Reklama

Jak grać w 1. lidze? Grzegorz Szoka o kulisach sukcesu na zapleczu Ekstraklasy [WYWIAD]

Szymon Janczyk

21 września 2025, 09:32 • 16 min czytania 8 komentarzy

Grzegorz Szoka w swoim debiutanckim sezonie w roli pierwszego trenera otarł się o baraże o Ekstraklasę ze Zniczem Pruszków. To wynik sensacyjny, niespodziewany zwłaszcza dlatego, że przejął zespół osłabiony odejściem kluczowych piłkarzy, którzy wypromowali się za kadencji Mariusza Misiury. Szoka nawet poprawił wynik swojego poprzednika i… stracił pracę przez tarcia z zarządem. W rozmowie z Weszło opowiada, jakie są realia pracy szkoleniowca przy ograniczonych możliwościach, w jaki sposób skompletować kadrę i sprawiać niespodzianki przy niewielkim budżecie. Po raz pierwszy odsłania też kulisy odejścia z klubu.

Jak grać w 1. lidze? Grzegorz Szoka o kulisach sukcesu na zapleczu Ekstraklasy [WYWIAD]

Pierwsza liga w tym sezonie jest najsilniejsza od lat. Jest jakiś żal, że się w tym nie uczestniczy?

Reklama

Nie ma żalu. To była moja decyzja, przed sezonem miałem dwie oferty pracy z tego poziomu, ale ze względów prywatnych postanowiłem odpocząć, złapać trochę energii, zrobić ewaluację okresu w Zniczu. Przez piętnaście lat nieprzerwanie pracowałem jako trener. Ostatnio jako pierwszy, wcześniej asystent, jeszcze wcześniej pracowałem z młodzieżą w akademii Legii Warszawa. Uważam, że czas przerwy jest potrzebny i ważny.

Czyli na tę przerwę zanosiło się od dawna, przed burzliwym rozstaniem ze Zniczem?

Nie wiem, czy można powiedzieć, że od dawna. Na około dwa miesiące przed końcem sezonu poinformowałem zarząd i zawodników o tym, że nie przedłużę kontraktu. Zdecydowałem się poczekać, prywatnie miałem bardzo trudny czas, chorował mój tata. Ostatnie pół roku pracy w Zniczu łączyłem z walką z poważną chorobą ojca, to było bardzo trudne, wręcz wyczerpujące. Byłem gotowy na to, że będę musiał poświęcić czas rodzinie.

Natomiast pewnie nie zakładał trener, że wszystko stanie się w takich okolicznościach, przy ogólnopolskiej publice roztrząsającej, co zarząd klubu kazał panu robić, a czego nie kazał.

Ciężko było się spodziewać tego co się wydarzyło. Myślę, że sporo rzeczy miało na to wpływ. Pojawiały się informacje, o zainteresowaniu moją osobą z innych klubów. W klubie padło stwierdzenie, że już podpisałem gdzieś kontrakt. Mówiłem wprost, że nic takiego nie miało miejsca, ale była grupa ludzi, która w to nie wierzyła i forsowała tezę, że po prostu odchodzę do innego klubu. Cała sytuacja była trudna. Przed sezonem umawialiśmy się na pewne rzeczy, ale ustalenia nagle zaczęły się zmieniać.

Jakie ustalenia? Chodziło o to, że Znicz liczył na pompowanie punktów do PJS na koniec sezonu, gdy pan wciąż walczył o wynik?

Każdy trener jest zawsze rozliczany przede wszystkim z wyników, które osiąga z drużyną. W kwestii Pro Junior System zabrakło jasnej komunikacji na początku sezonu i w trakcie rundy wiosennej. To też jest dla mnie ważny wniosek na przyszłość.

Właśnie, wyników. Odbiór zwolnienia był absurdalny nie tylko z powodu stylu i momentu. Wydawało się, że Mariusz Misiura dokonał w Zniczu cudu, tymczasem pan… przebił jego osiągnięcia.

Mariusz zrobił w Pruszkowie super wynik — awansował i utrzymał się w 1 lidze. Wraz z nim odeszło jednak ośmiu zawodników z podstawowego składu, a w sumie jedenastu, nie licząc młodzieżowców. W sztabie z poprzedniego sezonu w klubie został tylko fizjoterapeuta. Można powiedzieć, że prawie wszystko trzeba było budować od nowa, a czasu nie było zbyt wiele. Jednym z najważniejszych wyzwań na początku pracy było wyszukanie i przekonanie do gry w naszym klubie zawodników, którzy godnie ich zastąpią. W mojej opinii przeprowadziliśmy bardzo dobre transfery nieoczywistych zawodników, na miarę jednego z najniższych budżetów płacowych w lidze. Poukładaliśmy drużynę na nowo, pod piłkarzy, których mieliśmy. Na koniec sezonu zdobyliśmy 10 punktów więcej niż w poprzednim oraz mieliśmy bilans bramkowy lepszy o 19 goli.

Mariusz Misiura, Grzegorz Szoka i Radosław Mozyrko

Mariusz Misiura, Grzegorz Szoka i Radosław Mozyrko

Ale w takich warunkach dobiera się ludzi chyba bardziej charakterem niż profilem.

Coś w tym jest, bo ściągaliśmy ludzi, którzy chcieli się odbudować i mieli ambicje, by się odbić. Charakter był dla mnie bardzo ważny. Pomogło mi to, że znałem tę ligę z pracy asystenta, wiedziałem, kto powinien sobie poradzić. Jednak dobranie zawodników o odpowiednich profilach też było ważne, wiedzieliśmy, jak chcemy grać, więc nowi gracze musieli spełniać określone kryteria. Szukaliśmy piłkarzy dobrych motorycznie, którzy będą posiadali jakąś cechę wiodącą. Później musieliśmy ułożyć grę zespołu w taki sposób, aby mogli pokazać swoje najmocniejsze cechy.

Dużo rzeczy udało się zaplanować?

Utrudnieniem w pierwszej fazie pracy był brak systemu GPS oraz to, że zawodnicy dołączali do nas na różnym etapie przygotowań. W tamtym momencie dużą rolę odgrywała świadomość samych zawodników i dobra komunikacja pomiędzy nimi a sztabem. Musieliśmy tak dobierać obciążenia, żeby zawodnicy byli w stanie realizować nasze założenia i unikać kontuzji. Trzeba pamiętać, że nie mieliśmy szerokiej kadry i każdy uraz kluczowego zawodnika mógł mieć negatywny wpływ na wyniki zespołu. Co do samych aspektów taktycznych: od początku wiedziałem, jakim systemem będziemy grać. Czasu było bardzo mało, więc ważną częścią była organizacja gry w defensywie, żeby nie tracić bramek i od razu zacząć punktować. Postawiłem na system 3-5-2, który gwarantował, nam piątkę obrońców w niskiej obronie i dwóch napastników w fazie przejścia do ataku. Z czasem zaczęliśmy grać bardziej ofensywnie, płynnie przechodząc na ustawienie 4-4-2 lub 3-2-5. Nasze wyniki też sprawiły, że rywale zaczęli oddawać nam piłkę, więc mocno rozwinęliśmy grę w ataku pozycyjnym i zabezpieczenie przed kontratakami przeciwnika.

Ciekawi mnie, jak bardzo wymarzony styl gry trenera zderza się z tym, co faktycznie może zagrać zespół.

Musisz wiedzieć, na co stać twój zespół w danym momencie. Trzeba pamiętać o tym, że rozwijanie zespołu piłkarskiego to proces i to wieloaspektowy. Poza pracą nad elementami techniczno-taktycznymi obejmuje także rozwój strefy motorycznej i mentalnej. Umiejętność budowania drużyny to nie tylko trening, ale przede wszystkim kształtowanie relacji, zaufania i wspólnej odpowiedzialności za wynik. Każdy trener ma jakiś wymarzony styl gry. Uważam, że mądrością trenera jest dostosowanie stylu do rozwiązań, które będą skuteczne, uwypuklą mocne strony zespołu i przykryją słabe. Oraz przekonanie do tego zawodników. System niewiele znaczy, ważniejsze są zasady funkcjonalne podczas gry. Prawie każda drużyna kilkukrotnie zmienia ustawienie w zależności od fazy meczu.

Jakich rozwiązań szukaliście w Zniczu?

Jeśli jeden wahadłowy jest bardzo powtarzalny w sprintach, ale drugi niekoniecznie, to w niektórych fazach możesz grać asymetrycznie, budować czwórką, z tym lepszym motorycznie wysoko i tym drugim niżej. To ułatwia reorganizację przy przejściu do obrony i sprawia, że obaj wahadłowi mogą być skuteczni w swojej roli. Takie rozwiązania można stosować także w oparciu o umiejętności zawodników z piłką. Skoro Radosław Majewski świetnie gra między liniami, to ustawialiśmy tak linię pomocy, aby mógł to robić intuicyjnie. W strefie ataku wykonywaliśmy takie rotacje, aby nasz wahadłowy – Dominik Sokół – jak najczęściej kończył akcje w polu karnym, bo przez większość kariery występował jako napastnik i świetnie gra głową.

Na takim poziomie częściej trzeba chyba przykrywać to, co gorsze.

Dużo zależy od miejsca i możliwości. Im zamożniejszy klub, tym bardziej może patrzeć na model gry i ustalone profile na pozycjach. Ciekawą rzecz powiedział ostatnio u Tomasza Ćwiąkały Bartosch Gaul, były trener Górnika Zabrze, który pracuje obecnie w RB Lipsk. Nawet taki klub o bardzo klarownej filozofii musi szukać zmian i już nie gra tylko wysokim pressingiem. Kiedy budowali swoją filozofię na niższym poziomie, byli w stanie tak dobierać zawodników, żeby ją realizować i wygrywać. Teraz nie są w stanie być jakościowo lepsi od każdego przeciwnika. Każdy ma swoje DNA, ale musi też szukać rozwiązań na konkretny mecz.

Ograniczenia dotyczą też sztabu. W Zniczu był on bardzo skromny.

W porównaniu z innymi nie dysponowaliśmy dużą liczbą osób, ale udało się zebrać grupę jakościowych trenerów. Każdy pełnił kilka ról. Większy sztab pozwala szerzej zająć się analizą i indywidualnymi zadaniami, jednak przy odpowiednim zaangażowaniu i motywacji można tę różnicę zniwelować – przynajmniej przez jakiś czas, bo na dłuższą metę pewnie byłoby to zbyt obciążające. Kluczowe było wybranie działań o największym wpływie na wyniki zespołu oraz taki podział obowiązków, aby trenerzy mogli się realizować. Bardzo ważne jest, żeby wszyscy rozumieli, jak chcemy grać i dlaczego trenujemy w określony sposób. Duże znaczenie miały spotkania, podczas których omawialiśmy raporty pomeczowe przygotowywane przez wszystkich. Pozwalały one szczegółowo ocenić grę zespołu oraz wyciągać wnioski do dalszej pracy.

Bardzo duży nacisk kładzie się dziś na rozwój piłkarzy, pracę indywidualną, stąd kluby poszerzają sztaby. Tylko jak robić to samo w warunkach, w których sztabu poszerzyć się nie da?

Czasy, w których wszyscy byli traktowani „po równo”, odeszły. Przykład z naszego środowiska: na zgrupowaniach przedmeczowych obowiązywała kiedyś jedna, sztywna pora śniadania dla całego zespołu. Dziś trenerzy wprowadzają trzygodzinne widełki, rozumiejąc, że młody zawodnik ma inny rytm dnia niż doświadczony gracz z rodziną. Takie podejście pokazuje szacunek dla indywidualnych potrzeb i buduje zaufanie w drużynie.

Zmiany pokoleniowe, jakie zaszły w ostatnich latach, sprzyjają indywidualnemu podejściu do ludzi w każdej branży. Ważne jest dobranie poziomu komunikacji tak, żeby dotrzeć do zawodnika i wydobyć co najlepsze. Nigdy nie byłem zwolennikiem umieszczania wielu środków treningowych w jednej jednostce – ułatwiało to organizację i jasny podział obowiązków. W wąskim sztabie nie liczyliśmy każdego wskaźnika statystycznego z treningu, lecz koncentrowaliśmy się na ocenie kluczowych aspektów. Dodatkowo każdy trener miał przypisaną grupę piłkarzy, którymi się opiekował – przeprowadzał analizy indywidualne i dodatkowe wstawki w treningu. Wielu zawodników się dzięki temu rozwinęło: Stanclik, Nowak czy nawet Majewski poprawili indywidualne statystyki.

Znicz za kadencji Grzegorza Szoki częściej miał piłkę przy nodze i grał bardziej ofensywnie, stwarzając sobie lepsze sytuacje i oddając strzały z lepszych miejsc na boisku w porównaniu ze Zniczem Mariusza Misiury. W obronie było tak samo dobrze.

Teza, że Radosław Majewski ciągnął cały Znicz na swoich barkach, jest trafna czy krzywdząca?

Myślę, że jest ona krzywdząca dla innych zawodników, którzy mieli wpływ na grę drużyny. Z książki „Futbol i statystyki” zapadło mi w pamięć zdanie o słabym punkcie w drużynie. Udowodniono, że jeśli taki masz, może on bardzo negatywnie wpłynąć na wyniki całego zespołu. W drugą stronę wybitna postać, której stworzysz warunki do robienia czegoś ekstra, może mieć wpływ bardzo pozytywny. Radek miał bardzo duży wpływ na zespół, ale nie osiągnąłby tego bez odpowiedniej pomocy partnerów. To ponadprzeciętny piłkarz jak na tę ligę. Każdy trener, który z kimś takim pracuje, musi to uwzględniać i ustawić drużynę tak, aby wyeksponować jego atuty. Radek z racji tego, co osiągnął, miał aprobatę szatni, ale nie było tak, że robił, co chciał. Miał swoje zadania w defensywie tak jak inni i się z nich wywiązywał.

Magik-weteran w naszym futbolu kojarzy się z Danielem Ljuboją, który na boisku czarował, ale zamiast trenować, leżał na kozetce. Jak obchodzić się z takim piłkarzem na co dzień?

Radek był bardzo pracowity, czasami wręcz chciałem mu dawać więcej wolnego. On jednak chciał pracować jak każdy. Natomiast środki treningowe i ich intensywność musiały być zoptymalizowane pod każdego zawodnika, nie tylko pod niego. Trening łączy się ze stylem gry zespołu. Zawodnicy trenują większość czasu na swoich pozycjach tak, aby przygotować ich do wymagań meczowych. W przygotowaniu motorycznym musisz jednak patrzeć bardzo indywidualnie na formę fizyczną i stopień regeneracji. Nie każdy zawodnik jest gotowy na ciężki trening w tym samym momencie od meczu.

W ramach kursu UEFA Pro byłem na stażu w SD Eibar. To klub z Kraju Basków, który łączy „piłkarskość” z intensywnością i bezpośrednią grą. Hiszpanie nie przykładają tak dużej uwagi do przygotowania motorycznego, ale tamtejszy trener powiedział mi, że przy tak intensywnym stylu jego głównym celem jest jak najwyższa dostępność zawodników do meczu. Nie skupiał się na podnoszeniu indywidualnych wyników, bo z jego doświadczenia wynikało, że ukształtowany zawodnik podnosi poziom określonej cechy o maksymalnie 4-5%, a kiedy trenuje na swoim limicie, jest bardziej podatny na kontuzje. Natomiast gdy wypadnie z kontuzją, jego poziom spadał o około 15-20% i w zależności od długości przerwy doprowadzenie go do optymalnej formy zajmowało minimum dwa, trzy tygodnie. Podchodził więc do tego bardzo indywidualnie, pracował nad prewencją i ograniczeniami urazów. Szczycił się, że z zawodnika, który rozgrywał średnio w poprzednich sezonach po 10 meczów, zrobił takiego, który był dostępny cały sezon. Blisko mi do tej idei pracy.

Inspiracji jest wiele. Pytanie, skąd czerpać takie, z których realnie można skorzystać w 1. lidze.

Wiele ciekawych rozwiązań dostrzega się, analizując grę przeciwników. Każdy, kto gra w ustawieniu 3-5-2, powinien zwrócić uwagę na funkcjonowanie Interu Mediolan. W ofensywie w zależności od ustawienia przeciwnika korzystają z bardzo ciekawych rotacji na pozycjach. W defensywie włoskie kluby często opierają się na kryciu indywidualnym, natomiast my preferowaliśmy krycie strefowe i zamykanie przestrzeni. Dopiero przy wysokim pressingu identyfikowaliśmy sytuacje do krycia jeden na jednego, tak jak oni. Dużo można wynieść z rozmów z bardziej doświadczonymi trenerami. Do teraz pamiętam radę Jacka Zielińskiego z czasów pracy w Legii, który zwrócił uwagę na to, żeby w ofensywie nie być zbyt daleko od siebie, aby lepiej zabezpieczać fazy przejściowe. Dlatego rzadko wykorzystywaliśmy całą szerokość boiska, często tworząc przewagę w okolicy piłki. Zaczęliśmy też interesować się relacjonizmem.

Czyli?

Według relacjonizmu najważniejsze nie jest trzymanie się struktury, lecz elastyczność pozycyjna i dynamiczne tworzenie przewagi. Zawodnicy grają bardzo blisko siebie, w układzie bardziej wertykalnym niż horyzontalnym. Kupuję to, lubię grę do przodu, ze wsparciem „na trzeciego” i szybkie reakcje po stracie piłki. Szukaliśmy takich rozwiązań, zwracaliśmy też uwagę zawodnikom, że nie trzeba często zmieniać strony gry. U nas utarło się przekonanie, że to jedyna metoda — gdy jest tłoczno, uciekamy tam, gdzie jest przestrzeń. Tymczasem w Zniczu często pozorowaliśmy zmianę strony, aby przeciwnik się przesunął, a następnie wracaliśmy z akcją tam, gdzie mieliśmy przewagę liczebną.

Jakie korzyści wam to dawało?

Zmiana strony do wolnej przestrzeni jest dobra, gdy masz wahadłowych grających jeden na jednego. Dzięki temu możesz szukać przewag jakościowych. W naszym przypadku wahadłowi nie prezentowali takiego stylu, więc sama zmiana strony dawała niewielkie korzyści. Z kolei powrót z akcją tam, gdzie mieliśmy przewagę liczebną, pozwalał nam szybciej wejść za linię obrony krótkimi podaniami na małej przestrzeni. Takie rozwiązanie lepiej pasowało do profilu naszego zespołu i sprzyjało dynamicznej, kombinacyjnej grze.

Grzegorz Szoka jako trener Znicza Pruszków

Są jakieś uniwersalne zasady, które trzeba stosować w 1. lidze, jeśli myśli się o sukcesie w niej?

Po dwóch latach w Chrobrym Głogów, zespole „niezatapialnym” na tym poziomie, wiem, że bardzo ważne jest nietracenie bramek w tej lidze. Między rundami zrobiłem przelicznik: co miało większy wpływ na zwycięstwa w naszym przypadku? Większy wpływ na wygrane miało to, że nie straciliśmy bramki niż to, że ją strzeliliśmy. Z wyliczeń wychodziło, że w ośmiu meczach, w których strzeliliśmy dwa gole, przelicznik punktów wynosił 1,38 na mecz i potrafiliśmy trzy razy przegrać takie spotkanie. W siedmiu meczach, w których zdobyliśmy tylko jednego gola, wzrastał do 1,43. Natomiast gdy traciliśmy dwie bramki, współczynnik był równy 0,67. Przy stracie jednego gola – a tak było w ośmiu meczach – wzrastał do 1,6. W czterech meczach bez straconego gola mieliśmy przelicznik aż 2,5 punktu na mecz. Liczyłem to też pod kątem xG. Trenerzy stawiający mocno na ofensywę kosztem defensywy gubią punkty.

To pokrywa się z wynikami opisanymi w książce „The Numbers Game”. Jej autorzy też dowodzili, że przykładowo drugi strzelony gol w meczu nie ma takiego wpływu na wynik końcowy, jak czyste konto.

Dlatego ważna jest organizacja w fazie obrony i przejściu do niej. Mam jednak świadomość, że bez zdobywania bramek nie da się wygrać meczu, że to ofensywna gra przyciąga kibica. Trzeba to połączyć. Natomiast odpowiedź na pytanie, czy jest uniwersalna prawda, która daje sukces w 1. lidze, brzmi właśnie tak: dobra organizacja gry w obronie. Ona wyróżniała każdy zespół, który ostatnio awansował do Ekstraklasy. Każda z tych drużyn grała oczywiście trochę inaczej, ale było widać duże przywiązanie do zasad gry w tej fazie i ich powtarzalne zachowania. Bruk-Bet Termalica Nieciecza bronił raczej wysoko, Wisła Płock różnie, zależnie od przeciwnika. Obydwa zespoły były ukierunkowane na grę 1 vs 1. Arka Gdynia broniła strefowo, bardzo mocno skupiając się na zamykaniu przestrzeni i, kiedy to możliwe, wypychaniu przeciwnika dalej od swojej bramki. Każdy z tych zespołów wyróżniał się także pod względem gry bezpośredniej w przejściu do ataku.

Trener Mariusz Jop powiedział o tym w Foot Trucku. Przerzucił Wisłę Kraków na szybsze, bardziej bezpośrednie ataki zamiast nużącego rozgrywania piłki.

Wisła dysponuje wysoką jakością indywidualną. W meczu ze Stalą Mielec przez pierwsze dwadzieścia minut wydawało się, że to Stal jest bliższa prowadzenia, tymczasem spotkanie zakończyło się wynikiem 0:4. Na początku sezonu mało było meczów, w których zespoły przeciwne mocno organizowały się w defensywie. Miedź to z Wisłą zrobiła, co przyniosło efekt. Zespoły, które wyszły na Wisłę z chęcią gry otwartego futbolu, kończyły marnie. Wisła też mądrze obniża wysokość obrony, żeby dać sobie przestrzeń do szybkiego ataku i unikając sytuacji, gdzie musiałaby kreować w tłoku. Obecna pozycja w tabeli i wyniki, dają im spokój pod bramką rywala, którego brakowało w poprzednich sezonach, gdy tworzyli okazje, ale nie byli skuteczni.

Wiemy, jak bronić, co można zrobić w ofensywie? Pański Znicz był jednym ze skuteczniejszych zespołów w lidze.

Jak mówiłem, w zimę popracowaliśmy nad ofensywą i wiosną zdobyliśmy więcej goli. W oknie transferowym szukaliśmy ofensywnej ósemki, która często wbiega w pole karne, ale nie było takiego zawodnika w naszych możliwościach finansowych – znów: ideał kontra rzeczywistość, konieczność dopasowania się do realiów. Wzięliśmy Michała Boreckiego, który jest bardziej defensywną ósemką, więc przemodelowaliśmy rozgrywanie akcji na dwie szóstki. Pracowaliśmy także nad rozgrywaniem akcji od tyłu w ustawieniu 4+2, a w średniej strefie w wariancie 3+2. To pozwoliło nam na stabilną współpracę szóstek i uwolnienie Patryka Plewki, który bardzo dobrze zdobywał przestrzeń z piłką, wbiegał w boczne sektory.

Co działo się wyżej?

Z każdym meczem, w którym byliśmy bliżej utrzymania, zawodnicy zdobywali większą pewność siebie. Atakowaliśmy większą liczbą graczy, często podłączając do akcji bocznych stoperów, a w fazie finalizacji 4-5 zawodników wypełniało pole karne. Ważne było też to, że ograniczyliśmy straty w niskim budowaniu. Piotrek Misztal jest dobrym bramkarzem, ale z racji tego, że szkolił się w dawnych czasach, ma ograniczenia w grze nogami. Zimą mieliśmy czas na to, żeby popracować nad umiejętną zmianą strony, wsparciem szóstek, co pozwalało nam dłużej utrzymywać się przy piłce, wciągać przeciwnika na naszą połowę i wykorzystywać przestrzeń za jego plecami. Sokół szedł wyżej, Nowak wchodził z pozycji numer osiem na pozycję jedenaście, Majewski schodził do piłki, Stanclik szedł w przestrzeń. Przy tym materiale osobowym wyglądało to dobrze i pozwalało na przyspieszanie akcji ofensywnych.

Dałoby się przenieść pewne rozwiązania ze Znicza do kolejnego zespołu?

Bardziej przeniósłbym sposób budowania tych rozwiązań, adaptował je do nowego miejsca i zawodników. W Zniczu w obronie graliśmy początkowo 5-3-2, z czasem przeszliśmy do 4-4-2 czy 4-4-2 w diamencie, w zależności od wysokości pressingu. Obrona niska jest skuteczniejsza w pierwszym systemie, bo boczni stoperzy asekurują półprzestrzenie od dołu, czyli dosuwają do przeciwnika, który wbiega za linię obrony. W ustawieniu z czwórką asekurujący muszą to robić z góry, czyli gonić zawodnika, co jest kluczową różnicą. Możliwe, że gdybym miał zespół na tyle mocny, że niska obrona występowałaby tylko w rzadkich momentach, wybrałbym strukturę pozwalającą bronić w czwórkę, co ułatwia wywieranie presji na zawodników z piłką przez posiadanie większej liczby zawodników w pierwszej linii pressingu.

Widzę, że trener bardzo ucieka od wsadzenia w jakieś ramy, niezależnie od tego, czy mówimy o ustawieniu, czy stylu gry.

Na pewno chcę, aby moje zespoły były zorganizowane, zawsze potrafiły grać kombinacyjnie do przodu oraz aby zawodnicy prezentowali najlepszą wersję siebie. Jak mówiłem, nie uważam siebie za trenera z jedynym słusznym pomysłem na grę. Dla mnie kluczem jest to, żeby umiejętnie dostosować swój model do aktualnych możliwości. Gdy masz konkretny plan i wiesz, jakie profile zawodników chciałbyś mieć w idealnym zespole, często okazuje się, że w naszych warunkach sprowadzenie takiego piłkarza jest nierealne. I co wtedy zrobisz ze swoim idealnym planem?

WIĘCEJ O 1. LIDZE NA WESZŁO:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

8 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Betclic 1 liga

Reklama
Reklama