Reklama

Hojlund bohaterem Napoli. Gorzki wieczór Spallettiego

Marcin Ziółkowski

07 grudnia 2025, 22:55 • 5 min czytania 0 komentarzy

Rasmus Hojlund po 13 kolejkach miał dwie bramki w Serie. Może nie był specjalnie skuteczny, ale dobrze wprowadził się do drużyny SSC Napoli. Ligowy klasyk z Juventusem zapamięta jednak na zawsze. Dublet Duńczyka okazał się kluczowy. Aktualny mistrz Włoch powrócił na fotel lidera po zwycięstwie 2:1 nad Starą Damą. 

Hojlund bohaterem Napoli. Gorzki wieczór Spallettiego

Dla Luciano Spallettiego był to wyjątkowy wieczór, ale nie mógł spodziewać się miłego przyjęcia. W końcu w Neapolu był kochany, zrobił sobie nawet specjalny tatuaż i dał temu klubowi pierwsze od 33 lat mistrzostwo. Miał już żadnego zespołu w Italii nie trenować. Wrócił do Neapolu jako Judasz. Na ławce znienawidzonego Juventusu. I przegrał.

Reklama

Mecz, który elektryzuje całe południe Włoch

Trener Starej Damy chciał czym prędzej uniknąć nieprzyjemności ze strony neapolitańskich kibiców. W końcu nocna pobudka z powodu fajerwerków to nic fajnego. Stąd więc decyzja, aby przybyć do Kampanii w dniu meczu. Temperatura wokół tego widowiska bywa czasem odczuwalna na więcej niż 24 godziny do spotkania, a nie ma co kusić losu.

Dla szkoleniowca z Certaldo to pierwsza od dwóch lat wizyta w roli trenera w Neapolu. Po sezonie mistrzowskim na południu Spalletti odszedł do reprezentacji Włoch. Tylko on i Antonio Conte to jedyni szkoleniowcy w XXI wieku, którzy wygrali dla klubu ze Stadio Diego Armando Maradona mistrzostwo kraju. Starcie pomiędzy ich zespołami zapowiadało się więc elektryzująco.

Choć trudno w to uwierzyć – w meczu o stawkę nie zmierzyli się do niedzielnego starcia… ani razu! To nie żart, a przecież mowa o dwóch czołowych trenerach w kraju i to całkiem niemłodych! Zmierzyli się jednak towarzysko – w Singapurze w ICC w 2017 roku. Inter Spallettiego – pomimo samobójczej bramki Kondogbii z 40 metrów – pokonał Chelsea Conte 2:1.

Juventus musiał radzić sobie bez Dusana Vlahovicia i Federico Gattiego. W Neapolu problemów zdrowotnych było znacznie więcej. De Bruyne. Anguissa, Lukaku, Gutierrez czy Lobotka oglądali to spotkanie w najlepszym wypadku z trybun.

Napoli od pierwszej minuty wyglądało jak drużyna walcząca o mistrzostwo, a Juventus – jak klub walczący o europejskie puchary. Różnica była widoczna. Pierwszy kwadrans to wyraźna dominacja gospodarzy. Scott McTominay był bliski szczęścia już na początku. Nie minęło jednak 120 sekund, a jeden z jego kolegów otworzył wynik meczu.

David Neres popędził prawą stroną wzdłuż pola karnego, nie dał się Teunowi Koopmeinersowi i w biegu podał w szesnastkę rywala. Tam do piłki dopadł Rasmus Hojlund, który z bliska pokonał Di Gregorio.

Neapolitańczycy więc po raz dziewiąty w sezonie objęli prowadzenie w ligowym meczu. Do tego ze Starą Damą wygrali osiem poprzednich.

Na wiele minut brakowało okazji po obu stronach. Juventus grał bez pomysłu, nudno. Na usprawiedliwienie trochę Bianconerich – z konieczności w ataku postawili na Kenana Yildiza i Francisco Conceicao. To znaczna różnica w napadzie pod nieobecność Dusana Vlahovicia, kontuzjowanego na trzy miesiące.

Różnica klas była wyraźna, nie tylko w formacji ataku obu zespołów. Juan Cabal pędził za Neresem jak Yuki Tsunoda za Maksem Verstappenem przez cały tegoroczny sezon F1. Nie miał punktu zaczepienia i ciągle był na przegranej pozycji. Będzie mu się ten rywal śnił.

Napoli powinno prowadzić do przerwy wyżej. Doskonale interweniował przy strzale Giovanniego Di Lorenzo następca Wojciecha Szczęsnego w bramce turyńczyków. Michele Di Gregorio zaliczył interwencję najwyższych lotów, koniuszkami palców nad poprzeczkę.

Pod koniec pierwszej części McTominay obił słupek i to by było na tyle z pierwszej połowy. Juventus nie doczekał się w niej żadnego celnego strzału. Mógł się cieszyć, że przegrywa tylko 0:1.

Mecz nabrał barw, ale gospodarze mają w ataku duński dynamit

Luciano Spalletti nie czekał na zmiany i zdjął Cabala, by wzmocnić formację ataku. Jonathan David, który niedawno przełamał się po trzech miesiącach, miał okazję, by ponownie uciszyć krytyków.

Po pierwszej naprawdę dobrej akcja Juventusu… piłka wylądowała w siatce Vanji Milinkovicia-Savicia. Przed upływem godziny meczu Stara Dama przeprowadziła wzorowy kontratak.

Po odbiorze Locatellego kluczowy okazał się Kenan Yildiz , który w pewnej chwili rozrzucił piłkę do Westona McKenniego. Amerykanin zaczekał aż Turek znajdzie się w dogodnym miejscu. Yildiz tylko delikatnie musnął futbolówkę. Wystarczyło, żeby doprowadzić do remisu.

Juventus nagle się obudził. Zaczął grać dużo lepiej. Choć Yildiz rozkręcał się z każdą minutą, to na kwadrans przed końcem Spalletti zastąpił go Loisem Opendą. Belg nadal nie miał na koncie gola w Serie A. Napoli po przerwie było już dużo gorsze, bezzębne w takim samym stopniu, co ich rywale w pierwszej połowie. Mimo to dobrym sposobem okazało się znalezienie w polu karnym Rasmusa Hojlunda, który po długim czasie znów otrzymał znakomity serwis.

Po dośrodkowaniu z prawej flanki do Duńczyka piłkę zgrał… McKennie. Hojlund z najbliższej odległości pokonał Di Gregorio (choć ten miał piłkę na palcach) i pomimo słabej drugiej połowy, gospodarze znów prowadzili.

Zmiany Spallettiego nic nie dały i Napoli dowiozło kolejną domową wygraną w ligowym klasyku. Hojlund podwoił dorobek i ma na koncie cztery bramki w Serie A. SSC Napoli powróciło na fotel lidera, a Juventus pozostaje siódmy. Stracił doskonałą szansę na wyprzedzenie zarówno Como, jak i zespołu z Bolonii, w którym gra Łukasz Skorupski. Statystyka kolejnych ligowych meczów neapolitańczyków bez porażki jest imponująca – wynosi już 18.

SSC Napoli – Juventus 2:1 (1:0)

  • 1:0 – Rasmus Hojlund – 7. minuta
  • 1:1 – Kenan Yildiz – 59. minuta
  • 2:1 – Rasmus Hojlund – 78. minuta

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

0 komentarzy

Człowiek urodzony w roku stulecia swojego przyszłego ulubionego klubu. Schodzący po czerwonej kartce Jens Lehmann w Paryżu w finale Ligi Mistrzów 2006 to jego pierwsze piłkarskie wspomnienie. Futbol egzotyczny nie jest mu obcy. Przykład? W jednej z aplikacji ma ustawioną gwiazdkę na tajskie Muangthong United, bo gra tam niejaki Emil Roback. Inspiruje się Robertem Kubicą, Fernando Alonso i Ottem Tanakiem, bo jest zdania, że warto dać z siebie sto i więcej procent, nawet mimo niesprzyjających okoliczności. Po szkole godzinami czytał o futbolu na Wikipedii, więc wybudzony nagle po dwóch godzinach snu powie, że Oleg Błochin grał kiedyś w Vorwarts Steyr. Potrafi wstać o trzeciej nad ranem na odcinek specjalny Rajdu Safari, ale nigdy nie grał w Colina 2.0. Na meczach unihokeja w szkole średniej stawał się regenem Lwa Jaszyna. Esencją piłki jest dla niego styl rodem z Barcelony i Bayernu Flicka, bo Zdenek Zeman i jego podejście to życie, a posiadanie piłki jest przehajpowane

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama