Reklama

Inaki Astiz przejmuje Legię. Dobrze mieć kogoś takiego pod ręką

Antoni Figlewicz

01 listopada 2025, 14:35 • 8 min czytania 63 komentarzy

Zanim wkroczą do gry wszystkie te wymieniane od wczoraj nazwiska następców Edwarda Iordanescu, swoją szansę dostanie ktoś trochę w tym całym zamieszaniu przemilczany. A rzucony od razu w może nie najważniejszy, ale na pewno jeden z ważniejszych meczów sezonu. Inaki Astiz odpowiedzialność za drużynę Legii Warszawa przejmuje domyślnie tylko na chwilę. Tylko w roli trenera tymczasowego, przejściowo. Ale dostał od razu na start smakowity klasyk – i fajna sprawa, i duża odpowiedzialność.

Inaki Astiz przejmuje Legię. Dobrze mieć kogoś takiego pod ręką

Legia ma nie mieć na razie wielkiego planu B. Może się też zresztą okazać, że mecz z Widzewem nie będzie jedynym dla Astiza w roli pierwszego trenera – potem czekać może go starcie z NK Celje w Lidze Konferencji, mecz ligowy z cieniującym ostatnio Bruk-Betem i… przerwa reprezentacyjna, która zawsze jest dobrym momentem do przeprowadzania większych zmian. Także istotnie, śmiało możemy zakładać, że Hiszpan poprowadzi Wojskowych w trzech kolejnych meczach.

Reklama

Potem pewnie zostanie w sztabie Legii, bo… jest stałym elementem krajobrazu przy ulicy Łazienkowskiej od wielu lat.

Inaki Astiz poprowadzi Legię w klasyku. Akurat on może być gotowy na taki mecz

Na przykładzie Astiza śmiało można stawiać tezę, że dobrze mieć takiego – tu trochę brzydkie określenie, lecz pasujące idealnie – „hodowanego” przez lata asystenta. Człowieka znającego klub od podszewki, będącego w nim od lat, gotowego do wzięcia spraw w swoje ręce, kiedy trzeba. Hiszpan pierwszy raz przyszedł do Legii już osiemnaście lat temu, jego relacja z warszawskim klubem jest więc jak najbardziej pełnoletnia.

Z całego tego okresu wyrzucić należy jedynie dwa lata, w czasie których, jeszcze na boisku, Inaki Astiz próbował swoich sił jako piłkarz APOEL-u Nikozja. Nie nazwiemy tego okresu nieistotnym dla kariery obrońcy, bo dla cypryjskiej drużyny rozegrał on całych siedemdziesiąt spotkań. Nijak ma się to jednak do doświadczenia z Legii. Prawie dwustu występów w Ekstraklasie czy ponad trzystu spotkań rozegranych w sumie dla pierwszej i drugiej drużyny Wojskowych.

Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że Inaki Astiz trochę się w Warszawie zakochał. A stolica w odpowiedzi odrobinę go spolszczyła.

Przede wszystkim jestem Hiszpanem i nic tego nie zmieni. Natomiast prawdą jest, że czasem myślę i działam jak Polak. Różne śmieszne sytuacje się zdarzały, czasem byłem w domu rodzinnym i mówiłem do mamy po Polsku i po jakimś czasie się orientowałem, że przecież mnie nie rozumie – mówił sam zainteresowany kilka lat temu w rozmowie z portalem legia.net.

Inaki Astiz jako piłkarz wygrał z Legią pięć tytułów mistrza Polski

Tu na chwilę się zatrzymajmy. Chęć poznania polskiego języka i kultury. Dosyć wyjątkowa cecha Astiza, którą – jak sam przyznał w tym samym wywiadzie – można sobie kupić szacunek kolegów z zespołu. Często jest tak, że trafiający do naszego kraju piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego w najlepszym wypadku nauczą się angielskiego, a po polsku znają kilka podstawowych zwrotów i obowiązkowo wyraz „pierogi”. Astiz przecierał jednak dopiero szlak dla tego kierunku transferowego – był pierwszym Hiszpanem w Ekstraklasie, a to zobowiązywało.

Chcąc dogadać się ze wszystkimi, musiałem rozpocząć naukę polskiego. Nawet Choto, Kumbev, Ekwueme – mówili po polsku. Po drugie, miałem czas, chciałem poznać język i kulturę. Nie żałuję tego. Koledzy mieli do mnie większy szacunek, bo widzieli, że się staram, że nie idę na łatwiznę. Ale kto wie, jakby to wyglądało, gdybym przychodząc do drużyny miał pięciu kolegów z Hiszpanii? Pewnie motywacja byłaby mniejsza – zauważał Inaki Astiz w rozmowie z Marcinem Szymczykiem.

Astiz polski. W Legii jest „swój”

Związek Hiszpana z Polską stał się wyjątkowo mocny właściwie z urzędu, choć niespecjalnie się na to zanosiło. Plan był taki, żeby na wypożyczeniu w Polsce złapać minuty i potem walczyć o swoje po powrocie do Pampeluny. Z planami bywa jednak tak, że nie wypalają. Albo po prostu – nagle się zmieniają i trudno.

Polska była dla Astiza miejscem właściwie zawsze przyjaznym. Tu znalazł miłość swojego życia – jego żoną jest Polka, Dominika. Tu założył rodzinę, tu urodziła się jego córka. Osiadł na stałe, zakotwiczył w najważniejszym klubie swojego życia, rozwija karierę trenerską. W gruncie rzeczy całe, w pełni dorosłe życie wiąże mu się nierozerwalnie z Polską.

W Polsce Hiszpan stał się jednym z ważniejszych obcokrajowców grających w Ekstraklasie

To wszystko sprawia, że on jest tu zwyczajnie „swój”. Właściwie trudno znaleźć osobę, która byłaby w stanie powiedzieć na temat Astiza coś złego. Nawet Wojciech Kowalczyk – znany przecież z ciętego języka – sugerował ostatnio w jednym z naszych programów, żeby zaufać Hiszpanowi w większym wymiarze.

Mój apel do Legii Warszawa – zostawcie Astiza jako pierwszego szkoleniowca. Powierzyłbym mu Legię, nie musi być wiecznie drugim trenerem – przekonywał „Kowal”. – Zna ten klub od podszewki, ma papiery, żeby poprowadzić pierwszy zespół do końca sezonu, a może i nawet dłużej – dodawał.

Inaki Astiz to człowiek, który po prostu ma zaufanie i szacunek, po krótkiej kadencji trenera Iordanescu może być potrzebnym orzeźwieniem. Co nie znaczy, że jest całkowicie gotowy do rzucenia się na głęboką wodę, czego sam może być świadom.

Nie spalić, nie stracić. Legia może nauczyć się na błędzie rywali

Świadomi mogą być też włodarze Legii, a przynajmniej dobrze, żeby byli. Ostatnio pisałem o nie najłatwiejszych losach polskich trenerów młodej fali, którzy już mieli podbijać Ekstraklasę, ale zamiast tego walczą o złapanie oddechu po wypłynięciu na powierzchnię.

Kryzys młodej fali. Polscy trenerzy wypływają i szukają oddechu [CZYTAJ WIĘCEJ]

Nie każdy może mieć swojego Siemieńca, nawet jeśli każdy by chciał. Inaki Astiz, choć pochodzący z Pampeluny, pasuje trochę do tego trendu wprowadzania młodych trenerów do biznesu, być może dałby sobie radę, nie odmawiamy mu takich umiejętności. Ale znów – może lepiej, żeby miał jeszcze trochę spokoju i mógł okrzepnąć. Szczególnie biorąc pod uwagę ogromny ciężar oczekiwań charakterystyczny dla Legii.

Także, w kontrze do słów „Kowala” i wbrew dosyć oczywistej logice nie życzymy mu wielkiej trenerskiej szansy, na pewno nie teraz. Nie życzymy mu spalenia w roli pierwszego szkoleniowca Wojskowych, po prostu. Objęcie tego zespołu w takim momencie może być pocałunkiem śmierci, a nie wymarzonym startem.

Inaki Astiz i Bartosz Białek

Fani Ekstraklasy pamiętają go głównie z boisk, ale od kilku lat Astiz zasiada na ławce trenerskiej

Co innego wskoczenie na dwa tygodnie w buty pierwszego trenera, sprawdzenie się w tym kryzysie, który strącił w końcu ze stołka Iordanescu. Scenariusz optymalny dla Astiza – nie taki niemożliwy zarazem – zakładać może chociaż dwie wygrane i remis. Widzew? No nie jest w najlepszym momencie, delikatnie rzecz ujmując. Celje? Oni akurat są w gazie, w Lidze Konferencji na ten moment bezbłędni, chociaż w Słowenii dostali ostatnio od NS Mura. Bruk-Bet? Sami wiecie jak jest, słabo, ich ograć po prostu trzeba.

Trudno się totalnie tak spalić w ciągu najbliższych kilkunastu dni, ale na dłuższą metę mogłoby być nieciekawie, szczególnie w przypadku jakiegoś wstydliwego potknięcia. Terminarz po przerwie reprezentacyjnej nie wygląda może najgorzej, do końca roku w planach są jeszcze trzy starcia w Europie i względnie łatwe mecze ligowe, ale… no właśnie, w takich można coś głupiego odwalić.

I stracić okazję do zrobienia kolejnego kroku w kontrolowanych warunkach, tak jak ostatnio przytrafiło się to Patrykowi Czubakowi w Łodzi. Młody trener był często chwalony przez włodarzy Widzewa, wielokrotnie podkreślano, że ma wielki potencjał i w dłuższej perspektywie myślą tam o nim jako potencjalnym pierwszym szkoleniowcu. Dłuższa perspektywa skróciła się jednak niemiłosiernie i trener Czubak jest teraz łączony z rolą asystenta w NK Osijek, a łodzian poprowadził ostatecznie w dziewięciu spotkaniach rozbitych na dwa wyjątkowo krótkie epizody.

Trener pożegnał się z Widzewem. Ma być blisko pracy w Chorwacji [CZYTAJ WIĘCEJ]

Ale na klasyk taki Astiz jak ulał…

Wróćmy jednak do tego, że Inaki Astiz to właściwy człowiek na taki niełatwy okres przejściowy. Bo nikt nie będzie miał do niego żalu, jeśli coś się w najbliższych dniach wysypie – wszak to nie będzie do końca jego wina, a i tak zasłużonych dla klubu osób po prostu się nie atakuje przez jedną czy dwie porażki. Kryzys nie sprawia jednak, że Legia jedzie w niedzielę do Łodzi na ścięcie, wręcz przeciwnie. Będziemy raczej świadkami starcia dwóch poturbowanych już w tym sezonie zespołów, z których lepszym na papierze, jak to już często bywało w przeszłości, będzie właśnie ekipa Wojskowych.

Przy okazji trochę mocniej skonsolidowana od łodzian, co można na tym etapie sezonu powiedzieć mimo właściwie żadnej różnicy w tabeli i kiepskiej dyspozycji jednych i drugich – oba zespoły mają po szesnaście punktów, przy czym Legia rozegrała jedno spotkanie mniej od Widzewa. Inaki Astiz w całej tej układance nie dostaje zatem szalonego zadania naprawienia drużyny w ciągu dwóch dni.

Ale o dobrą atmosferę po przesadnie skostniałym Edwardzie Iordanescu będzie mógł zadbać. Legii w najbliższych dniach potrzeba po prostu odrobiny pozytywnej energii – tylko tyle, by weszła w kolejny okres z nowym trenerem już odrobinę napędzona. Hiszpan może jej dać przyjemne otwarcie następnego rozdziału i wiarę w to, że sezon można jeszcze uratować.

Szczęście ekipy z Warszawy, że w osobie Astiza trafiła na gościa skrojonego w tym momencie do takiego krótkoterminowego działania.

CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

Fot. Newspix

63 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama