Przed meczem Igi Świątek w II rundzie Indian Wells mieliśmy właściwie jedno życzenie: żeby uporała się z rywalką szybko i można było przełączyć się na spotkanie Magdy Linette, które miało rozpocząć się mniej więcej półtora godziny później. Iga faktycznie łatwo wygrała, ale na mecz Magdy musieliśmy poczekać – a gdy już się zaczął, przeżyliśmy w nim naprawdę wiele emocji. Od euforii aż do łez smutku. Dokładnie tak samo jak Polka.
Iga walczy o WTA Finals. Na razie skutecznie
Dla Igi Świątek Indian Wells miało być ostatnim turniejem w sezonie. Całkiem jednak prawdopodobne, że nie będzie. Polka chciałaby bowiem zagrać w WTA Finals, turnieju zarezerwowanym dla ośmiu najlepszych – pod względem zdobytych punktów – zawodniczek minionego sezonu. Scenariusze są tu dwa:
- Iga zdobywa sporo punktów w trwającym turnieju i nie daje się dogonić rywalkom, które próbują ją wyprzedzić, a dzięki temu gra w Finals;
- Iga odpada z Indian Wells zbyt szybko, jej pozycja jest zagrożona, więc postanawia wystąpić jeszcze w którymś z mniejszych turniejów, organizowanych na świecie przed finałami, co może (choć nie musi) dać jej wstęp do grona najlepszych.
Po dzisiejszym meczu możemy napisać tylko jedno – jeśli Iga będzie grać w taki sposób, całkiem prawdopodobne, że z Kalifornii wyjedzie pewna udziału w kończącym sezon turnieju. Bo dziś, w starciu z Petrą Martić, właściwie nie pozostawiła rywalce złudzeń co do tego, kto jest na korcie lepszy. Imponujący był szczególnie pierwszy set, w którym Iga wygrała 12 z pierwszych 14 rozegranych w spotkaniu punktów. Martić w tamtym okresie nie istniała na korcie, a kolejne skróty, które posyłała Świątek, niezmiennie kończyły się wygranymi przez nią wymianami.
Dopiero z czasem Chorwatka jakby zaczęła się ożywiać, ale pozwoliło jej to wygrać tylko jednego gema. Na przestrzeni całego seta grała wręcz katastrofalnie (bilans wygranych piłek do niewymuszonych błędów: 4:18), źle poruszając się po korcie, psując łatwe piłki i słabo serwując – a podanie to w jej przypadku niesamowicie ważny element gry. Jeśli do takiego obrazu Martić dodać dobrą grę Igi, nikogo dziwić nie mogło, że Polka seta wygrała bardzo łatwo, szybko i przyjemnie.
Drugi był już trudniejszy, choć się na taki nie zapowiadał. Bo to na konto Polki powędrowały trzy pierwsze gemy, w tym dwa przełamania. Wszystko wskazywało na to, że czeka nas powtórka z rozgrywki, ale wtedy przydarzył jej się moment dekoncentracji, który rywalka potrafiła wykorzystać, odrabiając stratę jednego breaka. Potem zresztą przełamała Polkę jeszcze raz, ale sama serwisu nie potrafiła utrzymać na tyle skutecznie, by powalczyć o triumf w secie. Efekt? Iga wygrała 6:1, 6:3 w 73 minuty i mogła już myśleć o trzeciej rundzie (zaczynała od drugiej, w pierwszej miała wolny los).
Tam czeka już na nią rozstawiona z “25” Weronika Kudiermetowa, z którą Iga zmierzyła się do tej pory raz – w ubiegłorocznym US Open. Wtedy wygrała gładko – 6:3 6:3. Liczymy na powtórkę z tamtego meczu.
Magda we łzach
Nie ma co ukrywać, że w starciu z Wiktorią Azarenką Magda Linette nie była faworytką. Nie ma też co ukrywać, że w ostatnich miesiącach kilkukrotnie udowadniała, że potrafi sprawić problemy znacznie wyżej notowanym czy bardziej uznanym rywalkom. Liczyliśmy, że zrobi to i dziś. Potrzebne do tego było kilka czynników: szybka, dokładna i agresywna gra Magdy, przejmowanie przez Polkę inicjatywy i dobra postawa na serwisie oraz returnie. Zwłaszcza, że Azarenka to ta zawodniczka, która wykorzysta każde wolniejsze czy mniej precyzyjne zagranie.
I wiecie co? Linette faktycznie robiła wszystko to, co wypisaliśmy wyżej. Pierwszego seta przez długi okres grała fenomenalnie, odbierając rywalce wszelkie atuty i pokazując, że nie taka Wika straszna, jak ją malują. A to przecież kilkukrotna mistrzyni wielkoszlemowa, choć wiadomo, że od czasów, gdy zwyciężała w największych turniejach, kilka lat już minęło. Białorusinka wciąż jednak jest niezwykle groźna i śmiało można ją zaliczać do grona topowych zawodniczek. A Magda spokojnie z nią prowadziła. Nie przejęła się nawet stratą serwisu (miała wcześniej uzyskane przełamanie), po prostu na następnego gema wyszła z jasnym celem – odzyskać przewagę. I dopięła swego.
ZAŁÓŻ KONTO W FUKSIARZ.PL I SPRAWDŹ OFERTĘ ZAKŁADÓW!
Doskonale returnowała, dobrze grała przy linii końcowej kortu, nie dawała się rywalce spychać poza nią. Przy 5:2 dla Polki Azarenka jednak zaczęła grać odważniej, ryzykując przy kolejnych piłkach. Wiedziała, że nie ma w tym secie już nic do stracenia i musi podkręcić tempo, więc to zrobiła. Skutecznie. Choć Magda wcale nie grała źle, to jednak traciła kolejne gemy, w tym tego najcenniejszego – przy własnym podaniu. Białorusinka wyrównała stan rywalizacji na 5:5, a w kolejnej małej partii przydarzyło się coś, co zadecydowało o losach spotkania.
Przy jednym z punktów – zresztą wygranym przez nią – Magda poczuła ból, najprawdopodobniej w kostce. Próbowała rozruszać staw, skorzystała też z pomocy medycznej, którą Azarenka kwestionowała, co nie spodobało się wielu osobom. Bo akurat Wiktoria ma wielką historię kreczów i poddanych meczów, a przy stanie 6:5 (z przewagą przełamania) była niezadowolona, że Polce pozwolono skorzystać z przerwy. Po kilku minutach Linette wróciła na kort, ale seta przegrała.
A w kolejnym już nie była w stanie odpowiednio się poruszać. Poczekała trzy gemy, po przegraniu ich wszystkich uznała, że nie ma to sensu. Poddała mecz, przybiła piątkę z Wiktorią, a do szatni schodziła ze łzami w oczach. Nie dziwimy się. Nie chodzi nawet o sam uraz, po prostu szansa na pokonanie Azarenki dziś naprawdę istniała. A kontuzja nie pozwoliła przekonać się o tym, czy udałoby się z niej skorzystać.
Fot. Newspix