Za Jagiellonią Białystok po Europie jeździ się przyjemnie. Niekoniecznie dlatego, że na trafia akurat na Brugię, Kopenhagę, Strasburg czy Sevillę, czyli miasta wyjątkowo atrakcyjne turystycznie. Główny powód to fakt, że w zderzeniu wieloma ciekawymi projektami drużyna Adriana Siemieńca nie wygląda jak ktoś, kto przypałętał się na bankiet tylnymi drzwiami. Nie zalicza blamaży, za to zdarza się, że zaskoczy mocniejszego rywala. Co więcej – za kulisami robi wszystko, żeby stało się to standardem.
![Jagiellonia uczy się w Europie, żeby stać się klubem-potentatem [REPORTAŻ]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/10/jagiellonia-bialystok-europa-rozwoj_Easy-Resize.com_.jpg)
Chwalenie Jagiellonii trochę się nam osłuchało, bo zdarza się to regularnie, lecz ciężko nie doceniać tego, w jaki sposób klub z Białegostoku buduje swoją europejską markę. W pamięci zagranicznego kibica tkwią nasi giganci sprzed lat, lokalni hegemoni. Skojarzy więc Lecha Poznań, Legię Warszawa i – najczęściej – Wisłę Kraków. Nie oznacza to jednak, że nie można do tego grona dołączyć.
Obecnie symbol klubowego futbolu w Norwegii to przecież Bodo/Glimt, o którym dekadę temu na międzynarodowej scenie nikt nie miał prawa słyszeć. Jagiellonia nie jest nawet blisko dokonań sympatycznego zespołu zza koła podbiegunowego, ale występy takie jak ten w Strasbourgu sprawiają, że kropla dąży skałę i obraz dzielnego kopciuszka z Polski utrwala się w powszechnej świadomości.
Jeśli tak dalej pójdzie, to Jagiellonii faktycznie bliżej będzie do uznania, jakim darzy się Bodo/Glimt niż do opinii, że łatwiej ich ograć niż wymówić nazwę ich klubu.
Spis treści
- Jak Jagiellonia Białystok rozwija się dzięki grze w Lidze Konferencji?
- Czy Jagiellonia Białystok może stać się polskim potentatem? Na przeszkodzie... PKB i młodzież
- Jagiellonia Białystok uczy się od rywali z Europy. Odwiedziła akademię Racingu Strasbourg
- Jagiellonia Białystok chce niwelować przewagę gigantów. Odwiedziła SC Freiburg
- WIĘCEJ O MECZU RACING STRASBOURG - JAGIELLONIA BIAŁYSTOK NA WESZŁO:
Jak Jagiellonia Białystok rozwija się dzięki grze w Lidze Konferencji?
Zaryzykuję stwierdzenie, że praca na szacunek w Europie przychodzi Jagiellonii Białystok nieco łatwiej niż zaistnienie w głowie polskiego kibica jako ktoś więcej niż wakacyjna przygoda. Mgnienie chwili, miłostka, która zaraz zniknie z pola widzenia. Jasne, że sukces tego projektu w dużej mierze opiera się na kilku postaciach – w dużym uproszczeniu: trenerze i dyrektorze sportowym, ale w praktyce bardziej na:
- sztabie szkoleniowym jako całości,
- pionie sportowym jako całości (mało znany fakt: Łukasz Masłowski nie wynajduje tych kozaków sam),
- Wojciechu Strzałkowskim i jego najbliższym otoczeniu, bo to oni wznieśli Jagiellonię jako organizację na poziom dużo wyższy niż wcześniej.
Natomiast czy to powód do obaw, że wszystko za moment runie? Analogicznie Bodo/Glimt to trener Kjetil Knutsen, dyrektor Asmund Bjorkan i obecny zarząd. W takim układzie rozwijają się znacznie dłużej niż Jagiellonia i nie zapowiada się na to, że przestaną. Fundament budowany na dwóch, trzech, pięciu osobach, może być stabilny, jeśli będą oni w tym układzie trwać.
Jakby nie patrzeć, większość sukcesów opiera się o konkretne, niekoniecznie szerokie grono osób. Nieprzypadkowo wielkość Manchesteru United kojarzy się z Sir Aleksem Fergusonem, AC Milanu z Arrigo Sacchim, FC Barcelony z Pepem Guardiolą, i tak dalej. Generalnie sukcesy są zbieżne ze szczęściem do ludzi, którzy zebrali się w danym miejscu. I częściej niż nam się wydaje wynikają z pewnego przypadku, który sprawił, że spotkali się akurat w takim momencie czy zestawie.

Adrian Siemieniec w rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą opowiedział o tym, jak niewiele brakowało, żeby nie było go nawet w strukturach Jagiellonii Białystok, co dopiero mówić o pracy trenera pierwszego zespołu.
Rozprawiam o tym dlatego, że ostatnio znów podniosło się larum o historyczne zasługi i markę, która się z nimi wiąże. Markę według wielu nieosiągalną dla klubów takich jak Jagiellonia Białystok czy Raków Częstochowa, które z oczywistych powodów nie zmienią już tego, że nie zapełniały gabloty z taką regularnością tak jak robili to ci, którzy z tego tytułu właśnie zyskali miano „hegemona” czy „potentata” w opinii publicznej.
Tylko czy wszystko to nie jest kwestią perspektywy? Legia Warszawa potrafiła zaliczyć dwie dekady bez mistrzostwa i siedem sezonów z rzędu bez żadnego trofeum. Widzew Łódź od 25 lat nie wygrał niczego, najlepszym miejsce w lidze było dziewiąte. Bezdyskusyjnie zaliczany dziś do czołówki Lech Poznań przed zdobyciem pierwszego tytułu zaliczył więcej spadków niż zebrał medali.
Jak słusznie zauważył kolega Jakub Białek, w 1957 roku hasła o „przypadkowym mistrzu” i o tym, że „nigdy nie będzie jak najwięksi” można było przypisać… Górnikowi Zabrze. Do momentu pierwszego zwycięstwa w lidze bilans wspomnianego Lecha to:
- 3 brązowe medale mistrzostw Polski,
- puchar kraju i finał pucharu.
Jagiellonia zdobyła złoto z dorobkiem trzech medali, w tym dwóch srebrnych, Pucharu Polski i dwukrotnego udziału w finałowym meczu. Czyli z lepszym. Czemu więc odgórnie zakładać, że w kolejnych latach nie zdobędzie następnych dwunastu – jak koledzy z Poznania – trofeów i nie ugruntuje swojej pozycji w gronie najważniejszych klubów w kraju?
Zwłaszcza że trafiła na najlepszy moment, żeby budować swoją pozycję. W rosnącej lidze, która nabiera międzynarodowego znaczenia, drużyna odnosząca sukcesy i ciesząca oko może na trwałe odcisnąć piętno na społeczeństwa.
Czy Jagiellonia Białystok może stać się polskim potentatem? Na przeszkodzie… PKB i młodzież
Pełna gablota nie przykryje rzecz jasna wszystkiego. Piast Gliwice zdobył mistrzostwo, brązowy medal, wcześniej srebrny. Potem przez trzy lata utrzymywał się na piątym, szóstym miejscu. W dekadę sześć razy finiszował minimum na szóstym miejscu, lecz nieprzypadkowo nawet przez moment nie wydawał się członkiem elity. Tym, czego nie może przeskoczyć spora część drużyn aspirując do roli przypisywanej Lechowi czy Legii, jest baza kibicowska.
To społeczność podtrzymuje markę nawet w gorszych czasach. Wynika ona pośrednio ze wspomnianej przeze mnie regularności w sięganiu po trofea, jest pochodną złotych lat, ale bezpośrednio wiąże się to z miejscem pochodzenia. Dużo łatwiej budować klub w dużym mieście czy też części gęsto zaludnionej aglomeracji. Wynikają z tego naturalne bonusy, nie tylko w kontekście zaplecza fanów.
W Strasburgu rozmawiałem z przedstawicielami Jagiellonii, którzy tłumaczyli, jak trudna robota czeka ich w szkoleniu tylko i wyłącznie z tego powodu, że na Podlasiu brakuje młodzieży. Przedstawili proste statystyki porównujące poszczególne województwa, z których wynika, że:
- Jagiellonia jest przedstawicielem trzeciego najmniejszego podmiotu administracyjnego w kraju,
- na Podlasiu jest czwarta najmniejsza grupa chłopców w wieku 0-14 lat,
- Podlaskie odpowiada za trzecią najniższą część polskiego PKB.
Jeśli coś ma być argumentem w dyskusji o tym, czy Jagiellonia Białystok może być tym, czym stał się Lech Poznań, to prędzej to niż dywagacje o historycznej wielkości – wszak udowodniliśmy, że każdy kiedyś zaczynał. Różnicę potrafi jednak zrobić to, gdzie zaczynasz, bo to realnie narzuca jakiś sufit.

Kibice Racingu Strasbourg są wyjątkowo oddani.
Wypełniają 26-tysięcy stadion, kilkanaście tysięcy osób chodziło nawet na 5. ligę.
W Bodo wybudują nowy stadion, ale nie trzydziestotysięcznik, który będzie maszynką do wyciskania pieniędzy z dnia meczowego. Raków zarabia na organizacji spotkań sto tysięcy złotych w skali sezonu. W Strasburgu mówią, że Aurelian Nguiamba wychwalał im metody pracy Adriana Siemieńca i organizację Jagiellonii Białystok, ale też zdradził, że na początku i pod koniec roku na zewnątrz panuje taka aura, że stadion mimowolnie pustoszeje.
Jagiellonia ma kilkukrotnie mniejszą pulę, z której można łowić potencjalny narybek akademii. Operuje w społeczności, która nie dysponuje tak dużymi oszczędnościami i musi próbować takie ograniczenia omijać. Można to zrobić tylko sposobem, pomysłem, czyli tym, co klub próbuje zrobić, czerpiąc doświadczenia z Europy.
Szeroko poniosło się, że Jaga za pieniądze z UEFA chce się postawić, pobudować, stworzyć lepszą akademię i centrum szkoleniowe. Wciąż jednak mało mówi się o tym, jak bardzo sprofesjonalizował się klub z Białegostoku. Wspomniana inwestycja to jeden z dowodów, innym jest pewnie to, że na Podlasiu nie poszli za trendem bicia rekordów transferowych z wyboru, nie z braku środków.
Strzałkowski: Skład Jagiellonii jest wart tyle, ile noga napastnika Ajaksu. Znamy swoje miejsce
Działacze mówią, że skoro można coś zrobić tak samo dobrze (czy lepiej!), lecz taniej, to tylko głupi odstawiałby pokazówkę, pozerkę. Zarządzanie Jagiellonią weszło na zupełnie inny poziom nie tylko za sprawą wychwalanego prezesa Wojciecha Pertkiewicza, ale i dzięki głównemu akcjonariuszowi Wojciechowi Strzałkowskiemu. Pierwsze sukcesy zawitały do Białegostoku dzięki Cezaremu Kuleszy, jednak nie brakuje osób, które twierdzą, że po zmianie władzy łatwiej o stabilność.
Bo już parę klubów myślało, że dołączy do czołówki na zawsze, że ma wszystko, żeby niwelować przewagę do mocarzy i przegrywało na tym, że po krótkim okresie wzrostu okazywało się, że brak w tym wszystkim fundamentów, że było to chwytanie chwili. Jagiellonia wciąż jest lokalna i rodzinna, ale jednak trochę – bez urazy – mniej prowincjonalna i lepiej poukładana. Akurat przed meczem z Racingiem Strasbourg Piotr Wołosik przytoczył anegdotę ze słynnego eurowpierdolu w Kazachstanie, gdy zespół Michała Probierza odpadł z Irtyszem Pawłodar.
„Działacze Jagiellonii upatrywali powodów w tym, że piłkarze na pewno skorzystali z rosyjskojęzycznych pań do towarzystwa w noc poprzedzającą mecz. Na śniadaniu, gdy wszyscy siedzieli przybici, przegryzali porażkę, wpadli działacze, przyprowadzili panie wracające z nocnej zmiany i mówią: pokażcie, którzy byli. Chodziły, nikogo nie kojarzyły, bo żadnego tam nie było. W końcu jedna powiedziała, że jednego pamięta i wskazała Mehdiego, pobożnego muzułmanina. Wszyscy w śmiech, trener Probierz powiedział, że starczy tego cyrku”.
Dykteryjka zabawna, ale też wymowna w kontekście tego, gdzie była kiedyś Jagiellonia, jak wyglądały jej europejskie tułaczki. Ciężko sobie wyobrazić taką scenkę teraz. Niekoniecznie dlatego, że białostoczanom częściej w pucharach wychodzi i nie ma potrzeb szukania winnych wpadek. To właśnie o Strzałkowskim mówi się, że świetnie poukładał to trudne przecież środowisko. Trudne, bo nie może być łatwo, gdy akcjonariat rozproszony jest na tak wiele osób i podmiotów – łącznie jedenaście.
Jagiellonia Białystok uczy się od rywali z Europy. Odwiedziła akademię Racingu Strasbourg
Teraz na wyjazdach Jagiellonii do nocnych spotkań dochodzi naprawdę, tyle że nie takich. W Strasburgu na przykład nadarzyła się okazja do wykorzystania największego ambasadora, jakiego dorobił się podlaski klub – Tomasza Frankowskiego. Tak się składa, że to właśnie do Racingu wyjechał zdolny, młody napastnik z Białegostoku, z czym zresztą wiąże się masa świetnych anegdot.
Z „Franka. Prawdziwej historii łowcy bramek”, dowiemy się np., jak na transferze dorobili się wszyscy, tylko nie klub. Na przykład sponsor Waldemar Dąbrowski, który zapowiadał:
„Nie okazuj w Strasburgu, że chcesz tam zostać, niech podbijają cenę! Jeżeli jednak zapłacą Jagiellonii 500 tysięcy dolarów, dostaniesz ode mnie premię 50 tysięcy zielonych. (…) Ostatecznie Strasburg zapłacił za mnie 225 tysięcy dolarów. Pan Dąbrowski zamiast obiecanych 50 tysięcy, czy choćby połowy obiecanej kwoty, zawiózł mojej mamie… 1000 dolarów i kazał podpisać pokwitowanie, że to darowizna. Ponieważ chciał później odpisać to sobie z podatku. (…) Wiem, że Jaga w ogóle nie zobaczyła tych 225 tysięcy dolarów”.
Albo ten, kto wykręcił numer ze sprzętem sportowym przekazanym klubowi ramach rozliczenia.
„Piłkarze Jagi byli zaskoczeni jego kiepską jakością. „W tym Strasburgu nie jest za bogato, bo takie badziewne dresy, koszulki i spodenki przysłali” – narzekali. Po jakimś czasie wyszło szydło z worka. Okazało się, że działacz Jagiellonii przechwycił oryginalny sprzęt Adidasa, opędzlował go na bazarze, a z ułamka zarobionych pieniędzy kupił dziadowskie „zamienniki”.”

Tomasz Frankowski był 457. piłkarzem w historii Racingu Strasbourg. Valerian Ismael dzielił z nim szatnię.
„Wywiadowcom” Tomasz Frankowski tłumaczył, że w europejskim mieście był tak zagubiony, że traktował McDonalds jak najzwyklejszą restaurację i dopiero koledzy wyprowadzili go z błędu. Zdradzał, że wyczuleni na modę Francuzi ochrzaniali go za noszenie adidasów zamiast mokasynów do jeansów. We „Franku” stoi zresztą, że młody Tomek inwestował sporą część zarobków w Levisy. W końcu dorobił się też auta, ale nie wiedział, że żeby ruszyć, trzeba zluzować ręczny.
Starzy kumple po latach wrócili do samochodowych perypetii Frankowskiego. Działaczom Jagiellonii zwiedzającym akademię Racingu opowiadali, że Tomek nie umiał wrzucać biegów i śmiali się, że to prawko to chyba kupił, nie zrobił. Wychowanek białostockiego klubu karierę we Francji zrobił dopiero jako deputowany do Europarlamentu, ale w Racingu dzielił szatnię z ludźmi, którzy budują ten świetnie rokujący projekt.
- Marc Keller to dziś prezydent RC Strasbourg,
- Ali Boufia pracuje w dziale skautingu,
- Alexander Vencel to trener bramkarzy w sztabie Liama Roseniora,
- Martin Djetou szkoli młodzież w akademii.
Frankowski to dla Jagiellonii nieocenione wsparcie w tak zwanym networkingu. Ma prywatne relacje z jednym z najszybciej rozwijających się, najbardziej imponujących projektów w Europie. Co za tym idzie – bezpośrednie dojścia, które otwierają kilka furtek. Przedstawiciele polskiego klubu podpatrzyli więc, jak szkoli się talenty w renomowanym miejscu na rynku, z którego ostatnio w Polsce, między innymi w Białymstoku, czerpią garściami.
Strasburg to może wyższa jakość, większe możliwości, ale też jakieś podobieństwa. Racing to potentat w Alzacji, jedyny profesjonalny klub w mieście. Jagiellończycy czerpią więc z tego, jak wygląda rekrutacja do szkółki (ciekawostka – nie przebrnęli przez nią Afimico Pululu i Aurelian Nguiamba, którzy testowali się tam wspólnie jako dwunastolatkowie), proces wprowadzania młodzieży do pierwszego zespołu.
Współpraca z Chelsea FC otworzyła Racing na nowe możliwości, sprawiła, że wydał na transfery najwięcej we Francji, lecz w piątce najdrożej sprzedanych zawodników są dwaj wychowankowie oraz przechwycony w młodym wieku do drugiego zespołu Youssouf Fofana. Przede wszystkim jednak Jagiellończycy szukają podobnych miejsc, żeby przy budowie akademii zastosować rozwiązania, które pomogły ich „odpowiednikom” odnieść sukces na innych, niełatwych rynkach.
Moneyball na opak. Jak Todd Boehly buduje w Chelsea skład przyszłości
Korzystając z wizyty w mieście granicznym działacze z Białegostoku przedłużyli więc pobyt, żeby zajrzeć do akademii SC Freiburg. Znów – zdaje się, że Bundesliga, inny świat, lecz punktów wspólnych sporo. Główne kryterium tego wyboru kręciło się wokół faktu, że Fryburg to klub na uboczu, oddalony o dwieście kilometrów od kolejnego dużego ośrodka. W mieście nie ma dużych firm, przemysłu, jego wielkość jest zbliżona do stolicy Podlasia i tak jak ono zmaga się z odpływem ludności z regionu.
Jagiellonię zaciekawiło, że Freiburg wyniosła na szczyt konsekwencja, trwałość. Spora część personelu, szeregowych pracowników, trwa w nim od dekad. Volker Finke pracował tam szesnaście lat, Christian Streich niemal trzynaście. Przy nich czteroletni staż Robina Dutta wygląda na epizod. Przeszło dekadę we Fryburgu działa też obecny pion sportowy, jego najważniejsze twarze. W Białymstoku chcieliby się na tym wzorować.
– Staramy się dobierać kluby, które zrobiły duży postęp w ostatnich latach, nie będąc mocarzami. Chcemy wyciskać grę w Europie, nauczyć się bardzo dużo – przyznają wprost.
Jagiellonia Białystok chce niwelować przewagę gigantów. Odwiedziła SC Freiburg
Fryburg, Kopenhaga, Strasburg, Sevilla, Amsterdam, Bodo czy Brugia – wszędzie tam zerkano na to, jak oni to robią, więc gdy Jagiellonia trafia w pucharach interesujący projekt, cieszy się bardziej niż na wyprawę do Nowego Pazaru. Pewnie ułatwia to fakt, że potrafią wywieźć stamtąd punkty, ale wiedza jest znacznie cenniejsza. Francja i Niemcy dały wskazówki odnośnie tego, jak powiązać ośrodek, akademię i szkołę pod kątem infrastruktury, ale też codziennego funkcjonowania.
Lepszy niż Old Trafford. Parken, stadion-instytucja Kopenhagi [REPORTAŻ]
Planowanie przestrzeni jest tak samo ważne jak to, że Freiburg i Racing osiągają sukcesy zupełnie innymi metodami wychowawczymi. Niemcy wymagają dużej inicjatywy od młodzieży, usamodzielniają ich, oferują publiczną edukację, żeby nie izolować kandydatów na piłkarzy od „zwykłej” części społeczeństwa. Strasbourg trzyma zaś nad nimi parasol ochronny, ma nawet szkołę na terenie obiektów treningowych.
Odcięty geopolitycznie od dużych ośrodków w kraju Freiburg ma ten sam problem, co Jagiellonia – w wyniku ograniczonego „materiału” musi szkolić lepsze jednostki, żeby niwelować różnicę do krajowych gigantów. Do tego potrzebny jest świetny skauting młodzieżowy, w który ostatnio mocniej zainwestowali także w Białymstoku. We Fryburgu dwóch z pięciu najdrożej sprzedanych piłkarzy wyłowiono do akademii z oddalonego o osiemset kilometrów Chociebuża. Kolejnego w młodym wieku sprowadzono z pobliskiego (ponad 100 km) Karlsruhe.
Jedynym rodowitym mieszkańcem miasta sprzedanym za imponującą kwotę jest Mathias Ginter, który zresztą wrócił już do klubu. Jego wynik pewnie pobije niedługo Noah Atubolu. Obok nich w zespole gra jeszcze dwóch piłkarzy z Freiburga lub okolic i pięciu kolejnych wychowanków, których zrekrutowano w akademii.
Nawet jeśli klub ich nie sprzedaje, to dzięki nim utrzymuje się w Bundeslidze – o szkoleniu na takim poziomie w kontekście przyszłości myśli Jagiellonia, bo to prosta droga do ograniczenia kosztów i tym samym marginalizowania przewagi ekonomicznej rywali z większych miast. Jeśli nie musisz przeznaczać dużej części przychodów na to, żeby osiągać wynik, którzy inni osiągają większym nakładem, robisz prawdziwy moneyball.
Jeśli dywersyfikujesz źródła przychodów i uniezależniasz budżet od powodzenia w lidze, robisz natomiast tak zwaną poduszkę finansową. Dlatego za Jagiellonią po Europie jeżdżą też marketingowcy czy osoby zajmujące się działem sponsoringu, którzy szukają kontaktu ze swoimi odpowiednikami po drugiej stronie.
W Strasburgu mieli się na co napatrzeć, ale znów – można powiedzieć, że skoro Stade de La Meinau to wyremontowane przez samorząd cacko z 3600 miejscami VIP na kilku poziomach trybun, to niewiele po tym komuś, kto nie dysponuje ani takim obiektem, ani też nie ma bazy kibicowskiej, która co chwilę stawia się na trybunach w sile ponad dwudziestu tysięcy osób.
Polska zagrała tu historyczny mecz. Ten stadion zmienia się w cudeńko [REPORTAŻ]
Dzień meczowy zawsze jednak można podkręcić. Jagiellonia dzięki grze w pucharach zwiększyła przychody z tego tytułu o ponad dziesięć milionów złotych, jednak przyniosło to klubowi zaledwie 3,3 mln zł zysku. Trzykrotnie więcej na czysto zarobił na meczach Motor Lublin, niskie koszty organizacji pomogły wycisnąć więcej Cracovii, której przychody były trzykrotnie niższe.
To dane z tego samego raportu, którego wnioskiem było, że w Białymstoku rozbili bank, zgarniając miliony. Mamy więc kolejny przykład tego, że Jagiellonia nie uznała obecnego sukcesu za wystarczający i zamiast żyć chwilą, stara się tę chwilę maksymalnie przedłużyć, rozciągnąć na lata. W bazie ticketingowej już ma dwukrotnie więcej osób względem sezonu mistrzowskiego, więc wypada podglądać rozwiązania, które zmaksymalizują zyski i zadbają o stały wzrost w tym aspekcie.

Na Stade de La Meinau dbają o lokalne smaczki. Czasem w przenośni – murale w strefach VIP malował lokalny artysta.
Czasem dosłownie – do punktów z lokalnym przysmakiem, tarte flambee, prowadzą specjalne znaki, żeby nie przeoczyć.
Edukacyjne eskapady Jagiellonii Białystok nie wynikają ze słomianego zapału, są poparte świadomością i uczciwą potrzebą rozwoju. Tak buduje się fundament klubu, którym zawsze jest zaplecze. Nawet jeśli uznamy, że trwanie drużyny z Podlasia w czołówce w najbliższych latach w dużej mierze zależeć będzie od Adriana Siemieńca (i jego sztabu) oraz Łukasza Masłowskiego (i jego „sztabu”), tego, jak długo w tym miejscu zabawią, to wpływ na to mają warunki pracy. Ich poprawa wydatnie przyczyni się do tego, że obaj będą zbliżać się stażem do wzorców z Freiburga.
Wszystko to sprawia, że wierzę, że Jagiellonia Białystok może zabawić w czołówce na więcej niż parę lat i na stałe wpisać się w poczet naszych klubów eksportowych. Po drodze czyhać będzie pewnie wiele pułapek – niedawno pisałem o odpływie kompetencji w Rakowie Częstochowa, to niechybnie prosta droga do zguby nie tyle zespołu, ile całego projektu – natomiast podejście, które widzimy na Podlasiu pozwala mieć przeczucie, że będą ich unikać.
Czego Jagiellonia mogła nauczyć się w Belgii? Fenomen skautingu i szkolenia w Brugii
Jeśli więc następnym razem usłyszycie, że Jagiellonia to efemeryda, która znalazła się w czubie ligi z powodu szczęśliwych decyzji rekrutacyjnych na kluczowe stanowiska, miejcie z tyłu głowy ten artykuł i obalcie taki argument dowodami na to, jak w Białymstoku z tych szczęśliwych decyzji czerpią. Niektórym z obecnych i byłych potentatów lekcja zarządzania sukcesem ze strony Jagi na pewno by nie zaszkodziła.
Tu zobaczycie, dlaczego sam Strasburg to intrygujące miejsce i historia:
WIĘCEJ O MECZU RACING STRASBOURG – JAGIELLONIA BIAŁYSTOK NA WESZŁO:
- Kibice Racingu Strasbourg od sukcesów wolą… upadek i 4. ligę
- Maxi Oyedele w Racingu Strasbourg. „Beznadziejny” czy „niesamowity”?
- Polska zagrała tu historyczny mecz. Ten stadion zmienia się w cudeńko
- Na treningu układali LEGO. Trener Strasbourga przypomina Siemieńca

fot. Newspix, własne