Na początku wieku Rzym pokochał Japonię. Wielkie uczucie wzniecił jeden człowiek, Hidetoshi Nakata, który stał się częścią mistrzowskiej Romy. W tym samym czasie w Wiecznym Mieście na świat przyszedł Hide Vitalucci, któremu w spadku po rodaku zostało imię i rola na boisku. Hide nie powtórzył jego kariery, ale odnalazł się w Polsce, gdzie pokazuje, że jak rasowy trequartista uczy się, jak umykać rosłym obrońcom. Oto jego historia.
Hidetoshi Nakata był wyjątkowy i nie pasował do blichtru wielkiego futbolu. Na piłkarza, którego brytyjski „Guardian” opisywał jako jednoosobową fabrykę, Roma wydała ponad dwadzieścia milionów euro, wówczas prawdziwą fortunę. Pomocnik stał się postacią popkultury. Roma zwiększyła zyski dzięki sprzedaży praw telewizyjnych oraz wizerunkowych na rynku azjatyckim. Japonia zyskała idola-ikonę.
Tylko Nakata nie do końca się w tym odnajdywał. Francesco Totti nazwał go gościem z innej planety, gdy po zdobyciu mistrzostwa kraju, za które cały Rzym dałby się pokroić, zastał go z książką przy twarzy.
Szatnia Romy okazała się zbyt ciasna dla tego duetu, więc Hidetoshi wkrótce powędrował do Parmy, tym razem bijąc transferowy rekord Azji, który należał do niego przez kolejne czternaście lat. W Rzymie zostały po nim przede wszystkim wspomnienie meczu z Juventusem, który odwrócił, pojawiając się na boisku na ledwie trzydzieści minut.
Nic dziwnego, że pewien Włoch, Romanista, który w okresie rzymskich harców Nakaty poślubił Japonkę, postanowił, że ich syn powinien otrzymać imię na cześć trequartisty złotej drużyny.
– Tata chciał, żebym nazywał się tak samo, Hidetoshi, ale to imię… okazało się zbyt długie. Skoro w ten sposób się nie dało, postanowił je skrócić. Stanęło na Hide – śmieje się Vitalucci, gdy wspólnie rozwikłujemy tę zagadkę.
Hide, czyli wyjątkowy. Jak Nakata, który jako 29-latek zakończył karierę, nie znosząc presji związanej z byciem na świeczniku.
Imię po Nakacie, Japonia i Rzym. Kim jest Hide Vitalucci?
Rzym niedługo cieszył się, że gdzieś na jego uliczkach dorasta potencjalny następca Nakaty. Hide Vitalucci miał ledwie dwa latka, kiedy wraz z rodziną – ma także siostrę – przeniósł się do Japonii. Ojciec z matką zdecydowali, że Toyota, czterystutysięczne miasto w pobliżu Nagoi, oferuje większe perspektywy. Zamiast dojrzewać w akademii Romy, wylądował więc w zespole, który znamy dzięki Jakubowi Świerczokowi: Grampus Eight.
– Nie mam żalu z tego powodu, w Japonii wszystko się zgadzało. Chciałbym jednak przekonać się, jak wyglądałaby moja kariera, gdybym piłkarsko dorastał we Włoszech. To inna kultura, inne podejście do sportu. Nie wiem, ile wiesz o japońskiej piłce, ale polega na fazach przejściowych, technice. Włosi skupiają się na taktyce, uczą, jak bronić – opowiada nam Hide.
Poszczęściło mu się, bo wylądował w akademii profesjonalnego klubu. W Kraju Kwitnącej Wiśni jest jeszcze jedna ścieżka prowadząca do piłkarskiej kariery. Przynajmniej w teorii, bo szkoły sportowe nie gwarantują tego, że na koniec trafisz przynajmniej do J. League.
– Jeśli dołączysz do zespołu do lat trzynastu, masz przed sobą trzy lata gry w szkolnym zespole. W liceum przechodzisz selekcję, grasz kolejne trzy lata. Potem są drużyny uniwersyteckie, znów trzy lata. Dopiero wtedy dołączasz do pierwszego zespołu. Tyle że zwykle przebija się w ten sposób maksymalnie jedna osoba – wyjaśnia Vitalucci.
Oshima: Pracowałem jako barman. Myślałem, że z piłki nic już nie będzie
W Polsce znamy przypadki tych, którym przebić się nie udało. Na przykład Koki Hinokio, który przewinął się przez licealny zespół z Kioto. Albo Takuto Oshima, który reprezentował uczelnię w Fukuoce. Hide Vitalucci przez osiem lat szlifował jednak umiejętności w szkółce dawnego mistrza Japonii, dawnej przyzakładowej drużyny potężnego koncernu Toyota. Czy wyszło mu to na dobre?
– Nie mam stamtąd zbyt wielu dobrych wspomnień. Powiedzmy, że pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Na pewno się tam rozwinąłem, ale też spotkało mnie wiele trudności. W ostatnim roku w Japonii złamałem kość w lewej stopie – mówi Hide Vitalucci i dodaje: – Zawsze chciałem grać w piłkę w Europie, we Włoszech. Przyjeżdżałem tam praktycznie co roku, na wakacje. Bardzo się zżyłem z dziadkiem, który niedawno zmarł. Powtarzał mi, że chce zobaczyć, jak gram na żywo, bo oglądanie mnie na wideo to nie to samo. Żartowałem, że wracam dla niego.
Jako osiemnastolatek spakował walizkę i ponownie przeprowadził się do stolicy Italii. Chciał dać sobie szansę na zaistnienie w drugiej ojczyźnie. Jeśli nie w Rzymie, to w leżącym w Lacjum Frosinone.
Frosinone chciało tylko Włochów, ale Hide Vitalucci ich zachwycił
Włoskie akademie to produkt uboczny globalizacji. W raporcie „CIES Sports Observatory” Italia widnieje jako jeden z głównych importerów nastolatków do drużyn młodzieżowych. W ostatnich latach przyciągnęła talenty z czterdziestu sześciu różnych krajów. Kadry zespołów w Primaverze, lidze przeznaczonej do ogrywania młodzieży, budowane są z myślą o sukcesie, triumfie w rozgrywkach, wrzuceniu do gabloty jakiegoś pucharu.
Sprzedawcy marzeń. Włosi ściągają do akademii młodzież z całego świata i szkodzą sami sobie
Proceder ten przełożył się na kryzys we włoskim szkoleniu, niemal najmniejszy procentowy czas gry wychowanków w Serie A oraz reformy ograniczające opcje zagranicznych transferów w akademiach, które właśnie wchodzą w życie. Tak jest teraz, ale lata temu ciężko było trafić na zespół, który wyłamuje się z trendu i stawia na lokalsów. Ciężko, o ile nie jesteś Hide Vitaluccim.
– Trafiłem na testy do Frosinone, gdzie usłyszałem, że… nie kontraktują zagranicznych zawodników do akademii. Polityka ich ówczesnego dyrektora zakładała, że chcą mieć zespół złożony z samych Włochów, najlepiej pochodzących z Frosinone lub okolicy, maksymalnie z Rzymu czy Neapolu. Pokazałem się jednak z dobrej strony, przeszedłem selekcję i podpisałem kontrakt – wyjaśnia sam zainteresowany.
Hide co prawda ma podwójne obywatelstwo, ale faktycznie potraktowano go jak obcokrajowca. Miał trudniej, lecz okazał się naprawdę dobry. Przede wszystkim nie odstawał od kolegów technicznie, doczekał się nawet swoich fanów, których posty można odkopać do dziś. Zachwycają się jego talentem, chwalą świetnie ułożoną nogę.
Vitalucci zasłynął trafianiem do siatki z połowy boiska, co zresztą zaprezentował także w Polsce, w Chojniczance.
– Sam nie wiem, o co mi z tym chodzi, ale faktycznie stało się to moim popisowym zagraniem. To impuls, chwila. Podejmuję decyzję, że warto i działam.
Hide Vitalucci. Opinia?
proszę:pic.twitter.com/f0UM7n0x8L
— Michał Sagrol (@michalchojnice) June 3, 2024
Niewiele brakowało, żeby w ten sposób pokonał Filipa Stankovicia, syna Dejana, obecnie reprezentanta Serbii, gdy w młodzieżowym Pucharze Włoch Frosinone grało z Interem. To najlepszy występ Hide w juniorach, po którym wróżono mu, że przebije się do pierwszej drużyny, w której grali wówczas Przemysław Szymiński oraz Piotr Parzyszek. Zapamiętał ich jako pogodne duchy szatni, żartownisiów. Wzorował się na Ronaldinho, chciał błyszczeć podobną techniką oraz kreatywnością, co Brazylijczyk.
– Po pierwszym sezonie podpisałem kontrakt, który sprawiał, że byłem członkiem pierwszej drużyny. Wtedy jednak ściągnięto wielu piłkarzy, więc musiałem poczekać rok na szansę. Wówczas podpisałem nowy, długoterminowy, profesjonalny kontrakt – opowiada Hide.
Vitalucci trenował z Frosinone, raz pojechał nawet na ławkę rezerwowych. Debiutu się nie doczekał. Musiało mu wystarczyć, że dostał szansę pracy z Alessandro Nestą, co w równym stopniu zachwyciło jego oraz jego dziadka.
Wszystko dla dziadka. Jak Hide Vitalucci został kibicem Lazio i wrócił do Włoch
– Dziadek zrobił mi pranie mózgu. Jestem Laziale! – śmieje się Hide Vitalucci. W jego rodzinie wszyscy trzymają kciuki za Romę. Wszyscy, poza świętej pamięci dziadkiem, w którego żyłach płynęła błękitna krew.
Japończyk zapamiętał sprzeczki seniora rodu z ojcem o dominację w Wiecznym Mieście. Zapamiętał również, kto zaszczepił w nim miłość do futbolu.
– Zawsze mnie wspierał i oglądał moje mecze. Zabrał mnie pierwszy raz na Stadio Olimpico, oczywiście na Lazio. Robił wszystko, żebym został ich kibicem i to mu się udało – tłumaczy Vitalucci.
To wyjaśnia, dlaczego na myśl o pracy z Alessandro Nestą, wychowankiem i legendą Lazio, obydwu z nich aż świeciły się oczy.
– Dziadek był wniebowzięty, gdy usłyszał, że Nesta będzie moim trenerem. Ja? Byłem trochę zszokowany i zaskoczony. Początkowo nie wiedziałem, jak z nim rozmawiać, jak do tego podejść. Patrzyłem na niego jak na legendę. Jego pomysły, sposób pracy z zespołem, sprawiają, że jest naprawdę dobrym trenerem. Poczułem się wyróżniony – opowiada Hide.
Quel giorno si mise in luce Hide Kengei Vitalucci che con una doppietta ha steso la corazzata nerazzurra. Vitalucci l’anno successivo sarà il capocannoniere della Primavera 2. Hide è un ragazzo italogiapponese, la cui storia è particolare e merita uno spazio a parte. pic.twitter.com/SXTA2SSmdS
— Luca Petitti (@luca_petitti) May 7, 2022
We Frosinone grywał w środku pomocy, na skrzydle oraz w roli dziesiątki, klasycznego trequartisty. Tam czuł się najlepiej, został topowym strzelcem drużyny. Klub postanowił, że czas oszlifować go w seniorach i tak Vitalucci trafił na wypożyczenie do Pergolettese. Nie szło mu wybitnie, Serie C nie podbił.
– Szukałem drużyny na północy Włoch, bo wydawało mi się, że na południu gra się bardziej agresywnie, fizycznie, a na północy stawia się na technikę – mówi, wtrącając, że wybór klubu nie zależałem tylko od niego. – Nie byłem w stu procentach przekonany do tego kierunku, składały się na to różne sprawy…
Hide Vitalucci wplątał się w węzeł gordyjski zależności we włoskim futbolu, od klubów przez agentów. Został w Serie C na stałe, chociaż nie za bardzo mu się to widziało. Jego kariera znalazła się na zakręcie. Już po pół roku w roli pełnoprawnego zawodnika Pergolettese, chciał się stamtąd wymiksować. Nie udało się. W końcu zerwał kontrakt, co przerodziło się w półroczne bezrobocie.
– Gdy nie miałem klubu przez tak długi czas, obawiałem się, co ze mną będzie. Widocznie jednak było mi to potrzebne – przyznaje.
Vitalucci był za słaby na Stomil. Stomil spadł, on prawie awansował
Japończycy są w Polsce w cenie, spotkamy ich nawet w niższych, regionalnych ligach. Nad Wisłą działają całe agencje, które pomagają marzącym o europejskim futbolu chłopakom dostać się do kraju, pokazać, wypromować. Wielu z nich zaczynało w Stomilu Olsztyn, który stał się wręcz „punktem przerzutowym”. Stamtąd wyżej ruszył Hinokio i podobną ścieżkę mógł przejść Hide Vitalucci. Gdy po raz pierwszy przyjechał do Polski, trafił właśnie na Warmię.
– Zaskoczyła mnie pogoda, to był luty, zima. Szybko uświadomiono mnie jednak, że najgorsze i tak już za mną, że byłbym w większym szoku, gdybym przyjechał do Polski w grudniu lub w styczniu – uśmiecha się Hide.
W Olsztynie nie poznali się na Vitaluccim. Odpalili, go stwierdzając, że nie nadaje się na drugą ligę. Japończyk złapał jeszcze jedną okazję: jego agenci zadzwonili do Jarosława Klauzo z Chojnic. Wieloletni prezes Chojniczanki obejrzał wideo, zaciekawił się tym chłopakiem i przekazał go pionowi sportowemu.
– Prześwietliliśmy go razem z dyrektorem sportowym Damianem Wróblem, okazało się, że to ciekawy chłopak – mówi nam Krzysztof Brede, ówczesny trener Chojniczanki. – Słyszałem jednak o negatywnej opinii z Olsztyna. Zadzwoniłem do kolegi ze Stomilu. Przekazał mi, że Hide potrafi grać w piłkę, ale nie da rady w drugiej lidze. Potrzebowali czegoś więcej, zawodnika, który jest lepszy fizycznie. Mówili, że Vitalucci był „niedotrenowany, obły”.
Opinie nie zachwycały, ale w Chojnicach zdecydowali, że wrzucą Hide w proces rekrutacji. Zaprosili go na trening drugiego zespołu, który obejrzeli Brede oraz Wróbel. Zarówno oni, jak i koledzy z drużyny oraz trener rezerw, byli pod wrażeniem Vitalucciego.
– On tam błyszczał. Świetna technika, mobilność, płynął z piłką. Dobre uderzenie z lewej nogi, prawej. Wzięliśmy go na trening pierwszego zespołu i też nie odstawał. Pokazał dobre, otwierające podanie, chciał ciągle być pod piłką, wychodził po nią, dobrze się z nią zabierał. Zaczęliśmy z nim rozmawiać i dogadaliśmy kontrakt.
W Chojniczance obydwie strony dały sobie szansę. Jak na warunki polskiej piłki Hide Vitalucci zarabiał grosze, trochę brakowało, żebyśmy mówili nawet o dziesięciu tysiącach złotych. W drugim występie, przeciwko Stomilowi, zdobył debiutancką bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego.
“Jest w stanie wejść do Ekstraklasy”. Hide Vitalucci i Arka Gdynia
Latem wokół Hide Vitalucciego zrobił się szum. Chłopak spędził w Chojnicach ledwie cztery miesiące, ale zanotował pięć trafień oraz cztery asysty w drugiej lidze. Gol z połowy boiska poszedł viralem w Polskę, ale konkretów było więcej. Spośród drugoligowców nikt nie miał lepszego wyniku, jeśli chodzi o przewidywane asysty – 0,25/90 minut.
– Nie jest oczywistym zawodnikiem, ale będzie dorastał w każdym środowisku. Jest bardzo, bardzo otwarty, ale też zdyscyplinowany, sumienny, pracowity. Lubi grać w piłkę, ma wizję na boisku. Gdy przedstawiałem mu model gry, zadawał pytania, dociekał, jak się zachować w konkretnych sytuacjach, co chcemy grać. Tłumaczyliśmy mu niuanse, bo chciał znać wszystkie szczegóły. Ma bardzo dobre parametry biegowe, jeśli chodzi o intensywność biegania. Nie jest sprinterem, ale HSR ma na bardzo dobrym poziomie. Świetnie czuje piłkę i rozumie grę. Jest w stanie, etapowo, wejść do Ekstraklasy – ocenia Krzysztof Brede.
Szkoleniowiec z czystym sumieniem polecił Hide do Arki Gdynia, gdzie trafił za siedemdziesiąt tysięcy euro. Transfery gotówkowe w polskim futbolu zdarzają się rzadko, tym bardziej z udziałem dwóch klubów spoza Ekstraklasy. Vitalucci okazał się jednak tak wyśmienitym rozgrywającym (77% skutecznych podań w tercję ataku, topowy wynik w lidze!), że warto było w niego zainwestować.
Chojniczanka zarobiła porządne pieniądze, zwłaszcza jak na to, że chwytała się okazji niemal bez ryzyka. Z Japończykiem prawei awansowała na zaplecze Ekstraklasy podczas gdy Stomil, który z niego zrezygnował, zleciał do trzeciej ligi. Wybory mają w życiu znaczenie.
– Polska piłka uczy mnie sprytu, jest bardzo fizyczna. Musiałem nauczyć się, jak pierwszym kontaktem, balansem ciała czy szukaniem odpowiedniej pozycji, uciec rywalom, z którymi nie miałbym szans wygrać bezpośredniego starcia – mówi nam Hide Vitalucci.
Arka anonsując jego transfer nadmieniła, że pomocnik wzbudził zainteresowanie nawet w Ekstraklasie. Jego atuty piłkarskie, przygotowanie motoryczne i poświęcenie dla kariery sprawiają, że w Gdyni są przekonani, że Hide w elicie prędzej czy później wyląduje, nawet jeśli jego początki w Trójmieście nie wyglądają tak obiecująco, jak wejście Nakaty do Perugii.
– Zdaję sobie sprawę, że przede mną dużo pracy. Dobrze czuję się w Polsce, w Gdyni. Dołączyłem do Arki, bo przekonało mnie jej zaangażowanie i wizja, którą mi przedstawili. Chciałbym sprostać tym oczekiwaniom – dodaje Japończyk.
Vitalucci do osiągnięć człowieka, któremu zawdzięcza imię, już nie nawiąże, jednak Krzysztof Brede twierdzi, że Polska może być dla niego okrężną drogą powrotną na zachód. Trampoliną do spełnienia marzenia o grze w Europie na przyzwoitym poziomie.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Moskal o zwolnieniu z Wisły: Na wynik pracuje cały klub. Powinniśmy budować struktury
- Wisła Kraków – drużyna, od której odwrócił się los? Dlaczego faworyt ciągle zawodzi
- Święty pilaw i skład z kartki właściciela. Przemysław Banaszak opowiada o Uzbekistanie
- Młodzież w kontrze. Stal Rzeszów zawstydza pierwszoligowych bogaczy
- Mały Red Bull Marcina Brosza. Czy potrzebujemy sukcesu Bruk-Bet Termaliki Nieciecza?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix