeprowadzeniu konkursu. Trzeba było mieć trochę szczęścia lub być w kapitalnej formie, by odlecieć dalej. A akurat wtedy, kiedy skakał Żyła, niemal wszyscy spadali bardzo szybko.
Zresztą o tym, że warunki nie pomagały, świadczy też fakt, że o kilka pozycji awansował Kamil Stoch, mimo że jego drugi skok był znacznie słabszy od pierwszego (134,5 metra w I serii, 128 metrów w II). Kamil był dziś ostatecznie zdecydowanie najlepszym z Polaków, ale ze swoich konkursowych skoków nie był przesadnie zadowolony. Głównie dlatego, że w obu przypadkach na progu popełnił dokładnie ten sam błąd, o którym mówił też Michal Doleżal – bardzo, ale to bardzo spóźnił odbicie. I przez to nie był w stanie odpowiednio przejść na narty tuż po wyjściu z progu. To że i tak zdołał oddać całkiem zadowalające skoki, to już tylko jego klasa i umiejętność wyciągania swoich lotów. Wielu innych skoczków spadłaby na zeskok dużo szybciej.
– Na razie mam zbyt dużo w sobie złych emocji. Sam nie wiem, co tak naprawdę się wydarzyło. Czułem, jakby jakaś siła próbowała mnie zdestabilizować. Coś we mnie było nie tak. Wczoraj i w Niżnym Tagile za bardzo próbowałem wszystko kontrolować, dziś starałem się mniej. Próbowałem robić to samo, co w próbnej serii [skoczył wtedy 141,5 metra – przyp. red.], ale coś nie działało – mówił Kamil. Jego skoki i tak dają nadzieję na to, że w niedługim czasie powinien wskoczyć na wyższy poziom. Bo i w przeszłości na początku sezonu Stoch często miewał problemy, a teraz jest w miarę regularny i potrafi dorzucić „petardy”, choć na razie niekoniecznie w konkursie.
Ale że do igrzysk droga jeszcze daleka, to mamy nadzieję, że zdoła to wszystko poukładać.
Ryoyu pokazuje moc
Konkurs wygrał Ryoyu Kobayashi, który już wczoraj imponował formą. Dla Japończyka był to 20. pucharowy triumf w karierze i trzeba przyznać, że w pełni na tę wygraną zasłużył. W drugiej serii oddał absolutnie najdłuższy skok w konkursie – 143 metry – i to w znakomity stylu. Choć Anze Lanisek (141 i 140 metrów) wcale tanio skóry nie sprzedał, ostatecznie musiał uznać wyższość rywala. Kobayashi tym samym pokazał, że ten sezon może należeć do niego. Pewnie byłby też już liderem klasyfikacji generalnej – tym pozostaje na razie Karl Geiger – ale w Niżnym Tagile przydarzyła mu się dyskwalifikacja. Patrząc jednak na to, jak bardzo zdaje się mu pasować skocznia w Finlandii, zakładamy, że już jutro może zmienić Niemca na prowadzeniu.
Pytaniem pozostaje: czy będzie to taki sezon, jak ten sprzed trzech lat, gdy na Japończyka nie było mocnych? Czy też może tym razem rywalizacja będzie znacznie bardziej wyrównana?
Fot. Newspix